Artykuły

Straszny dwór

"Straszny dwór" w reż. Laco Adamika w Operze Krakowskiej. Recenzja Anny Woźniakowskiej w Dziennku Polskim.

Przed dwoma laty Opera Krakowska wystawiła "Straszny dwór" Moniuszki na dziedzińcu zamkowym w Niepołomicach. Renesansowe krużganki pod rozgwieżdżonym niebem były tak wspaniałą oprawą plastyczną, że przysłaniały z powodzeniem wszelkie uchybienia inscenizacyjne. W minione niedzielę i poniedziałek dzieło Moniuszki zagościło na scenie przy placu św. Ducha. Tu już uwaga widza i słuchacza skupiała się jedynie na scenie, chyba że ktoś decydował się na kontemplowanie uroku teatralnego wnętrza. Obserwując z obowiązku dokładnie to, co działo się na scenie, sądzę, że część widzów jednak pomykała wzrokiem ku plafonowi lub stiukowym detalom widowni. Ale po kolei...

Marzy mi się, by melomanom zwrócono wreszcie uwertury, intermezza etc., by reżyserzy przestali wykorzystywać je do budowania żywych obrazów i dopowiadania treści. Nagminność tych poczynań rodzi przewidywalność, a więc w konsekwencji nudę, a nuda to śmierć teatru. Laco Adamik - reżyser - z Barbarą Kędzierską - scenografem - na wstępie zaserwowali odbiorcom spektaklu coś pośredniego pomiędzy ponadczasowym obozem wojskowym a pijacką speluną, w której puste butelki poniewierają się po podłodze lub fruwają w powietrzu i nie może braknąć chamskiego mordobicia. Kto przetrzymał ten początek, ten potem mógł się rozkoszować rojem gwiazd obsypujących blaskiem nie tylko kulisy i okno sceny, ale i deski sceniczne (taki gwiazd rój przerabialiśmy już w innych inscenizacjach wspomnianej pary) oraz przecudnej urody gaikiem brzozowym, a także przechadzającymi się po nim geniuszami, duchami opiekuńczymi(?), które w trzecim akcie okazały się figurami zdobiącymi zegar. Notabene pierwszy raz udało mi się ujrzeć zegar, który w jednym kącie pokoju wybija godziny, a w drugim wygrywa kuranty, ale okazuje się, że dużo jeszcze przede mną.

By nie tylko narzekać, odnotować muszę, że bure podkoszulki i wojskowe spodnie skryły się w końcu prologu pod historycznym polskim strojem, a ten ma w sobie tyle uroku, że w kolejnych scenach było na co popatrzeć, a finałowy mazur ujmował nie tylko ładnym tańcem (w układzie Przemysława Śliwy), ale i ciekawą grą kolorów wysmakowanych kostiumów baletu.

Nieciekawą, a raczej niezauważalną reżyserię (odnosiłam wrażenie, że każdy ze śpiewaków radził tu sobie, jak mógł i potrafił) mogłaby zdominować muzyka i tak też chwilami się działo, ku zadowoleniu obecnych na sali. Piotr Sułkowski, który "Straszny dwór" muzycznie przygotował i prowadził, starał się zmienić - na szczęście - szaleńcze tempa stosowane w Niepołomicach przez Tadeusza Kozłowskiego, nie wszędzie jednak mu się to udało. Choćby prolog, utrzymany przecież w mazurowym rytmie, był za szybki i przez to pozbawiony wdzięku, wykrzyczany raczej niż wyśpiewany. Podobnie brakło mi polonezowego majestatu w przepięknym tercecie "Cichy domku" czy rytmów i tempa krakowiaka w chórze kuligu, a zachowanie tych charakterystycznych dla polskich tańców szczegółów podkreśla urok Moniuszkowskiej partytury. Mimo tych mankamentów zarówno orkiestra, jak i chór (przygotowanie Ewa Bator) brzmiały dobrze, a pochwalić muszę wiolonczele, które w III akcie należycie wywiązały się z niełatwego zadania.

I wreszcie soliści. Gwiazdą obu premierowych spektakli był Adam Kruszewski jako Miecznik. Ileż kultury, muzycznej wiedzy, umiejętności aktorskiego zbudowania postaci, o wspaniałej dykcji nie wspominając, zaprezentował czołowy polski baryton! Szkoda, że tylko gościnnie; dobrze, że młodzi śpiewacy dostali piękną lekcję, jak śpiewać Moniuszkę.

Z radością słuchałam w niedzielę Edyty Piaseckiej - Hanny i Agnieszki Cząstki - Jadwigi. Mniej satysfakcji sprawiły mi w tych partiach w poniedziałek Katarzyna Oleś-Blacha (zbyt ostre i niepewne intonacyjnie wysokie dźwięki) oraz nieco minoderyjna Katarzyna Suska. Zarówno Paweł Skałuba, jak i Leszek Świdziński w partii Stefana dobrze wywiązali się ze swych zadań. Przemysław Firek śpiewający w obu spektaklach Zbigniewa powinien baczniejszą uwagę zwrócić na technikę wokalną, bo zaczyna szwankować. Ładnie spisał się Wolodymyr Pankiv jako Skołuba, dobry był Maciej Zenona Kowalskiego (w tych partiach wystąpili również: Wiesław Nowak i Konrad Szota). Interesującą Cześnikową była Bożena Zawiślak-Dolny. Nie wiem, po co zapraszać do tej partii Danutę Nowak-Połczyńską. Jej brzydki w barwie głos i prowincjonalna afektacja nie dodają uroku spektaklowi. W Damazego wcielili się Piotr Zgorzelski i Janusz Dębowski. W epizodycznych partiach wystąpiła przede wszystkim operowa młódź. To dobry sposób wypróbowywania nowych głosów."Straszny dwór" jest potrzebny w repertuarze Opery Krakowskiej. Warto jeszcze nad nim popracować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji