Artykuły

Pan Geldhab na cenzurowanym...

Rozbawiona widownia uspokoiła się,uciszyła,skupiła. Przeżywała dramatyczną chwilę: niegodna miłości Lubomira, rozkapryszona, płytka córka wzbogaconego mieszczucha Geldhaba najwyraźniej drwiła ze szczerej miłości dawnego narzeczonego... Sentymentalny młodzieniec wyczerpał bezskutecznie cały arsenał argumentów.

- Za drzwi bym ją wyrzuciła!-wyrwał się z pasją głos siedzącej tuż za mną dziewczyny.

- Ludka, uspokój się! - perswadowała koleżanka półgłosem.

Tymczasem trochę papierowy ale zdruzgotany przez Florę Lubomir schodził z placu boju...

- Biedny chłopak i głupia pannica - szepnęła kwaśno Ludka.

Na szczęście za chwilę sytuacja się radykalnie zmieniła. I na scenie i na widowni.Zaprzysiężony mieszczuch,szukający awansu społecznego przez małżeństwo własnej córki i jej olbrzymiego posagu, ze zbankrutowanym księciem Radosławem - ponosi zdecydowaną klęskę. Księciu bowiem umiera w najdogodniejszej chwili jego bogata ciotka - milionerka i nie ma teraz już najmniejszej powodu,aby zawodowy utracjusz, mając w perspektywie cudze pieniądze do puszczania - miał się teraz łączyć z panną Geldhabówną. Wobec tego odstępuje ją wspaniałomyślnie Lubomirowi. Papa Geldhab godzi się chętnie na to w myśl zasady, że "lepszy wróbel w garści..."

Tu Ludka nie wytrzymała.

- Nie zgódź się,to wstyd! - podpowiadała Lubomirowi półgłosem.

Porządny chłopak, Lubomir, posłuchał. Nie zgodził się. Powiedział, że ma swój honor i zostawił pannę wraz z jej pieniądzmi i papą na lodzie...

- Oj dobrze, dobrze! - westchnęła uradowana Ludka i zaczęła bić brawo najmocniej z całej widowni, która przyjmowała komedię Fredry z gorącym i nieudanym entuzjazmem.

Chmielewski Tadeusz w roli Geldhaba, bohater wieczoru, spocił się dobrze przy kłanianiu. I wydawało się nawet, że najmilej uśmiecha się w w stronę Ludki i jej koleżanek.

Zabłysły światła na nowej, wytwornej i zmienionej w miłą, nastrojową salę teatralną widowni Teatru Powszechnego na Pradze.

Wychodzimy. Ludka to 18 letnia dziewczyna. Brunetka, w czerwonej sukience w białe groszki. Teraz jest jeszcze nieprzytomna i tłumaczy coś na lewo i na prawo. Zdaje się, że besztają ją koleżanki za głośne uwagi. Zupełnie nie mają racji. Recenzentowi robi się przykro: my nie umiemy w ten sposób przeżywać widowiska...

Idę do sekretariatu teatru: kto dziś był na zorganizowanej widowni? Jakie zakłady pracy?

Otrzymuję wyczerpującą odpowiedź: pracownicy Sprzedaży Aparatów Fotograficznych na Grochowie, członkowie Związku Bojowników o Wolność i Demokrację, Milicja Obywatelska i Zakłady Przemysłu Odzieżowego z ulicy Lubelskiej.

Daję głowę, że Ludka jest pracownicą zakładów Odzieżowych.

Do Ludki jeszcze powrócimy. Zatrzymajmy się przy ostatniej premierze fredrowskiej w Warszawie. Nie wszyscy bowiem widzieli "Geldhaba" i tym należy o komedii coś więcej powiedzieć.

"Geldhaba" napisał Fredro w roku 1819-tym a wystawił go warszawski Teatr Narodowy po raz pierwszy w październiku 1821 roku. Komedia liczy więc ponad 130 lat! Ta długowieczność nic jednak nie zdołała uszczuplić z wartości wielkiego klasycznego dzieła - a śmiało można powiedzieć, że dzisiaj - podobnie jak się rzecz ma z wieloma innymi dziełami klasyków - na nowo odczytana i odpowiednio skomentowana przez inscenizatora - nabiera dopiero właściwego ideologicznego sensu, błyszczy świetnością artyzmu i uderza trafnością spostrzeżeń.

Spójrzmy na scenę!

Pan Geldhab, wzbogacony dorobkiewicz mieszczański pragnie wejść w arystokrację przez wydanie swej - szukającej na swój sposób ''awansu" społecznego - córki Flory za księcia Radosława. Książę Radosław to zbankrutowany "panek", tonący po uszy w długach, napastowany przez wierzycieli, który w tym małżeństwie szuka ratunku przed ostatecznym krachem finansowym. To jedna strona sprawy.

Druga linia komedii to dawny związek narzeczeński, jaki uplanowali pomiędzy swymi dziećmi tenże Geldhab i ojciec młodego rotmistrza Lubomira. Konflikt polega na tym, że kiedy Geldhab zawiera układ z księciem i transakcja dobiega końca - na scenie zjawia się Lubomir i upomina o przyrzeczoną rękę Flory. Lubomir ma walnego sprzymierzeńca w zawadiackim i awanturniczym Majorze, którego głównym argumentem jest "rąbanie się". W decydującej rozmowie - Flora, widząc swe szczęście w tytule "jaśnie oświeconej" - odrzuca Lubomira, aby po chwili usłyszeć z ust księcia Radosława, że ten rezygnuje z jej ręki wobec "szczęśliwej" śmierci "jaśnie oświeconej" cioci. Teraz sytuacja zmienia się zasadniczo: Geldhab uznaje "słuszne pretensje" Lubomira i ofiarowuje mu rękę córki "po księciu". W tym momencie właśnie najostrzej interweniowała Ludka z Zakładów Odzieżowych.

Lubomir i Fredro nie zawiedli pięknych i zdrowych poglądów mądrej dziewczyny: Geldhabówna i wzbogacony mieszczuch muszą wysłuchać cierpkich słów Lubomira i dostać raz jeszcze po nosie - tym razem od porządnego chłopca.

"Geldhab" jest komedią świetną, niezwykle dynamiczną, pobudzająca do śmiechu, pobudzającą także - jak to słyszeliśmy - do wniosków, aplauzu i protestów na widok tego, co dzieje się "na dworze"pana Geldhaba . Na "dworze" tym zaś dzieje się wiele rzeczy,które w miarę rozwoju akcji wyłaniają się na plan pierwszy.

Jaka jest ideologia Geldhaba i co w tej komedii, poza słowami postaci się kryje? Co jest istotne?

Czy idziemy dziś na tę komedię tylko dlatego, aby się zabawić i pośmiać z ludzi, którzy nieodwołalnie - łącznie ze swymi problemami - należą do przeszłości? A może "Geldhab"jest dokumentem pewnej epoki? Pewnego przełomu?

W "Geldhabie" - pisze słusznie w artykule Kazimierz Budzyk - uchwycony został z prawdziwym realizmem charakterystyczny moment naszej historii, czasy, kiedy przedstawiciele obozu feudalnego musieli już ustępować przed siłą pieniądza, zdobywanego przez przedsiębiorczych mieszczan. Wtedy już zachwiał się właściwie cały dotychczasowy ustrój, choć nie zarysowały się jeszcze dostatecznie jasno zręby nowego ustroju, opartego na kapitalistycznych formach produkcji.

Tak jest. Fredro pokazuje nam moment, kiedy Geldhabowie krok za krokiem zaczynają opanowywać scenę życia. W tym momencie, kiedy widzimy ich na scenie, imponuje nam jeszcze tytuł, "urodzenie" i towarzystwo. Ale niedługo książe Radosław i Geldhab staną na jednaj platformie, bo połączą ich interesa jednego obozu."Geldhab" jest doskonałym dziełem i zarazem bezlitosną satyrą ukazującą we wklęsłym zwierciadle moment pierwszych, jeszcze nieudałych "flirtów": bogatych mieszczan i zubożałej arystokracji. W kilkadziesiąt lat później ujmie to szerzej, mocniej - na następnym etapie - Bolesław Prus w nieśmiertelnej "Lalce" Wokulski-kupiec i Łąck-arystokrata będą aktorami tego procesu...

Jako dzieło artyzmu komedia ta jest godna stanąć obok najlepszych dzieł Fredry. Artyzmem w niej jest po pierwsze prawda w niej zawarta: prawda ludzi i ich spraw, prawda środowiska i epoki. Śmieszność bohatera sztuki, tragiczna społecznie jego śmieszność przypominająca żywo główną postać z "Mieszczanina szlachcicem" komedii Moliera, polega na straszliwej wprost płytkości pojmowania wartości życia przez niego, na "filozofii" tak głupiej że aż śmiesznej. Dotyczy to zarówno stosunku do księcia, jaki do wychowania córki, zarówno blichtru kotar, firanek i złoceń - jak i małomieszczańskiej "oszczędności", która każe resztki wina "zlewać do jednej butelki". Z drugiej strony to jest drapieżnik, bezlitosny i bezkompromisowy. Widoczne to jest przy odmowie pomocy dla swojej biednej siostry, widoczne w stosunku do służby i do wystrychniętego na dudka Lubomira. Wtedy przestajemy się śmiać i widzimy prawdziwą, zupełnie nie jowialną twarz wyrafinowanego kupca i kalkulatora. Fredro nie pozostawia nam żadnych wątpliwości co do sposobów, jakimi doszedł jego bohater do olbrzymiego majątku.

Na tle tej postaci, na której skupił świetny pisarz całą pasję twórczą i która jest skończonym dokumentem epoki, inne postacie muszą wypaść, słabiej, drugoplanowo. Mniej też wyposażony w ostre rysy, jest chłodny i bezduszny, zbankrutowany "panek Radosław, za którego działa, kombinuje, układa i kręci faktor i pieczeniarz Lisiewicz - dusza pokrewna Geldhabowi tylko mniej zdolny i stąd biedniejszy. Awanturniczy Major i sentymentalny Lubomir są również na tle Geldhaba osadzeni słabiej w akcji: Major niejasno powiązany w przeszłości z Geldhabem. Lubomir - nie wdzięczna rola odrzuconego konkurenta. Doskonała niewątpliwie w rysunku scenicznym jest Flora, córka Geldhaba, na której Fredro z sarkazmem pokazuje skutki "dobrego i rozsądnego" wychowania i wykształcenia panny z "dobrego domu". Z roli tej można zrobić wielką kreację. Pomimo pewnej nierówności napięć artystycznych w malowaniu postaci - całość komedii zlewa się w tyglu doskonałej kompozycji w zwartą i harmonijną sztukę, zarówno pouczającą jak i bawiącą.

"Pan Geldhab" w Państwowym Teatrze Powszechnym na Pradze był dobrym przedstawieniem i jest niewątpliwym sukcesem reżyserii Borowskiego, aktorstwa Tadeusza Chmielewskiego i scenografii Zofii Węgierkowej. Zasługą reżysera jest dobre opracowanie wiersza Fredrowskiego i stworzenie zwartej realistycznej całości przy widocznych usiłowaniach wydobycia ze sztuki aktualnych elementów społecznych i wyjaskrawieniu satyry na mieszczaństwo. Tadeusz Chmielewski swą wielką kulturą aktorską nie tylko panował na scenie jako Geldhab ale był widoczną ostoją dla szerokiego zespołu mało rutynowanych artystów, którzy w nim znaleźli dobry wzór interpretacji ról fredrowskich. Zofia Węgierkowa zaprojektowała wnętrze pełne nuworiszowskiej "wspaniałości", doskonale przeładowane i przezłocone. Jeden tylko zarzut natury plastycznej możnaby pod adresem plastycznej oprawy skierować: suknia Flory wtopiła się całkowicie kolorystycznie w złote tło firanek i kotar - była niewidoczna. Czyżby to było zamierzone?

A teraz ku końcowi naszej rozmowy wróćmy do Ludki, która zapewne i nie zapomniała jeszcze "Geldhaba". Wróćmy do niej i zapraszajmy ją na każdą premierę prasową. Albo nie. Lepiej niech nie będzie premier prasowych wogóle, bo są one niepotrzebnym przeżytkiem. Podobnie jak literaci poszli w teren uczyć się reagowania na życie - niech podobnie recenzenci idą pojedynczo w tłum na widownię robotniczą, niech podsłuchują, nadstawiają uszu i niech siadają, nie znani, pomiędzy Ludką a jej koleżankami i kolegami z zakładów odzieżowych, central, fabryk i spółdzielni. Po takim przedstawieniu lepiej i łatwiej się pisze...

Stara widownia bowiem, ta, która nas wychowywała, patrzy, pomimo wielkiej ewolucji, jaką przeszła, na widowisko teatralne z pewnego jednak dystansu. Dystans ten - już dziś mniejszy - niewątpliwie istnieje. Wytworzyły go dawne czasy, dawne estetyczne poglądy, poglądy formalizujące, kiedy to teatr był zabawą a nie szkołą i przeżyciem. Recenzenci obciążeni takim stosunkiem do sceny z trudem otrząsają się i z trudem dostrzegąją rzeczy dawniej dla nich niewidoczne, nieistniejące. Tymczasem przypadkowe znalezienie się wśród widzów zorganizowanej nowej widowni niesłychanie może pomóc i ułatwić znalezienie stosunku do widowiska, ,stosunku nowego. Komu by przyszło na myśl tak szczerze oburzać się na niegodziwość Geldhaba, skoro patrzyliśmy przez tyle lat jako na... przyjemnego dziwaka. Tak, tak! Trzeba się do tego umieć przyznać!

I dlatego Ludka ma po strokroć rację!

[Data publikacji artykułu nieznana.]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji