Artykuły

W poszukiwaniu sensu życia

Henrik Ibsen: "Peer Gynt". Poemat dramatyczny. Przełożył Zbigniew Krawczykowski. Adaptacja tekstu i reżyseria: Maciej Prus. Scenografia: Wojciech Krakowski. Układ tańca: Wanda Szczuka. Premiera w teatrze "Ateneum" w Warszawie.

Ponad 50 lat upłynęło od czasu, kiedy po raz ostatni grano w Warszawie "Peer Gynta". Było to w roku 1917 na scenie Teatru Polskiego. Jeśli Teatr "Ateneum" sięgnął dziś znowu po to programowe dzieło Ibsena, nie kierował się zapewne pragnieniem dokonania muzealnej rekonstrukcji jednej z najświetniejszych pozycji światowej dramaturgii. Świadczy o tym fakt, że zagrał sztukę w nowym, współcześnie brzmiącym przekładzie Zbigniewa Krawczykowskiego, a jeszcze bardziej to, że powierzył opracowanie tego dzieła młodemu, utalentowanemu reżyserowi Maciejowi Prusowi, który już dowiódł, że nie doznaje onieśmielenia wobec dzieł klasyków.

Prus wywiązał się znakomicie ze swego zadania. Zachowując stosunek pełen pietyzmu do myśli Ibsena wskazał nam drogę do odkrycia współczesnego sensu i formy twórczości wielkiego Norwega. Znaliśmy dotąd przede wszystkim Ibsena - prekursora dramatu naturalistycznego, pełnego pasji demaskatora zła społecznego i obłudnej obyczajowości mieszczańskiego społeczeństwa Ibsena - autora "Nory", "Budowniczego Solnessa" i

"Podpór społeczeństwa". Ten Ibsen zestarzał się najszybciej. Krytyka społeczna, która była dowodem niezwykłej odwagi w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, jest dziś po stu latach wyważaniem drzwi dawno otwartych. Po Ibsenie przyszedł przecież Shaw i Czechow, a potem Gorki, twórca realizmu socjalistycznego, sięgający w swej krytyce społecznej najgłębiej, poszukujący w oparciu o filozofię dialektycznego materializmu ustrojowych przyczyn zła. Ta część twórczości Ibsena jest więc już dziś dla nas martwa i posiada tylko wartość muzealną. Możemy podziwiać znakomitą konstrukcję tych sztuk, świetne role, pysznie napisany dialog. Ich treść nie jest nas już jednak w stanie poruszyć. Od czasu wynalezienia Salvarsanu nawet "Upiory" przestały straszyć po europejskich scenach.

Prus wskazał w swej inscenizacji "Peer Gynta" drogę do innego Ibsena. Dowiódł, że ten drugi Ibsen istnieje, że interesuje nas dzisiaj znacznie bardziej, niż autor "Domu lalki". Jest to Ibsen poetycki i filozoficzny, wielki pisarz poszukujący sensu życia, tworzący dzieła o wartości ogólnoludzkiej i ponadczasowej. Takim dziełem jest właśnie epicki dramat o Peer Gyncie. Obserwujemy dziś w całym świecie nawrót zainteresowania dla dramatu poetyckiego, pojmowanego we współczesny, nowoczesny sposób, bez patosu i czułostkowości, lecz z pełnym zrozumieniem dla wielkości i prostoty prawdziwej liryki i głębokiej myśli.

Tak właśnie opracował Prus "Peer Gynta". Usunął z tekstu dramatu to wszystko, co było w nim postromantycznym pustosłowiem. Wyłuskał sedno fabularne i konstrukcyjne sztuki, jakim jest opowieść o losach chłopskiego syna, który wyruszył ze swych gór w świat, by szukać tam szczęścia i przekonał się, że szczęście jest w domu, do którego pod koniec życia powrócił i w miłości, którą w końcu odnalazł. Powstał w ten sposób na kanwie "Peer Gynta" współczesny moralitet mający wiele cech wspólnych ze świeckim "Jedermannem".

Prus przybliżył ten poetycki dramat do odczuć polskiego widza spoglądając na dzieło Ibsena przez pryzmat polskiej poezji romantycznej i neoromantycznej. Peer Gynt jest chłopskim synem wolnego kraju, podczas gdy Kordian był synem szlacheckim kraju podbitego i ciemiężonego. Stąd zrozumiałe różnice pomiędzy tymi dwoma dramatami. A jednak są pewne paralele między stosunkiem Peer Gynta i Kordiana do kobiet (szczególnie sceny Peer Gynta z Anitrą i Kordiana z Violettą), jak również w stosunku bohatera do kraju ojczystego (powrót Peer Gynta i Kordiana do ojczyzny). Jeszcze mocniejsze skojarzenia narzucają się przy porównaniu "Peer Gynta" z "Marchołtem" Kasprowicza. Nie jest to oczywiście przypadkiem. Kasprowicz był przecież tłumaczem "Peer Gynta" na język polski i wielkim entuzjastą dzieła Ibsena. Jedno jest pewne: ten poetycki Ibsen jest nam znacznie bliższy od Ibsena obyczajowego.

Prus kładzie w swej inscenizacji największy nacisk na wydobycie intelektualnego i moralnego sensu dzieła. Przedstawienie jest prawie ascetyczne, proste i jasne. Reżyser unika wszelkich efektów scenograficznych i teatralnych. Na scenie zostaje aktor i starannie opracowany tekst. Od współgrania tych dwóch elementów zależy efekt przedstawienia. Główny ciężar spoczywa oczywiście na odtwórcy roli tytułowej. Roman Wilhelmi jest aktorem utalentowanym, ale trzeba otwarcie powiedzieć, że ta wielka rola (mająca w Polsce tradycję niezrównanej kreacji Karola Adwentowicza) przerosła go. Miał sceny bardzo piękne (pierwsza opowieść o skalnej przygodzie, pasjonująca przedśmiertna podróż z matką, wielki monolog o sensie życia), ale miał także miejsca puste, których nie umiał wypełnić aktorską treścią równej siły i wymowy. Wydaje mi się także, iż chwilami zawodził pod względem głosowym. Jego struny głosowe nie zawsze wytrzymywały ogromny wysiłek tej tak absorbującej roli. Uroczym zjawiskiem była natomiast Anna Seniuk w roli Solwejgi. Prosta, całkowicie pozbawiona sentymentalizmu, a przecież bardzo poetycka, chłopska i piękna w każdym ruchu i geście, była Solwejgą, która wejdzie na pewno do historii inscenizacji "Peer Gynta" w Polsce.

Obsada całego przedstawienia była na ogół trafna i dobra. Wyróżnić tu warto przede wszystkim BARBARĘ RACHWALSKĄ, wzruszającą i niezwykle prawdziwą w okrojonej znacznie przez reżysera roli matki Peer Gynta. Interesującą Ingrydą. a szczególnie Anitrą w drugiej części przedstawienia była JOANNA JĘDRYKA. MARIAN KOCINIAK zagrał z kamienną maską szatańską postać Odlewacza guzików, zaś JAN KOCINIAK był bardzo zabawnym, niewydarzonym Panem młodym, któremu Peer Gynt uwiódł narzeczoną. ANDRZEJ SEWERYN błysnął kilka razy swym talentem. Kto wie czy i on nie potrafiłby zagrać z powodzeniem roli tytułowej? Pozostałe role grali więcej niż poprawnie: BOGDAN BAER, MARIAN RUŁKA, BOGUSZ BILEWSKI, BOHDAN EJMONT i STANISŁAW LIBNER.

Scenografia WOJCIECHA KRAKOWSKIEGO, prosta i skromna, harmonizowała bardzo dobrze z zamysłem reżysera. Jednym z jej głównych elementów był wóz, spełniający bardzo dobrze różnorakie funkcje sceniczne. Ten wóz zapożyczony został z powodzeniem i odpowiednio przetransponowany ze słynnego przedstawienia brechtowskiej "Matki Courage".

"Peer Gynt" był w "Ateneum" ostatnią premierą poprzedniego sezonu. Ale tak się złożyło, że stał się zarazem pierwszą premierą nowego. Premierą udaną i wartościową. Można więc powiedzieć, że nowy sezon rozpoczyna się w teatrach warszawskich pod dobrymi, auspicjami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji