Artykuły

Niemy ryk

O "Lwie w zimie" w reż. Grzegorza Jarzyny z Burgtheater w Wiedniu prezentowanym podczas Warszawskich Spotkań Teatralnych pisze Dorota Kowalkowska z Nowej Siły Krytycznej.

Zaproszonym z Austrii na Warszawskie Spotkania Teatralne spektaklem Grzegorza Jarzyny rządzi zasada hipnozy. Można zapaść w niego jak w dziwnie obcy sen i podążać za jego rytmem. Jeśli tylko uda się w niego wejść.

Napisana przez Jamesa Goldmana sztuka przywołuje konflikt o sukcesję, toczący się między starzejącym się królem Henrykiem II a jego rodziną. Odbywające się w okresie świąt Bożego Narodzenia spotkanie, w którym uczestniczą żona monarchy - Eleonora oraz synowie Ryszard, Geoffrey i Jan, nie rozstrzyga sporu o dziedzictwo, ale obnaża sylwetki władców, poddając krytyce ich postępowanie. Dramat Amerykanina, czerpiący ze sztuk królewskich Szekspira ("Król Lear", "Ryszard II"), rysuje ciemny obraz politycznego starcia wypaczającego moralność ludzką. Rodzina, będąca tu polem bitewnym, interesuje Grzegorza Jarzynę w wymiarze psychologicznym. W tej radykalnie uwspółcześnionej inscenizacji zamek w Chinon - królestwo czekające na przejęcie, zamienia się w holding, o który ubiegają się trzej synowie zachodniego potentata. Ojciec mógłby podzielić majątek, ale chce go oddać w całości jednemu z nich. Aby to zrobić, musi poznać intencje, potencjał i zamiary swych synów.

Właściwy konflikt nie dotyczy jednak podziałów finansowych, tylko zachowań, jakie wyzwala u dorosłych dzieci widmo pominięcia, zaś u ojca - decydujące o pominięciu powody. Jarzyna przenosi akcję do hotelowego apartamentu. Miejsce przy Bósendorferze zajmuje Leszek Możdżer (autorami muzyki są także Jacek Grudzień i Piotr Domiński), będący muzycznym narratorem, akompaniującym przedstawieniu i wypowiadającym emocje, które przez bohaterów wypowiedziane nie zostaną. Zbudowana ze szła i ekranów przestrzeń (wielka praca scenografki Magdaleny Maciejewskiej i reżyserki świateł Jaqueline Sobiszewski), tunele oświetlonych zielonymi neonówkami korytarzy, wprowadzają zarazem luksus i bezduszność. Szklane niewielkie pomieszczenia (sypialnia, siłownia, jadalnia), przypominają gabloty jednocześnie izolujące postaci od zewnętrznego świata. Świata, w którym nawet pianista i krzątający się kelnerzy stają się integralną, wpisaną w hermetyczny porządek, częścią. Choć może to właśnie oni są tu rzeczywistym przejawem życia, działania, ruchu, które tak bardzo chcą ocalić starzejący się Henryk (romansujący z młodą Alais) i Eleonora - ciągle wspominająca czasy ich wspólnej młodości.

"Lew w zimie" - napisany pompatyczną frazą, pełen sentymentalnej, często tandetnej mowy, w teatralnej inscenizacji Burgtheater zyskuje nowy wymiar. Aktorzy wyciszają go, destylują, zdejmują niebezpieczną nadekspresję. Sposób mówienia przeciwstawia się podszywającej tekst histerii. Wolfgang Michael w wybitny sposób odmalowuje postać ojca, który szukając w synach godnego dziedzica, tak naprawdę szuka siebie. Bada, w jakim stopniu sam zapisuje się w synach. Podobnie więzi z rodziną, zwłaszcza z Henrykiem, buduje znakomita Sylvie Ruhre. Postać Eleonory charakteryzuje nie tylko strach przed chorobą i śmiercią, ale paniczna obawa, że może zniknąć z pamięci męża. W ten sposób austriacka produkcja Jarzyny zdaje się także pytać, jak jedni istnieją w drugich i pokazywać tęsknotę za międzyludzkim zakorzenieniem, tożsamą z podarowaniem sobie nieśmiertelności. To pragnienie, nie umiejące się wypowiedzieć, musi w końcu eksplodować. Kolejne wyznania, obnażające rzeczywiste afekty, amoralne intencje są jak brudy zapełniające pozornie sterylny teren. Jątrząca relacje i osobowości choroba, doprowadza do nieudanego spisku na Henryku. Ojciec zatrzymuje atak syna i przykłada mu do gardła przechwycony nóż. Zapada milczenie, Michael otwiera szeroko usta: przeciągły niemy ryk wydaje się nie mieć końca. Choć nie pada żaden dźwięk, słychać wycie rannego zwierzęcia. Zmęczony walką, która była do tej pory napędem, wycofuje się z niej.

W ciekawy sposób zorganizowana jest w spektaklu obecność polskich aktorów. Katarzyna Warnke (Alais) oraz Tomasz Tyndyk (Filip) grają rodzeństwo i zarazem reprezentantów Wschodu w konflikcie o dziedzictwo. W niemieckojęzycznym spektaklu wymieniają często polskie komentarze, których nie rozumieją (nie słyszą) protagoniści. Kiedy Jan organizuje imprezę, z odbiornika leci piosenka Piotra Szczepanika. Te, zwłaszcza oglądane w Polsce znaki, zdają się wyrażać pewną swobodę i nieskrępowanie charakteryzujące kulturę, do której przynależy rodzeństwo Capetów.

"Lew w zimie" to spektakl misterny, wycyzelowany, wręcz sztukateryjny. Niepokoi jednak nadmiarem efektów multimedialnych, z których Jarzyna nieskrępowanie korzysta na austriackiej scenie. Mnożenie kolejnych wizualizacji, często zbyt dosłownie nakładanych na tekst (przykładem są wielkie portrety - nieruchome twarze kolejno pojawiających się postaci) i dopowiadających okoliczności stanowią ładne, ale niepotrzebne gadżety.

Aktorom udaje się znaleźć i wypełnić miejsce w tej gęstej od obrazów, dźwięków i błyskotek rzeczywistości. A mieszczański dramat o dziedziczeniu władzy, który mógłby popaść w tanią sensacyjną opowieść o władczej familii, zamienia się w bardzo osobistą i bolesną rozmowę bliskich osób.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji