Artykuły

Od Nowego Jorku jest mi bliższy Nowy Sącz

- Uważam, że sztuka się nie rozwija tylko ewoluuje. Używam określenia "nawigacja sztuki", bo sądzę, że artysta świadomy odbywa wędrówkę w siebie i światy innych twórców, jak i tych, którym jest niezbędna - mówi JERZY KALINA, scenograf, performer, autor instalacji i rzeźb.

Z Jerzym Kaliną scenografiem, performerem, autorem instalacji i rzeźb rozmawia Sylwia Hejno

Jaką rolę w Pana pracach pełni kartofel?

- Kapusta i kartofel to dwa warzywa, które są znakami Polaków, to ich podstawowe energie. Jesteśmy "cywilizacją kartofla i kapusty". W latach dziewięćdziesiątych w moich "piktogramach żyjących" pojawiały się kartofle. Te instalacje były znakiem pewnego powolnego zamierania i odradzania. W naszej kulturze traktujemy te warzywa w sposób szczególny - są zbierane, kopcowane, czekają cała zimę do przednówka. Ostatnio kartofel stał się wielkim odkryciem artystki w warszawskiej Zachęcie. Bardzo mnie to rozbawiło.

Skąd u Pana takie zamiłowanie do przedmiotów?

- Przedmioty są moją obsesją. Bardzo deprymuje mnie, że nawet brzydkie przedmioty - produkowane w zbyt dużej ilości - przeżywają człowieka. Chcę je ujarzmiać, bo uważam, że żyjemy w świecie przewartościowanym - takim, w którym to przedmioty nas podporządkowują. To jest mój absolutny sprzeciw wobec takiej nadprodukcji, także w sferze sztuki, która obecnie transformuje dzieła w zmultiplikowane przedmioty. Proces twórczy jest sterowany, manipulowany, najczęściej przez kuratorów. Samo słowo wywołuje we mnie negatywne skojarzenia, bo się czuję jak nieznośne dziecko w poprawczaku. Czasem niektórzy ludzie uzurpują sobie prawo do wskazywania palcem: "W sztuce najważniejsze jest to i to".

A co dla Pana jest najważniejsze?

- Myślę, że zmysłowość, wrażliwość. Umiejętność budowania sensu, w która jest odkrywcza, niezwykła forma. Poza tym domyślam się, że tak zwanej prawdy nie ma, a każdy artysta ma swoją. Uważam, że sztuka się nie rozwija tylko ewoluuje. Używam określenia "nawigacja sztuki", bo sądzę, że artysta świadomy odbywa wędrówkę w siebie i światy innych twórców, jak i tych, którym jest niezbędna.

W jednej z teczek na Pana aktualnej wystawie w Galerii Sceny Plastycznej KUL umieścił Pan medalion z własną instalacją. To dosyć makabryczne.

- Dlaczego? Tu się stykają dwie sfery - ostateczna i chwilowa. Teczka to świat odłożony, który się rodzi, co warto przechowywać. Ludzie mają osobiste nekroteki w postaci swoich albumów, miejsc skrywanej obecności. Zatrzymywanie myśli, skojarzeń, chwil to trochę taki gest rozpaczy, który mówi: "Ja tu przez chwilę byłem". Wyłowiłem i utrwaliłem sytuacje bardzo codzienne, wcale nie sakralne - np. jedna z moich prac jest zatytułowana "Madonna" a przedstawia zwykłą kobietę z dzieckiem.

Polski odbiorca widzi w Pana pracach Polskę.

- Nie zakładam, że coś, co robię ma być polskie - ma być to moje i tak jest. Mówi się, że Chopin czy Lutosławski są polscy. Jest widocznie coś, co nas charakteryzuje. Aura, którą wytwarzają artyści, ukazuje w pewien sposób naszą odmienność. Ta nawigacja, którą odbywa człowiek, odpowiada na pytanie - po co tutaj jestem? Z pewnością brzmi to jak banał, ale tak jest. Największym artystom uda się postawić znak swojego czasu. Kiedyś uważano, że wszystko, co najważniejsze, powstaje w Paryżu, dziś można by pewnie powiedzieć, że w Nowym Jorku. Ja się nad tym w ogóle nie zastanawiam - nie odczuwam potrzeby mierzenia się z jakimkolwiek Nowym Jorkiem. Bliższy mi jest Nowy Sącz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji