Artykuły

"Dwa teatry"

Wystawienie "Dwóch teatrów" Szaniawskiego przez Teatr ZASP w Londynie to chyba najtrudniejsze i najambitniejsze osiągnięcie teatralne Leopolda Kielanowskiego. Można by nawet powiedzieć, że zamierzenie to zakrawało na porywanie się z motyką na słońce. A gdybyśmy mieli słuchać dyrektora teatru "Małe Zwierciadło" z omawianej właśnie sztuki - nie należy porywać się z nierównymi siłami na niepokonywane trudności, trzeba być trzeźwym, trzeba być realistycznym, należy potępić lekkomyślność i szaleństwo.

Czy trzeba? To pytanie w sztuce zadaje Szaniawski. Przy końcu przedstawienia nikt nie ma wątpliwości, że są szaleństwa, które trzeba popełniać, że potrzebna była "krucjata dziecięca" i że dobrze zrobił Kielanowski porywając się na tę trudną sztukę.

"Dwa teatry" Szaniawskiego są jego najdojrzalszą, najlepszą sztuką, pierwszą chyba, w której waga treści równa się mistrzostwu formy. Dla mnie (nie widziałam wszystkich sztuk Szaniawskiego) jedną z niewielu, która nie zostawia uczucia niedosytu. Sztuki Szaniawskiego znaczyły kamieniami milowymi dwudziestolecie teatru niepodległej Polski. Autor, akademik literatury, stawiany był w hierarchii międzywojennej na wysokim tronie tuż po Rostworowskim. Wydaje mi się, że bardziej obronną ręką od Rostworowskiego wyszedł z zawieruchy ostatnich trzydziestu lat. Stworzył swój własny styl, naśladowany nieudolnie przez wielu pisarzy (stąd powstało określenie "szaniawszczyzna"). Nikt nie potrafił jednak z takim kunsztem operować półtonami, tak budować dialog na subtelnych niedomówieniach, tyle obiecywać i czasem... tak mało zostawiać. Zarzucano mu często brak tęgości myśli i pewną dysproporcję pomiędzy urodą formy, a nikłością treści. Sztuki Szaniawskiego w czytaniu są tylko librettem - muszą one być grane. Dopiero reżyser i aktorzy stwarzają dla nich muzykę. Dlatego były one tak chętnie grane przez wielkich aktorów i tyle wielkich kreacji pozostawiły. Jaracz z pietyzmem wystawił jego "Dziewczynę z lasu" a na 5 września 1939 r. zapowiedział premierę "Żeglarza", i sam miał grać rolę kapitana Nuta. Szaniawski jednak szczególnie bliski był Osterwie. Jak wspomina dr Kielanowski w programie do obecnego przedstawienia, Szaniawski oddał rękopis "Dwóch teatrów" Osterwie we wrześniu 1945 r. Osterwa w swoich notatkach daje wyraz tego, jakie wrażenie na nim sztuka zrobiła, jak bardzo utożsamiał się z postacią dyrektora teatru. Niestety, nie zagrał ani nie wyreżyserował tego przedstawienia.

"Dwa teatry" to sztuka o teatrze, o jego esencji, o jego twórcach i o nas, widzach. Wszystko i wszyscy jesteśmy splątani w jedną całość - i żadne nie może się obyć bez drugiego. I znowu muszę zacytować zdanie przytoczone przez dra Kielanowskiego w programie (jest to esej tak zwięzły i tak wszystko co ważne mówiący, że trudno po nim coś więcej i bardziej odkrywczo napisać), wypowiedziane przez jedną z postaci w sztuce: "Nie wszystko kończy się po zapuszczeniu kurtyny". Pozostaje myśl, która niesie nas dalej. Akcję, zdawałoby się już zakończoną, snujemy wedle własnych rojeń czy marzeń. Zaglądamy za odwrotną stronę zwierciadła - gdzie jest to "potem" które przecież mogło potoczyć się inaczej. Kobieta z jednoaktówki "Matka" odeszła, a przecież nie odeszła: została we wspomnieniu leśniczego, w lęku jego żony, w gniewie matki. Stary ojciec z "Powodzi" zatonął z całą chałupą, a przecież został w wyrzutach sumienia syna, a więc nie zginął naprawdę. A z tego teatru snu czy marzeń kiedyś powstanie nowa sztuka realna, przejdzie na deski sceniczne i zapłodni nas nową myślą, nowym przeżyciem - i tak potoczy się to nierozerwalne koło. Na tej filozoficznej kanwie oparte są realia sztuki, choć też nie dopowiedziane wyraźnie. Akcja sztuki rozgrywa się w gabinecie dyrektora teatru "Małe Zwierciadło", krótko - jak można się domyślać - przed wybuchem wojny w akcie pierwszym a w trzecim - po zakończeniu wojny, na ruinach miasta (Warszawy). Spełniło się to, co w pierwszym akcie wydawało się "niesmacznym pomysłem teatralnym": miasto zostało wysadzone w powietrze i pod jego gruzami zginęła młoda kobieta. Nie jest to sztuka realistyczna, nie będziemy więc pedantycznie upominać się o te tysiące innych kobiet i nie-kobiet, które zginęły pod gruzami miasta. W akcie drugim widzimy dwie jednoaktówki z repertuaru teatru "Małe Zwierciadło" - rzetelne, pełnokrwiste.

"Dwa teatry" są najlepszą, ale i najtrudniejszą sztuką Szaniawskiego. Nie ma w niej "samograjów", a myśl autora musi być ostrożnie lecz odważnie (szczególnie w akcie pierwszym i trzecim) przełożona na język teatralny. Bodaj największym osiągnięciem londyńskiego przedstawienia jest to, że z całkowitym sukcesem bierze w nim udział (bodaj po raz pierwszy w takiej proporcji) młodzież teatralna, słuchacze Laboratorium Teatralnego ZASP-u.

Wspominane dwie jednoaktówki w reżyserii Barbary Reńskiej dają nam kawałek doskonałego realistycznego teatru. Wszyscy w nich grają dobrze, ale nie sposób nie wymienić specjalnie postaci Matki w wykonaniu Janiny Jakóbówny. Mocna, jednolita kreacja, a spojrzenie jej wszystkowidzących oczu świdrowało na przestrzał nie tylko nieproszonego gościa (pełna życia, rozmachu i lekko ironicznego humoru Hanna Rawicz), ale i całą widownię. 0, te oczy będzie się pamiętać długo! Nareszcie Jakóbówna nie jako wiedźma i na "prawdziwej" scenie! Niespodzianką w tejże jednoaktówce była Danuta Rał, która z nieważnej roli stworzyła prawdziwą i wzruszającą postać młodej żony. Dobry, jakoś bardziej zadumany niż zwykle Robert Oleksowicz. Druga jednoaktówka - "Powódź" w bardzo wymownej scenografii Matyjaszkiewiczów, w dużym tempie oddawała narastający dramat powodzi. Może można było zciszyć nieco patos ostatnich scen - wiem, że tak chciał Szaniawski, ale my, tak jak Dyrektor ze sztuki, boimy się patosu - a przecież to on jest w założeniu sztuki reżyserem tej jednoaktówki, granej znowu przez młodych (i niemłodych) doskonale. Roman Kisiel w każdej sztuce coraz lepszy. Bardzo prawdziwa i szczera młodziutka Hanka Wąsikówna (pierwszy raz ją widziałam) jako Anna. Dobrą sylwetkę stworzył Zięciakiewicz. Oleksowicz jako Kapitan prawie nierozpoznawalny pod ceratowym płaszczem i kapturem.

A teraz przejdźmy do najtrudniejszych dla autora części sztuki - do aktów pierwszego i trzeciego wyreżyserowanych z pietyzmem przez Kielanowskiego. Najtrudniejszą, omal nie do pokonania rolę miał Bohdan Urbanowicz, jako Dyrektor Teatru. Prawdę mówiąc nie wiem sama, jakim chciałabym widzieć Dyrektora. Urbanowicz jest aktorem tej miary, że da sobie radę z każdą rolą, ale czegoś mi w nim brakowało, szczególnie w akcie pierwszym. W trzecim był prawdziwie dramatyczny i bardziej wyraźny, choć przecież jego świat realny zginął. Ale on nie zginął - przejdzie do Teatru Cieni i zostanie w nim tak długo, jak długo będą z nim ci, co go znali i kochali. Witold Szejbal dał doskonałą sylwetkę milczącego autora, a potem romantycznego dyrektora Teatru Snów. Maryna Buchwaldowa zagrała z gestem i rozmachem, celowo przerysowując Laurę, zakochaną w Dyrektorze gosposię, i obok Ratschki wniosła trochę humoru do tej nie za bardzo wesołej komedii. Ratschka, jako woźny teatralny, jak zwykle w stwarzaniu typów - mucha nie siądzie. Miłym i naturalnym warszawskim Montkiem był Jacek Matyjaszkiewicz - jeszcze jedna zdobycz z Laboratorium Teatralnego ZASP-u. Jacek jednocześnie kieruje światłem i efektami dźwiękowymi (czy nie możnaby trochę "odrealnić" światłami postacie z Teatru Snów w trzecim akcie?). Pozostała dwójka młodych - utalentowana i urodziwa Wiola Hola i Leszek Wiśniewski jako "Chłopiec z deszczu", mieli role tak trudne, że niewielu zawodowych aktorów by je rozgryzło. Dali sobie z nimi radę najlepiej jak można. Wiola w trzecim akcie jako zjawa dziewczyny z gałęzią jabłoni była najbardziej zbliżona do tego, jak wydaje mi się powinny wyglądać postacie z Teatru Snów.

Nie chciałam tu rozdawać laurek. Oceniam ogrom pracy i wysiłku wszystkich aktorów i obu reżyserów. Znamy warunki pracy teatru emigracyjnego - jeśli trudne są zawsze, to tym razem były jeszcze trudniejsze. Ale przedstawienie nie potrzebuje taryfy ulgowej. Jest to teatr przez duże "T".

Utarł się zwyczaj, że w polskich recenzjach wymienia się absolutnie wszystkie nazwiska z programu (nigdzie indziej tego nie widziałam). A więc: scenografia całości - oboje Matyjaszkiewiczowie, ilustracja muzyczna - Andrzej Dudek, organizacja przedstawienia i redakcja programu - Olga Lisiewiczowa, projekt okładki - F. Matyjaszkiewicz, układ graficzny programu - T. Filipowicz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji