Artykuły

Szaro i nijako

"Opera za trzy grosze" w reż. Rudolfa Zioło w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Zawsze wydawało mi się, że "Opera za trzy grosze" to sztuka atrakcyjna. Być może niesłusznie. W każdym razie w spektaklu Rudolfa Zioły trudno dostrzec jakąkolwiek atrakcyjność

Na scenie jest szaro - dosłownie i w przenośni. Szare ściany, jarzeniowe światło, poszarzałe meble, kurtyna z surowego płótna, kostiumy w stonowanych barwach. Nawet w burdelu jest smutno. Na tym szarym tle jedynie Mackie Majcher (Tomasz Wysocki) wyróżnia się czerwoną kamizelką. Tylko kamizelką, bo postać ta jest równie szara i bez wyrazu jak pozostałe. Rudolfowi Ziole udało się pozbawić Brechtowskich bohaterów wyrazistości, choć wydaje się to trudnym zadaniem. Wszyscy ospale snują się po scenie, mówią powoli, spoglądają boleśnie, uśmiechają się półgębkiem, sugerując, że przeżywają coś głęboko, choć postaci Brechta niezbyt się do takiego przeżywania nadają. Żeby jeszcze to pójście wbrew autorowi było scenicznie ciekawe. Ale nie jest, pozostają tylko zewnętrzne znaki, każdy z aktorów prezentuje zestaw własnych środków tworzenia pozornie głębokich postaci, każdy coś tam sobie wymyśla na boku. Między aktorami nie ma kontaktu, co powoduje, że nie tworzy się żaden sceniczny świat.

Spektakl toczy się ciężko i monotonnie. Trudno zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, bo reżyser, zdaje się, też nie wiedział, a jeżeli wiedział, to zachował tę wiedzę dla siebie. Cała ostrość Brechta wyparowała, wobec czego spektakl nie jest komentarzem do rzeczywistości. Słyszymy owszem słowa (np. "Czym jest obrabowanie banku wobec założenia banku"), ale utopione w niezbornej, szarej i nudnej rzeczywistości scenicznej nie mają siły i właściwie przechodzą niezauważone. Spektakl nie jest również spójną propozycją estetyczną - wzięte z Brechta wyświetlane na ścianach i ekranach komentarze i tytuły songów to jedynie powierzchowne nawiązanie do tamtej poetyki, nie wiadomo czemu służące.

"Opera za trzy grosze" to również muzyka. Świetne songi, same przeboje. Ale choć od strony muzycznej spektakl przygotowany został starannie (orkiestra gra na żywo), songi brzmią równie ciężko jak dialogi. Aktorzy pokazują, że potrafią śpiewać, ale nic poza tym. Tak jakby reżyserska nieudolność i brak energii przeniosła się na muzykę. Nie ma ratunku dla widza, nawet nie można przeczekiwać od songu do songu w nadziei, że na chwilę coś się dzięki muzyce ożywi.

Jedynym energicznym przerywnikiem w tej usypiającej monotonii była scena wizyty Polly i Lucy w celi Mackie Majchra. Iwona Buła (Polly) i Barbara Kurzaj (Lucy) wkroczyły na scenę ostro, stworzyły na chwilę postaci karykaturalne, ale przynajmniej żywe i zabawne - pazerne, kłótliwe i prymitywne dziewczyny. Nie wiem, czy to kierunek słuszny, ale za to jedyny wyrazisty w tym bezkierunkowym przedstawieniu.

Zdjęcie z próby spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji