Artykuły

Lubię przystojnych...

- Kiedy w roli Carmen śpiewam do niskiego, grubawego tenora że go kocham, to czuję się, jak panienka lekkich obyczajów. A przecież powinnam wierzyć w to, co śpiewam, by przekonać publiczność - mówi MAŁGORZATA WALEWSKA.

- Za sobą ma pani premierę "Damy pikowej" w Operze Narodowej w Warszawie, a przed sobą debiut w Metropolitan Opera w Nowym Jorku, gdzie wystąpi pani jako Dalila w operze "Samson i Dalila". Jak się pani czuje pomiędzy tymi wydarzeniami?

- Najlepiej czuję się wtedy, kiedy stoję na scenie. Ważniejsze od tego, jaka to scena jest przedstawienie, w którym mam wystąpić. Pierwszy kontakt z Metropolitan Opera mam już za sobą, i ponieważ jesienią byłam w Nowym Jorku jako cover, czyli zastępowałam Santuzzę w "Cavalerii rusticanie". Poproszono mnie, abym zaśpiewała próbę generalną, co dało mi przedsmak spektaklu na tej legendarnej scenie. Tam próby generalne są otwarte dla publiczności, a występ zaowocował przedłużeniem kontraktu. Stałam na scenie, miałam okazję popracować z reżyserem, poznałam ludzi... Natomiast "Dama pikowa" to wielka radość pracy z Mariuszem Trelińskim. Tylko ze względu na niego przyjęłam rolę starej hrabiny. Jest to raczej rola aktorską w której walory głosowe nie są aż tak ważne. Miałam karkołomne zadanie, łącznie i z lataniem na katafalku jako duch. Myślę, że starsza pani tej próby by nie wytrzymała Premiera "Damy pikowej", była dla mnie dość irracjonalnym przeżyciem. Tę rolę trzeba zbudować przede wszystkim aktorsko.

- Kiedy oglądam panią na deskach opery, myślę, że mogłaby pani być aktorką dramatyczną.

- Kiedy podejmowałam w swoim życiu najważniejszą decyzję, na jednym biegunie było aktorstwo, na drugim - śpiewanie. Wpadłam wtedy na pomysł, że mogę te dwie fascynacje połączyć w operze. Nie ma dnia abym nie była szczęśliwa ze swojego wyboru.

- Jest pani zaprzeczeniem śpiewaczych gwiazd. Wiele z nich zrezygnowało z tego, co najważniejsze. Ma pani męża, dziecko... Czy warto rezygnować z takich właśnie wartości w imię sztuki?

- W życiu nie warto rezygnować z niczego. Aczkolwiek ja miałam za sobą rodzinę, na którą mogłam liczyć. Dla mnie kariera nie jest celem. Robię to, co uwielbiam. A to, że zaszłam tak daleko to przypadek.

- Zabrzmiało kokieteryjnie.

- Ależ nie. Nikt za mną nie stoi, nie popiera. To co osiągnęłam, jest wynikiem mojej pracy i talentu, który otrzymałam w prezencie. Ale muszę przyznać, mam rzadki gatunek głosu, dzięki czemu mam wiele propozycji.

- Mąż nie jest zazdrosny o pani nieobecność w domu, brylowanie w mediach...

- Po prostu nie chodzi na imprezy, aczkolwiek rozumie pewną konieczność wynikającą z mojego zawodu. Na szczęście od dwudziestu lat jesteśmy ze sobą i jest to na tyle dojrzały emocjonalnie związek, że trudno byłoby w nim zamieszać. Mój mąż jest admiratorem wielkiej sztuki Unika jednak przedstawień premierowych ze względu na bankiety. On jest raczej samotniczo-rodzinny. To bardzo ważne, ponieważ kiedy zejdę ze sceny, kiedy wrócę do domu, potrzebuję wyciszenia. On mi daje spokój.

- W Poznaniu zaśpiewa pani kilka arii z opery "Samson i Dalila".

- To świadomy wybór. Chciałabym pokazać poznańskiej publiczności to, z czym jadę do Nowego Jorku.

- Ale nie zabraknie Carmen, z czego bardzo się cieszę. Widziałem panią w tej roli we Wrocławiu w niezwykle pięknym przedstawieniu w Hali Ludowej.

- Bardzo miło wspominam tamte przedstawienia.

- Nie mogłem tylko zrozumieć, jak może pani rzucić przystojnego Don Jose, w którego wcielił się włoski tenor Mario Malagnini, dla niezbyt przystojnego Escamilio.

- Też nad tym cierpiałam, ale tak napisał Bizet. Niestety, z tenorami bywa kłopot. Malagnini jest wyjątkowym śpiewakiem. Nie dość, że pięknie śpiewa to jest szalenie przystojny. Drugi wyjątek to Marcello Bedoni, z którym zaśpiewam "Potępienie Fausta" 21 i 23 stycznia 2005 w Warszawie

- Lubi pani przystojnych partnerów na scenie?

- Oczywiście, to inspiruje. Kiedy w roli Carmen śpiewam do niskiego, grubawego tenora że go kocham, to czuję się, jak panienka lekkich obyczajów. A przecież powinnam wierzyć w to, co śpiewam, by przekonać publiczność. Czasami braki w urodzie partner rekompensuje swoim głosem. Jeśli śpiewa bosko, to wygląd jest drugorzędny. Jestem w stanie się zakochać w głosie.

Małgorzacie Walewskiej podczas koncertu sylwestrowego (Aula UAM, godz. 19) towarzyszyć będzie orkiestra symfoniczna Filharmonii Poznańskiej pod kierunkiem Grzegorza Nowaka. Wieczór poprowadzi Krzysztof Szaniecki.

Na zdjęciu: Małgorzata Walewska w partii Carmen z opery Bizeta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji