Artykuły

Brecht nie przemija

- Nie chcieliśmy za wszelką cenę uwspółcześniać każdej sceny. Chodziło tylko o to, żeby tekst był bezpośredni, żeby docierał do publiczności - o przedstawieniu "Opera za trzy grosze" w warszawskiej Syrenie mówi LACO ADAMIK.

Monika Woś: - Satyra wymierzona w "gangsteriadę kapitalizmu" - tak mówiło się o najpopularniejszej polskiej adaptacji "Opery za trzy grosze" Bertolta Brechta, którą Leon Schiller wyreżyserował w 1929 roku. Minęło ponad 75 lat, a ta satyra jest nadal aktualna.

Laco Adamik: - W tak zwanym międzyczasie była jeszcze PRL, czyli czas, kiedy wszystkie lewicowe prawdy, a przede wszystkim wrażliwość na los klasy biednej, okazały się papierowe. Mieliśmy dosyć oficjalnej propagandy, dlatego wszystko wydawało nam się puste. Dziś, kiedy wraca prawdziwy kapitalizm, brechtowskie problemy odzywają ze zdwojoną siłą.

A politycy robią wszystko, żeby kontekst sztuki nadal był aktualny...

- Dlatego pojawiające się ostatnio głosy, że to, co obecnie dzieje się w Polsce, to sytuacja wyjątkowa, są nieprawdziwe. Po słynnym artykule w "Gazecie Wyborczej", czyli po ujawnieniu afery korupcyjnej z udziałem Lwa Rywina, doszło do procesu oczyszczającego. A "Opera za trzy grosze" w tej rzeczywistości - powiedziałbym - błyszczy Co mnie oczywiście nie cieszy Okazja jest jednak doskonała, aby dramat przypomnieć, bo dzieło to genialnie opowiada i pokazuje rzeczywistość...

... którą uwiarygadnia nowe tłumaczenie.

- Nie chcieliśmy za wszelką cenę uwspółcześniać każdej sceny. Chodziło tylko o to, żeby tekst był bezpośredni, żeby docierał do publiczności. Przecież sztuka nie polega na mówieniu archaicznymi wierszami - nawet jeśli są to wiersze Broniewskiego. Język bardzo szybko się rozwija. Określenia, jakich młodzi ludzie używali kilkadziesiąt lat temu, dziś już nie funkcjonują. Celem Romana Makowskiego (autor nowego tłumaczenia, wg którego przygotowano "Operę..." wystawianą w warszawskim Teatrze Syrena - przyp. red.) było dotarcie do młodszej publiczności. Szczególnie zależało mu na songach. A można to zrobić tylko mówiąc ich językiem.

Ludzi, którym w uchu brzmi tłumaczenie Władysława Broniewskiego, nowy tekst szokuje. Ale przecież nie ma nic dziwnego w tym, że reżyser decyduje się na nowe tłumaczenie. Dziwne byłoby, gdybyśmy nieustająco trwali przy jednym - nawet genialnym. Początek refrenu żołnierskiej piosenki duetu Macky-Brown w wersji Broniewskiego "żołnierze chwaty toczą armaty", brzmiał świetnie, tyle że dziś nie używa się rzeczownika "chwat". To archaizm Poza tym fragment wiernie nie oddaje oryginału. Dlatego w naszej "Operze..." wers ten brzmi: "gdzie jest kwatera dla kanoniera". Tłumaczenie Kołakowskiego jest może i zaskakujące, ale - wbrew temu, co niektórzy mówią - o wiele bliższe współczesnemu językowi Właśnie dlatego je wybrałem.

Widz jest zniechęcony tym, co dzieje się na współczesnej scenie politycznej. Media zdominowały afery. Nie boi się Pan, że jeśli również teatr będzie pokazywał nędzę, korupcję, współżyjących ze sobą gangsterów, dziwki i żebraków, to niewielu taką sztukę będzie chciało oglądać?

- Rzeczywiście sceny z "Opery.." pojawiają się w mediach. Celem sztuki nie jest jednak przygnębienie widza powtórką rzeczywistości, czy obrazem, który tę rzeczywistość naśladuje. Sztuka ma być wentylem bezpieczeństwa obrazem, który pomaga nam się z tą rzeczywistością uporać. Jedną z funkcji sztuki jest oczyszczenie, czyli katharsis. A katharsis, zwłaszcza dziś, jest nam bardzo potrzebne. Daje świadomość i poczucie ulgi Przeżywając i rozumiejąc otaczającą nas rzeczywistość jest nam znacznie lżej.

Trudno o uczucie ulgi, kiedy słyszymy ze sceny, że "ten świat na mordę stacza się".

- Nie jestem pesymistą. Uważam, że świat toczy się według normalnych zasad, a świństwo i paskudztwo przemijają (śmiech). Przypominam, że tragedie greckie są okrutne i beznadziejne. Zawsze się źle kończą. Mimo to po takim spektaklu widz wychodzi oczyszczony. Jest mu lżej, nie dlatego że obraz jest lekki, (tylko dlatego że przechodzi proces, który "uzbraja go". Przez co jest bardziej odporny w kontakcie z rzeczywistością.

Jest w sztuce jeszcze jeden ważny wątek, rzadko zauważany w recenzjach, mimo że dziś powszechnie uprawiany. Myślę o żebraniu traktowanym przez wielu jako zawód, firma, sposób na zarobienie pieniędzy. Jest przecież wielu "przedsiębiorców" zatrudniających ludzi, którzy pracują jako żebracy. Widzom, którzy nie znają "Opery..." i dziś oglądają ją po raz pierwszy, wątek ten może się wydać nieoryginalny, a dopisany na przykład przez tłumacza. Czasy kręcą się w kółko, dlatego dziś z całą siłą wątek ten staje się aktualny i żywy.

Zdecydował się Pan na odważny krok obsadzając w roli Macky'ego Majchra Krzysztofa Tyńca, kojarzonego przede wszystkim z telewizyjną tandetą. Dlaczego Tyniec?

- To był wspólny pomysł dyrektor Teatru Syrena Barbary Borys-Damięckiej i mój. Krzysztof Tyniec grał już w Syrenie. Sprawdził się, dlatego postanowiliśmy go obsadzić w roli Macky'ego. Jestem szczęśliwy, że mogłem z nim pracować, bo jest to aktor niezwykle inteligentny i utalentowany. Doskonale się dogadywaliśmy. Postać, którą stworzyliśmy jest próbą zrozumienia Macky'ego Majchra. Jest bardzo ciekawa, a na ogół grywana dosyć plakatowo, podobnie jak i inne postaci z "Opery..". Starałem się, a Krzysztof Tyniec bardzo mi w rym pomógł, dokopać się w tych postaciach do ich głębi. Chcieliśmy zrozumieć motywy postępowania Macky'ego, relacje, które łączą go z Brownem. Bo to nie jest zwykła przyjaźń, tylko skomplikowany układ. Chcieliśmy się dokopać ciekawych rzeczy i czuję, że udało nam się. Postaci nie są plakatowe. Są głębokie i ciekawe. A sam Macky Majcher stał się obrazem człowieka wrażliwego, którego los zmusił do takiego stylu życia. Zrzucił na jego barki trudne zadanie, z którym Macky usiłuje sobie jakoś poradzić. Według mnie, radzi sobie dążąc do śmierci Nie chcę użyć zbyt mocnych słów, ale powiedziałbym, że zamierza złożyć siebie w ofierze.

Teatr chce grać "Operę..." dosyć często, dlatego sztuka przygotowana jest z podwójną obsadą. Odbyły się też dwie premiery. Dla mnie, jako reżysera, stanowiło to dodatkową trudność. Nie da się zrobić matrycy, w którą aktor wskakuje jak w bury. Z każdym z osobna trzeba budować postać. Prowadzenie prób z tak wybitnymi aktorami powodowało, że odczuwałem dodatkowy dyskomfort.

To, że w Syrenie spotkałem się ze sztuką dramatyczną, to zbieg okoliczności. Rzeczywiście opera jest moją główną pasją zawodową. To jej się poświęcam. I tak za kilka dni mam premierę "Strasznego dworu" w Operze Krakowskiej, a na otwarcie Opery Wrocławskiej - będzie to 8 września - przygotowuję "Halkę". W przyszłym roku mam kilka wielkich widowisk do zrobienia - nie będę zdradzał tytułów, bo rozmowy jeszcze trwają. M.in. umawiam się z Gustawem Holoubkiem na sztukę w warszawskim Teatrze Ateneum.

Dziękuję za rozmowę.

Laco Adamik [na zdjęciu] - reżyser filmowy, teatralny, operowy i telewizyjny. Urodził się 25 grudnia 1942 r. w Mała Hradna, Czechosłowacja. W Polsce pracuje od 1970 r. Jest laureatem Złotego Szczupaka na Festiwalu Polskiej Twórczości Telewizyjnej w 1979 r. za film "Wsteczny bieg" i przyznanej mu w 1993 r. nagrody za całokształt twórczości telewizyjnej na Festiwalu Polskiej Twórczości Telewizyjnej. Wybrana filmografia: "Cham" - reż. (1979), "Mężczyzna niepotrzebny" - reż. i scen. (1981), "Europa, Europa" - II reżyser (1990).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji