Artykuły

Moje antidotum na smutki

- Być może ci, co mnie obsadzają, czują gdzieś w głębi mojej osoby dużą siłę - mówi MARIA PAKULNIS - aktorka Teatru Ateneum w Warszawie.

Maria Pakulnis [na zdjęciu] jest aktorką stołecznego teatru Ateneum. Zagrała wiele ról znaczących i nagrodzonych. Po długiej przerwie znów mogliśmy ją oglądać, tym razem na ekranach telewizorów.

Krystyna Sygnowska : W emitowanym nie tak dawno serialu "Psie serce" wciela się pani w siedem różnych postaci kobiecych. Być może w wyobraźni widzów zatrze się wreszcie postać Nadieżdy, bezwzględnej, groźnej morderczyni, szefowej mafii z "Ekstradycji", przez pryzmat której pani, osoba ciepła i miła, kilka lat była postrzegana.

Maria Pakulnis : Nie mam już siły przed tym się bronić i po prostu macham ręką. Nadieżda z całą gamą odrażających cech to postać pełnokrwista, wprawdzie człowiek-potwór, ale wspaniałe zadanie aktorskie, także ogromne wyzwanie. Stanęłam przed wyborem: wziąć zaproponowaną mi rolę i zagrać najlepiej jak potrafię albo zrezygnować, licząc, że w przyszłości grać będę same anioły. Wybrałam pierwszą możliwość, chociaż zdawałam sobie sprawę, jakie może to mieć dla mnie konsekwencje. Po to się przecież uczyłam, żeby kreować różne postaci, takie jest moje rzemiosło!

Zagrała pani znakomicie, przekonująco. Nie jest to jedyna rola kobiety silnej, zdecydowanej, w których, jak gdyby na przekór warunkom zewnętrznym, panią obsadzano. Skąd taki pomysł na pani aktorstwo?

Czasami sama zastanawiam się, dlaczego właśnie tak się ułożyło. Być może ci, co mnie obsadzają, czują gdzieś w głębi mojej osoby dużą siłę. A mam ją z pewnością. Musiałam mieć, aby poradzić sobie z życiem, z którym od dzieciństwa przyszło mi się boksować. Ile mnie to kosztowało, ile bólu zaznałam, ile łez wylałam, wiem tylko ja.

Co sprawiło, że została pani aktorką, przecież najpierw zdobyła pani zawód pielęgniarki?

Pochodzę z bardzo biednej rodziny, którą losy przygnały z Litwy do Giżycka, wówczas małego, mazurskiego miasteczka. Musiałam szybko czegoś się nauczyć, aby pracować i ulżyć rodzinie. Szkoła pielęgniarska wydawała się niezłym wyborem. Decyzję, żeby podjąć studia aktorskie, zawdzięczam swej polonistce, która poradziła mi spróbować, uprzedzając, bym nie wiązała z tym wielkich nadziei. Udało się, zdałam za pierwszym podejściem.

Młodziutkiej dziewczynie, nie mającej żadnego oparcia, która przyjechała do stolicy studiować w szkole teatralnej, z pewnością nie było łatwo. Ale skończyła pani studia i bardzo szybko przyszły sukcesy, jakby potwierdzając, że pod powłoką drobnej, kruchej kobiety, drzemią ogromne siły.

Jeśli człowiek od początku swej drogi musi przebijać się przez życie sam, nie mając żadnych drogowskazów, o wszystko walczyć, zabiegać, jakoś sobie radzić, staje się silny, bo inaczej zginie. Byłam zamknięta w sobie, zakompleksiona, bez poczucia własnej wartości, inaczej ubrana, uczesana, nie potrafiłam się malować, a do tego bez grosza przy duszy. Na pierwsze szpilki oszczędzałam przez rok, żywiąc się czym popadło. Uważnie obserwowałam wszystko, co było i działo się wokół mnie, ucząc się najprostszych rzeczy. Przetrwałam.

Grała pani w wielu sztukach reżyserowanych przez męża, Krzysztofa Zaleskiego. Jak to jest, czy prywatność nie przeszkadza w relacjach reżyser-aktorka?

Wspólnie zrobiliśmy kawał dobrego teatru, traktując się przy tym wyłącznie profesjonalnie, nie jak mąż i żona. Jest między nami porozumienie twórcze, mamy podobne poczucie estetyki i pasję uprawiania zawodu. Ale jest też druga strona medalu, mówiono, że jestem aktorką Zaleskiego, że nie muszę pracować z innymi reżyserami. I zamykały się przede mną inne furtki, omijały mnie role, nazwiska, z którymi nie było mi dane się zetknąć.

Teraz, poza aktorstwem, para się pani bardzo absorbującą produkcją spektakli teatralnych. Czy nie dzieje się to kosztem życia rodzinnego?

Nie, ponieważ należę do osób dobrze zorganizowanych, potrafię tak ułożyć swoje zajęcia, żeby nic i nikt na tym nie ucierpiał. Nigdy nie skupiałam się wyłącznie na pracy i karierze artystycznej, przedkładałam nad to dom, rodzinę, dbając, aby mojemu, dziś już 15-letniemu synowi Jaśkowi, który wyrósł na wspaniałego, wrażliwego, pozbawionego agresji chłopca, niczego nie brakowało, a nade wszystko miłości i ciepła. Oboje z mężem staraliśmy się dużo z nim przebywać, rozmawiać, dać mu poczucie akceptacji, stworzyć bezpieczny dom.

W którym pachnie domowymi przysmakami.

Oczywiście, codziennie je przyrządzam - gotuję, smażę, piekę. Gdy muszę wyjechać, moi panowie też nie głodują, zostawiam im w lodówce to, co najbardziej lubią. Jaśkowi najbardziej odpowiadają potrawy litewskie, kołduny i wszelkiego rodzaju pierogi. Wszyscy natomiast rozsmakowaliśmy się w kuchni włoskiej i francuskiej, której podstawą są warzywa. Można wyczarować z nich przepyszne potrawy: lazanie, tarty, zapiekanki, warzywne leczą czy ulubiony przez mego syna strudel ze szpinakiem. Ale sięgam także po przepisy innych kuchni, niekiedy eksperymentuję, nieco je zmieniam, dosmaczam potrawy pod nasze gusty i podobno dobrze mi to wychodzi. Jadamy mało mięsa, nie jesteśmy również fanami słodkości, chociaż czasami coś słodkiego upiekę.

Czuje się pani aktorką spełnioną, szczęśliwym człowiekiem?

Uczę się być szczęśliwa. Co rano staram się uśmiechać do siebie. Ale tak naprawdę szczęścia nie mam zakodowanego w sobie. Coś ciągle popycha mnie do działania, nakazuje zrobić to czy tamto. Nie potrafię zatrzymać się i powiedzieć: wystarczy, dużo już zrobiłam. Jest we mnie niecierpliwość, niepokój i wiem, że tak już pozostanie. Jeśli z dzieciństwa i lat młodzieńczych nie wyniósł człowiek poczucia własnej wartości, nieustannie będzie się szarpał, całemu światu i sobie udowadniał, że nie jest gorszy od innych, że coś znaczy, może, potrafi.

Gdy dopadają mnie smutki, wręcz krzyczę: Czego ty jeszcze chcesz? Masz wspaniałego syna, rodzinę, zdrowie, zawód, który kochasz, i nawet ulubiony ogródek przed domem. Być może nie osiągnęłaś wszystkiego, czego byś chciała, ale czy to takie ważne? Wyhamuj!

Zwłaszcza że jeszcze i czas obchodzi się z panią łaskawie - ciągle młoda, piękna i szczupła. Zapewne jest w tym także pani udział? Chociażby w utrzymaniu smukłej sylwetki.

Niewielki, nie poświęcam temu zbyt dużej uwagi, chociaż przyznaję, że sprawia mi przyjemność, jeśli ktoś powie, że dobrze wyglądam, ale nie przesiaduję przed lustrem. Makijaż zajmuje mi kilka minut. Po prostu intensywnie żyję, robię wiele rzeczy naraz, szybko, w każdej sekundzie. W dzieciństwie byłam sportowcem, jeździłam na łyżwach. Z tym wiązały się obozy treningowe, jazda na rolkach, ćwiczenia lekkoatletyczne. Widocznie nastąpił przesyt, bo znielubiłam wszystko, co ma coś wspólnego ze sportem. Teraz nic nie uprawiam, nie gimnastykuję się, nie chodzę do siłowni, a od lat ważę tyle samo. Myślę, że to sprawa dobrych litewskich genów i po trosze sposobu odżywiania, w którym przeważają warzywa, a latem jeszcze praca w ogródku, o który bardzo dbam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji