Artykuły

Kora Brzezińska

W małym klubowym teatrzyku na 18, Chepstow Villas na londyńskim Bayswater,

w sztuce Ludwika Morstina p.t. "Obrona Ksantypy" gra pani Kora Brzezińska rolę tytułową.

Nie można dawać się unosić zachwytom, ale trzeba także być ścisłym w ocenie faktów. O grze pani Brzezińskiej nie można powiedzieć, że gra dobrze, doskonale, wyśmienicie.! Trzeba powiedzieć prawdę: gra genialnie.

Nie widziałem Modrzejewskiej, bo tak się złożyło, że umarła przed moim urodzeniem, ale widziałem dużo doskonałych aktorek, w Polsce, Rosji, Niemczech i we Francji. Nie pamiętam nikogo kogo bym mógł zestawić z tą rolą od początku do końca przeprowadzoną nie tylko bez żadnego fałszywego akcentu, ale wydobywającej ze sztuki Morsztyna- wszystko co z niej wydobyć i w co w niej stworzyć można. Jest to gra genialna, gra na najwyższym poziomie, gra zasługująca na oklaski w wielkich reprezentacyjnych teatrach, na oklaski ludzi najbardziej reprezentacyjnych. Gdyby pani Kora Brzezińska nie dzieliła z nami upokarzającej doli wygnańców i uciekinierów, grałaby na pewno w Warszawie podczas ostatniego zjazdu szefów rządów państw komunistycznych obradującego w pałacu radziwiłłowskim.

Na zakończenie pani Brzezińska wymawia wyraz: Sokrates. Wymawia go w ten sposób, że powtarza w czasie jego wymawiania całą treść sztuki, całą że tak powiem filozofię o wielkim człowieku i o stosunku do niego jego żony, tak skrzywdzonej przez potomność. I znowuż o wypowiedzeniu tego słowa muszę krzyknąć: genialnie.

Aktor gra całym ciałem. I oto każdy ruch rąk, każde pochylenie się naprzód, każdy najmniejszy odruch Brzezińskiej na scenie był potrzebny, wspaniały, konieczny. I w tym wszystkim widziało się nie aktorkę, której ta właśnie rola się nadspodziewanie udała, ponieważ} była dla niej odpowiednią, jak się to czasami zdarza. Nie, przeciwnie, widać było, że Brzezińska gra z całym poczuciem poziomu swej roli, wie, że ta rola nie jest ani zbyt tragiczna, ani zbyt patetyczna, grała ją powściągliwie. To nie było wkładanie "całej duszy" - jak się to mówi, bo to wkładanie całej duszy byłoby tu zupełnie nie na miejscu. To było odczucie genialną aktorską intuicją, co się z tej roli najwięcej da wyciągnąć.

Gra Brzezińskiej była genialna, genialna i raz jeszcze genialna.

Sztuka Morstina, znana zresztą sprzed wojny, jest to sztuka jak sztuka. Gdyby Morstin napisał ją wierszem naśladującym poezje greckie, fabuła jej mogłaby się wznieść na wysokość, na której dziś nie stoi. Morał sztuki, że krzywdzimy czasami zacne żony zbyt wielkich ludzi jest morałem dość starym i dość banalnym. Coś w rodzaju "Przygody Platona" ze zbiorku Henryka Sienkiewicza p.t. "Dwie łąki", tylko oczywiście szerzej rozwinięte.

Komediowe wstawki z życia niewolników o jakimś burleskowo szekspirowskim charakterze czasami się nieco dłużą. Ale oczywiście ze wszystkim co się o tej sztuce da powiedzieć niechętnego, może ona stanowić część europejskiego repertuaru. Jest to sztuka i dobra i udana i dowcipna i sceniczna i kulturalna. To nie żadne okropieństwo w rodzaju tego strasznego

"Grzechu" Żeromskiego, którym przez pietyzm do wielkiego pisarza częstowało się i w Kraju i tu u nas w Londynie.

Kora Brzezińska mimo woli wyrządziła krzywdę swoim kolegom grającym razem z nią. Grali oni być może nieźle, z wyjątkiem jednego, który grał, jakby grał wieszak na palta w przedpokoju, ale tak się rzucała ta różnica poziomu. Tu artystka zupełnie genialna, a tu trupa teatralna, jak trupa teatralna.

Charakteryzacja samego Sokratesa była doskonała, pieczołowicie naśladowana z jakiegoś biustu, czy posągu. Ale inne rzeczy w inscenizacji były nieco irytujące. Starożytne Ateny pozostały w naszych przekonaniach czymś bardzo pięknym. Nie ma powodów, aby inscenizacja tej sztuki miała to zmieniać, miała godzić w nasz tradycyjny punkt widzenia.

Sokrates był biedny i abnegat, ale jego bogaci przyjaciele byli strojnisie i esteci. Nie jest do pomyślenia, aby na uczcie u bogatego Ateńczyka usługiwali niewolnicy z brudnymi zmierzwionymi czuprynami i w okropnych łachach, tak jak nie jest do pomyślenia, aby wczoraj u księcia Janusza Radziwiłła na Bielańskiej, a dziś u towarzysza Bolesława Bieruta usługiwali lokaje bez spodni i w brudnych gaciach. Porwany chiton Ksantypy w ostatniej scenie nie razi, bo wszyscy są ubrani w jakieś ścierki i konieczny kontrast pomiędzy bogatą ucztą i nieszczęsną Ksantypą nie da się w ogóle zauważyć. Rozumiem, że na bogate stroje nie stać ubogi teatrzyk emigracyjny, ale zawsze można coś uprasować, kogoś uczesać.

Ale w ogóle trzeba złożyć jak najserdeczniejsze komplementy Teatrowi Nowemu na Bayswater. Jakże dobrze że istnieje. Urządził się bardzo ładnie i kulturalnie. Oby tylko emigranci chodzili do niego częściej i tłumniej, bo na to na pewno zasługuje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji