Artykuły

Piękne widowisko

Andrzej Pawłowski dał próbę przeniesienia na scenę powieści Gombrowicza "Transatlantyk". Sam ją wyreżyserował w "Ateneum". Co więcej, zamieścił w programie teatralnym artykuł, w którym usiłuje udowodnić, że właśnie powieści tego autora są najlepszym materiałem dla teatrów, a przekonanie przeciwne to "uprzedzenie".

Ciekawy jest rezultat tej próby. Powstało widowisko barwne, żywe, efektowne. Są fale morskie i okręt, epizody w ambasadzie, słyńmy pojedynek bez kul. pokaz rozrywek i zachcianek milionera-pederasty. Jest kilka świetnych ról, raz jeszcze wykazujących, że "Ateneum" posiada jeden z najlepszych u nas zespołów. Jerzy Kryszak jest Gombrowiczem może niezupełnie identycznym z powieściowym "autoportretem", ale pięknie zagubionym w niezrozumiałym dlań świecie, bezradnym, ze swą niedostępną, do końca, walizką. Jest majstersztyk Jerzego Kamasa, który postać nudnego bogacza-homoseksualisty przeobraża w dowcipny pastisz zadowolonego z siebie wesołka. Jest Świderski, którego środki artystyczne na pewno przewyższają przypadające mu zadania. Jest ambasador Mariana Kociniaka, tym razem nieco nadużywającego krzyku i póz błazeńskich. Są sceny zbiorowe, jakby wycięte z parodii, organizowanych po "cepeliowsku", przyjęć.

Tylko tekst Gombrowicza jakby się zagubił. No i widowisko, wbrew twierdzeniom reżysera, przesłoniło nawet zawiązki prawdziwego dramatu. Myślę, że było to nieuniknione. Sam reżyser, w uczonych wywodach, uznaje "Kosmos" za wyjątek od propagowanej przez siebie reguły. Ale argumenty, które w tym wypadku wytacza, mogą być stosowane do całej prozy Gombrowiczowskiej. Nie ma pod tym względem różnic między "Kosmosem" a "Transatlantykiem" czy "Ferdydurke".

Sam pisarz nie tylko dostrzegał różnicę między swą prozą, a np. "Iwoną, księżniczką Burgunda". Z pewna nawet, zupełnie jednak szczerą, przesadą - uznawał najlepszą swą sztukę, "Iwona", za utwór mniej cenny od, własnych czy cudzych, powieści. Nie tylko pisanie na rzecz teatru, ale nawet chodzenie do teatru, uważał za "stratę czasu". Gdy pod koniec życia dał "Operetkę", nie stało się to przypadkiem, że ów gatunek widowiska uznał za najlepsze. W "Operetce" spróbował wyjść poza zaklęty krąg pesymizmu, odnaleźć nadzieję dla świata w powrocie do młodości i szczerości. Że właśnie dramatopisarski kształt uznał za najwłaściwszy do wyrażenia swej myśli, dowodzi pierwsza niedokończona, wersja tej sztuki, "Historia".

Pisząc "Ferdydurke", szamotał się Gombrowicz w kręgu zawiłych sprzeczności i kompleksów, które nazywał "resentymentami". Walcząc z przemocą i naciskiem "ciotek", rodziny, środowiska literackiego, szkoły, rozstrzygał w istocie własne sprawy. To co indywidualne, ludzkie wywodził z nacisków "międzyludzkich". Splot zagadnień zmuszał go do wyboru określonej formy. Nie mogła być w tym wypadku inna niż ta, którą zastosował. Nie jest więc przypadkiem, że próby scenicznego adaptowania "Ferdydurke" musiały się skończyć nieuchronną porażką.

"Transatlantyk" był próbą rozładowania kompleksów, których nie należy interpretować dosłownie, w sposób upraszczający. Autor "Apologii Gombrowicza", Józef Wittlin, zaczyna od stwierdzenia, że książka tego pisarza "żyje w nas na długo po jej przeczytaniu. Dlaczego? Można by dopowiedzieć, że właśnie forma przez autora wybrana miała tu zasadnicze znaczenie. Wittlin uznaje autora "Transatlantyku" za wielkiego buntownika, porównywalnego z Camusem. Ale przecież bunt autora "Mitu Syzyfa" zaprowadził Camusa do aktywnego udziału w Ruchu Oporu - i uzasadnienia racji filozoficznych tego ruchu. Nasi poeci "straconej generacji", Gajcy, Baczyński, Trzebiński, poświęcili głęboko uzasadnione postulaty szczęścia indywidualnego potrzebom walki przeciw hitlerowskiej doktrynie.

Gombrowicz znalazł się w Ameryce Południowej, nie biorąc bezpośredniego udziału w antyhitlerowskiej walce. Ale pracował w Banku Polskim, był pożyteczny jako rzecznik nowej naszej myśli artystycznej.

Uproszczeniem jaskrawym jest interpretowanie "Transatlantyku", jako uzasadnienia postaw neutralnych. Autorowi tej książki chodziło o groteskowe, ukazanie deklamatorstwa frazeologicznego i pustego. Pyszałkowatość i ignorancja niektórych dyplomatów, bezmyślny nonsens nakazów "honoru" nie pozostawały w żadnym stosunku do wielkości problemów, o które walczył świat w latach 1939-1945.

Dlatego myślę, że "Transatlantyk", przenoszony na scenę, może być materiałem barwnego widowiska, Ale nie dramatu, godnego jednej z najświetniejszych naszych osobowości pisarskich, Witolda Gombrowicza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji