Artykuły

Salon pani Klementyny

W ramach festiwalu współczesnych sztuk polskich teatr śląski wystawił jako premierę (zresztą pierwszą w tym sezonie) nową sztuką Andrzeja Wydrzyńskiego czyli "Salon Pani Klementyny", "Salon" jest drugą sztuką tego młodego autora (pier­wsza była "Komedia", wystawiona po raz pierwszy również przez Te­atr Śląski), sztuką niewątpliwie bar­dziej dojrzałą i bardziej, o ile można się tak wyrazić "pełną", niż poprzednia. Dotyczy to zarówno jej strony konstrukcyjnej jak i treściowej.

Cóż jest tematem "Salonu Pani Klementyny''? Wydrzyński tutaj, podobnie zresztą jak w "Komedii", prowadzi walkę z kołtuństwem, za­cofanym i reakcyjnym nastawieniem niektórych tzw. sfer inteligenckich. Jest sobie taka Pani Klementyna, snobistyczna idiotka, z gatunku tych, o których mówi piosenka "High life, bon ton, savoir-vivre, pardon", to znaczy damulka opanowana przez manię "salonowości" i wiecznego zgrywania się na tzw. wytworność. Można powiedzieć, że jest to niejako drugie wydanie "Mamy" z "Kome­dii", tytko w postaci bardziej drapieżnej i złośliwej. Bo Pani Klementyna, to nie jest wcale tylko jakieś snobujące się cielę, ale wyraźnie określo­ny wróg klasowy, nienawidzący no­wego ustroju z całej duszy i z całym przekonaniem swego ptasiego mózgu. Oczywiście, wiele nie może szkodzić, ale gdyby tylko mogła!

Jej mąż Władysław, to znowu ty­powy kanciarz, robiący na swym dy­rektorskim stanowisku rozmaite bru­dne machlojki, które pokrywa obłu­dnym frazesem, uważając siebie na­turalnie za kryształowego człowieka, jest to już szkodnik gospodarczy pierwszej wody, wymagający jak najszybszego unieszkodliwienia.

Następnie jest tam syn owego go­dnego stadła, Stefan, typ znowu zgniłego inteligenta, pozującego na sceptyka i egzystencjalistę, na neutral­nego cynika itp. W gruncie jednak rzeczy to kanalia nieprzeciętnego ga­tunku, człowiek, który dla samej żądzy przygód (a także z uwagi na swoją nienawiść do wszelkich "czer­wonych") dokonywał najbardziej po­nurych zbrodni w Hiszpanii. Praw­dziwy "czarny charakter", ale już tak czarny, że staje się typem raczej patologicznym i dość dalekim od normalności, mimo że autor starał mu się nadać pewne pozory seryjności, jako przeciętnemu produktowi faszy­zmu. Stefan jednak wybiega daleko poza tę seryjność i ze zblazowanego neurastenika wyrasta na pót wariata, a kto wie czy i nie na całego wa­riata, zwłaszcza w scenie swojej absurdalnej wprost, nawet jak na neu­rastenika, "spowiedzi" z hiszpańskich grzechów przed Teresą. A przecież wariaci są nieodpowiedzialni!

Ale najciekawszą postacią, która autorowi najlepiej się udała, i która każdego musi uderzyć swą oryginal­nością oraz trafnym ustawieniem jej w komedii, to dziadek Hipolit. W po­staci tej jest zawarty tak zdawałoby się mimochodem, pewien symbol naszego polskiego inteligenta, który kiedyś był postępowym Farysem, a który potem stanął w miejscu razem ze swym liberalizmem, a przez to nie tylko że znalazła się na szarym końcu reakcji, lecz również i dokumen­tnie zgłupiał. Hipolit próbuje do­konać wynalazku dawno już wyna­lezionego, w tym wypadku wodnego szkła, przy pomocy puszczania ba­niek mydlanych, i nie może wpaść na to aby trochę się rozejrzeć po książkach i ludziach, i przekonać się, że to rzecz co najmniej bzdurna. Oto są właśnie skutki stania w miejscu i zamknięcia się w dawnych poglą­dach.

Oczywiście, że owa symbolika po­staci Hipolita jest bardzo delikatna i może nie dla każdego od razu uchwytna co zresztą jest jej wielką zale­tą, Z początku bowiem można jego całego mydlanego Dziadka brać za typ farsowy, służący tylko do pod­kreślenia faktu jakich to kretynów potrafi czarami wyhodować burżuazyjno-kanaliowatą rodzinka. Później jednak następuje bardzo ciekawa ewolucja tak wydarzeń wokół Hipolita, jak i samej "Hipolitowości", i w re­zultacie Dziadek staje się z farsowe­go epizodu - najbardziej interesującą kreację całej komedii.

Tak wygląda strona negatywna ty­pów "Salonu", o ile jeszcze dołą­czymy do niej niejakiego Rollkego, kanciarza i grandziarza pierwszej gildii.

Stronę pozytywną "Salonu" repre­zentuje rodzina robotnicza, wprowa­dzająca się, począwszy od II aktu do mieszkania pani Klementyny, a więc ojciec Józef, matka Maria i córka Teresa. TU autor nie ustrzegł się pewnego szablonu oraz zbyt wy­raźnie podkreślanej deklaratywności poszczególnych postaci. Pewnie, że teatr ma swoje prawa, niemniej jed­nak bohaterowie sztuki realistycznej nie muszą w życiu codziennym chodzić stale na polityczno-społecznych ko­turnach i mówić stylem dziennikar­skiej publicystyki. To niestety często przytrafiało się Józefowi i jago naj­bliższym. Ciekawe, że dyskusje światopoglądowe najlepiej i najbardziej wychodziły przy zetknięciu się Józefa z Dziadkiem, zaś w zetknięciu jego z przedstawicielami "stuprocentowej" reakcji posiadały dużo cech sztuczności.

Jeśli chodzi o całość, to najlepiej skomponowany jest akt pierwszy z dobrym zacięciem komediowym i interesującą ekspozycją. Później ak­cja trochę się rozłazi.

Stopniowe rozwalanie salonu pani Klementyny odbywa się wprawdzie metodycznie, ale metodą skonstruo­waną raczej na papierze, aniżeli wziętą z realnych prawd życiowych. Dotyczy to zwłaszcza zakończenia sztuki, czyli nieprawdopodobnej a właściwie czysto szaleńczej "spowiedzi" Stefana, niemożliwej przecież u człowieka przy jako tako zdrowych zmysłach.

W sumie jednak rzecz biorąc "Sa­lon" mimo swoich pewnych wad i usterek jest sztuką nieprzeciętną, oryginalną w pomyśle i posiadającą w sobie wiele ciekawych momentów.

"Salon Pani Klementyny" został za grany bardzo dobrze. Cała obsada dobrała się jak rzadko kiedy i dała niejednokrotnie szereg koncercików pięknej gry aktorskiej. Dotyczy to przede wszystkim p. Lewickiego w roli Hipolita, zbierającego często oklaski przy otwartej kurtynie (m. inn znakomicie odtworzona scena rozpa­czy po dowiedzeniu się o istnieniu szkła wodnego), dalej p. Madalińskiego jako Józefa (spokój, opanowa­nie, wyrazistość słowa i gestu - świetne wejście z końcem aktu I), a następnie p. Winczewskiego, jako kapitalnego Rollkego. Pozostałe ro­le były również na najlepszym poziomie.

"Salon" reżyserował p. Zawistowski, wkładając, jak to się dało za­obserwować wielką dozę precyzji w należytym postawieniu każdej z ról i sytuacji.

Dekoracje p. Hrynkowskiego, imponujące, a zwłaszcza wielka kolumna w rogu salonu pani Klementyny. Mogła ona rzeczywiście być z niej niesłychanie dumna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji