Artykuły

Supernova

To jeden z najbardziej zaskakujących spektakli politycznych - pisze w felietonie dla e-teatru Igor Stokfiszewski

Nieuchronnie zbliża się sezon radykalnych podsumowań roku mijającego na scenach. Owszem - mam swoje typy, ale nie potrafię zawrzeć ich w na tyle spójną konstelację, by dość skutecznie ukazać różnicę, podobieństwo, wystosować ocenę. Jest jednak spektakl, który zajmuje szczególne miejsce w mojej pamięci. Spektakl, o którym nie zdecydowałem się pisać, choć wiele mi przysporzył intelektualnych podniet. Dziś wracam do niego, gdy przebiegam pamięcią maraton wydarzeń minionych teatralnych miesięcy. A skoro o maratonie mowa: to istny spektakl-maraton. Ponad czterogodzinny event, który wydarza się w przestrzeniach nowohuckiej Łaźni.

Mowa o kolektywnym przedsięwzięciu, pod opieką Marcina Wierzchowskiego pod tytułem "Supernova. Rekonstrukcja". Najpierw widzowie wprowadzani są do podziemi teatru - muzeum naszych czasów, które założone zostało w 3209. Tam kustosze w charakterystycznych białych kombinezonach odprawiają rytuały poznania naszego świata poprzez ekspozycję pamiątek po przeszłej teraźniejszości - ludziach (mieszkańcach Nowej Huty), trybunach (teatrze), wydarzeniach (ataku na World Trade Center). Całość wprawia w stan zadziwienia, niezwykłości zwykłych spraw. Spojrzenie na świat z perspektywy krzywego zwierciadła czasu jest znakomitym sposobem na odgięcie ideologii szczęścia i radości będącej hymnem państwa Kapitalizm. Po wizycie w muzeum widzowie przechodzą do teatralnej sali, gdzie na naszych oczach odprawiony zostaje spektakl na bazie Nowohuckiej Księgi Umarłych, tworzonej przez Martę Walderę - księgi opowieści mieszkańców potwornego miasta - śmiertelnej utopii. W schematycznej scenografii będącej mieszkaniem, mieszkaniami, ulicą, makietą, wydestylowaną rzeczywistością życia, aktorzy zmieniający bohaterskie maski, odgrywający podmiot zbiorowy zwany społeczeństwem krążą wokół tzw. zwykłych spraw, bliskich socjalnej narracji o przeciętności inteligenckiego i robotniczego życia. Każdemu słowu, sytuacji, towarzyszy demiurgiczny gest wycinania i wieszania papierowych postaci przez jednego z bohaterów, kogoś, kto jest wewnątrz, a zarazem obok (dosłownie obok, siedzi bowiem po lewej stronie sceny) wydarzeń. Finał - najbardziej zaskakujący element fantastycznej teatralnej kalkulacji jest momentem, w którym demiurg wkracza do świata przedstawionego i zaczyna tłumaczyć widzom polityczny wymiar spektaklu, mówiąc o konieczności przemocowego wprowadzenia standardów moralnych, które zniknęły w związku z eksplozją liberalnej demokracji. Kluczową sprawą jest tu prowokacyjne nawiązanie do antydemokratycznego dyskursu Nietzschego, który nie mieści się w ramach standardowej, konserwatywnej krytyki demokracji, a zarazem nawiązuje do indywidualistycznych, elitarystycznych praktyk dominującego, liberalnego modelu życia. Ta intelektualna tautologia jest niezwykle inspirująca i traktuję ją jako odkrycie, którego dokonał Wierzchowski z zespołem.

Jest to jeden z najbardziej zaskakujących spektakli politycznych minionych sezonów. Utrzymany w realistycznej konwencji, zdystansowanej przez quasi-futurystyczny punkt wyjścia, który pozostaje nam subtelnie w pamięci podczas obcowania z tą sztuką, przeskakuje na refleksyjny poziom dyskursu o polityce, konstruując jeszcze jeden plan opowieści. To trójczęściowe wydarzenie stara się połączyć język metafory, realizmu i metajęzyk dyskursu społecznego w jednym mocnym ciosie wyprowadzonym przeciw fałszywości obojętnego zgromadzenia. Będę z uwagą śledził podsumowania sezonu teatralnego, traktując kolektywny spektakl pod okiem Marcina Wierzchowskiego jako papierek lakmusowy krytycznej wrażliwości naszych kochanych...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji