Artykuły

Hipnoza czy miłość

"Wszystko w moich sztukach nale­ży traktować w aspekcie popularyza­torskim. Jestem po prostu pośredni­kiem między wielkimi uczonymi a sze­rokim kręgiem odbiorców. Upowszech­niam tylko cudze idee, cudze treści... Komedią posługuję się jako instru­mentem...".

Tak powiedział Antoni Cwojdziński w wywiadzie udzielonym na łamach "Teatru", gdy w roku 1964 przebywał w Polsce, reżyserując "Hipnozę", wy­stawioną wiosną w Teatrze Współ­czesnym. Taki pogląd zgodny jest z całą jego drogą życiową. Autor "Teo­rii Einsteina" studiował bowiem w la­tach dwudziestych fizykę, był asystentem na UW, uczył w gimnazjum tego przedmiotu i nagle - urzekł go teatr i nierealne na pozór marzenie potrak­towania sceny jako szczególnego ro­dzaju katedry, z której mógłby roz­powszechniać najnowsze osiągnięcia naukowe. Poszedł wówczas po radę do Juliusza Osterwy, który dostrzegł możliwości realizacji tych marzeń, lecz pod warunkiem "wtajemniczenia tea­tralnego", I - trudno wprost uwie­rzyć - Cwojdziński terminował w tea­trze 10 lat, studiował w PWST wraz z młodszymi kolegami, zdał egzamin aktorski, wstąpił na wydział reżyser­ski, występował w zespole "Reduty" jako aktor pod pseudonimem A. Wojdan - a dopiero po tylu latach za­prawy napisał i wystawił swą pierw­szą sztukę "Teoria Einsteina" (1934). Za nią poszły następne: "Epoka tem­pa" (1935), "Freuda teoria snów" (1937). Po roku 1941, gdy wyemigro­wał do USA, ciągle śledzi najnowsze osiągnięcia nauki i ciągle realizuje nowe pomysły. Napisał m. in.: "Sny i życie" (zagadnienia parapsychologii, telepatii i mediumizmu), "Obronę ge­nów" (o mutacji komórek pod wpły­wem opadów radioaktywnych), "Hipnozę" i komedię "Sprzężenie zwrot­ne" - o zagadnieniu maszyn cyber­netycznych i możliwości sterowania przy ich pomocy życiem ludzkim.

Nie wszystkie napisane przez Cwoj­dzińskiego sztuki mają ten sam po­ziom, ale nie ulega wątpliwości, że stworzył on własny, specyficzny ro­dzaj komedii popularnonaukowej, któ­ra - wbrew temu co mówił - nie ogranicza się tylko do upowszechnia­nia cudzych poglądów; konieczna jest tutaj oryginalna koncepcja, pozwala­jąca na maksymalne uproszczenie trudnych problemów bez ich wulgaryzacji. Spełnieniu tego warunku sprzyja fabuła komediowa, w której można te trudne problemy pokazać ironicznie i zabawnie, obserwując za­razem ich przełamywanie się w oso­bistym życiu. W konstruowaniu takich osobistych konfliktów widzianych przez pryzmat naukowych teorii, Cwojdziński wykazuje dużą pomysło­wość. W większości z nich - w "Hipnozie" także - ostateczne wnioski mówią o triumfie silnych uczuć nad teoriami, które próbowały pod­porządkować sobie ludzką psychikę. Seanse hipnotyczne były tylko jak gdyby katalizatorem pozwalającym na ujawnienie się nieuświadomionych uczuć między dwojgiem ludzi. Lecze­nie hipnozą zahamowań aktorki prze­kształciło się w szczerą rozmowę po­zwalającą na wykrycie głównej przy­czyny nerwowego skurczu, a w spo­sobie doszukiwania się tych przyczyn można odnaleźć także metody psycho­analizy. A więc nie tylko hipnoza, lecz także teoria Freuda.

Cwojdziński świadomie - jak sam przyznał - stosuje formę bardzo pro­stą, by nie komplikować teorii nau­kowych, które same są skomplikowa­ne, zachowuje jedność akcji i miejsca, nie wprowadza większej liczby osób. Zarówno w komedii "Freuda teoria snów", wystawionej w Teatrze TV w roku 1965, jak w "Hipnozie" wystę­pują na scenie dwie osoby i... tele­fon jako trzecia "postać" działająca.

Oczywiście, taki układ ogromnie sprzyja warunkom sceny telewizyjnej, i kto wie, czy sztuki te nie prezentują się lepiej w teatrze TV niż na scenie, która trudniej znosi akcję tytko wewnętrzną. Toteż sztuka cały czas trzymała w napięciu, zwłaszcza, że grali artyści tej miary, co Zofia Mrozowska i Kazimierz Rudzki. Ta para aktorska zebrała już przed dwo­ma laty tyle pochwał, że trudno do­rzucić coś jeszcze. U Mrozowskiej najbardziej urzeka niezwykle subtelne połączenie lekkiego tonu, zaprawione­go ironią z mgiełką liryzmu, która nie pozwala mimo wszystko tej gry uczuć traktować tylko jako zabawy; chyba największą sztuką jest połączenie dwóch elementów - trzeba tu kultury, umiaru, finezji. Z drugiej stro­ny - brak tej mgiełki liryzmu u Rudzkiego stanowił kontrast: lekarz był ciągle jak gdyby zniecierpliwio­ny, rozdrażniony, tym większe w za­kończeniu zaskoczenie!

Na popołudnie noworoczne - wy­bór dobry. Pozycja rozrywkowa, nie pozbawiona jednak pewnych proble­mów pobudzających do refleksji, na­pisana z nerwem scenicznym, wyko­nanie dające widzowi pełną satysfak­cję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji