Artykuły

Obnażam się raczej z trudem

ANNA DERESZOWSKA - Feministka Kalina ze "Złotopolskich" w życiu jest nieśmiała i łagodna jak baranek. Nie zepsuło jej powodzenie. Nam opowiada, jak to jest być seksbombą z kompleksami.

Katarzyna Rostkowska: - Feministka Kalina w Złotopolskich, zwariowana Panna Tutli Putli w Teatrze Buffo, matka Gombrowicza w Teatrze Dramatycznym. Naprawdę, jaka jesteś, nie wie nikt...

Anna Dereszowska: - Ależ ja niczego nie ukrywam! Mam 23 lata i pochodzę z niewielkiego Mikołowa na Śląsku. Tam się urodziłam. A odbierał mnie mój tata.

- Jest położnikiem?

- Ginekologiem położnikiem. Mama była internistką. Rodzice ciężko pracowali, często miewali nocne dyżury w szpitalu, ale nie działo się nam - mnie i mojemu bratu Andrzejowi - źle. Było sielsko, anielsko.

- Zawsze?

- Aż do chwili, kiedy umarła mama. Zachorowała na raka. Jak większość lekarzy była przeświadczona, że jej nie może się stać nic złego, więc nie kontrolowała się. Chorobę wykryto zbyt późno. Ile miałaś wtedy lat?

- Osiem. I na dobrą sprawę niewiele z tego rozumiałam. Gorzej było z moim starszym o cztery lata bratem. Mama twardo stąpała po ziemi, nie ukrywała swojego stanu. Rozmawiała z nami. Tata także przygotował nas do jej odejścia. Ostatni miesiąc mama spędziła w szpitalu. Była po chemioterapii i nie chciała, byśmy zapamiętali ją zmienioną przez chorobę. Kiedy umarła, zamieszkali z nami dziadkowie, więc mniej odczuwaliśmy pustkę. Babcia przez długi czas zastępowała mi mamę. Problemy pojawiły się w okresie dojrzewania. Babcia nie była przyjaciółką, dzieliła nas jednak zbyt duża różnica wieku. Tata nie ożenił się po raz drugi?

- Ożenił. Sześć lat później. To właśnie ciocia - nienawidzę słowa macocha! - wspierała mnie wtedy. Powiększyła nam się rodzina. Ciocia - ze swój ego pierwszego małżeństwa - "wniosła" do naszego domu Julkę, młodszą ode mnie o cztery lata.

- Nie buntowałaś się?

- Buntowałam! Miałam 14 lat, a to taki głupi wiek. Przez pierwsze pół roku kłóciłyśmy się. Byłam zazdrosna o tatę. Na szczęście ciocia jest bardzo mądrą kobietą. Dziś, choć oni nie mieszkają już razem, utrzymujemy ciepłe stosunki. Ciocia mieszka w Katowicach, Julka w Krakowie, tata przeprowadził się do Pszczyny, ale często do siebie dzwonimy. Tylko babcia została w Mikołowie. Opiekuje się naszymi kotami.

- Ty wyjechałaś z Mikołowa, mając 18 lat. Śmiała decyzja jak na nastolatkę.

- Wyjechałam na studia w Akademii Teatralnej. Bałam się wszystkiego. Warszawa wydawała mi się duża i droga. Miałam tutaj dokładnie jednego znajomego. I to z Katowic, z kółka teatralnego.

Przez pierwsze dwa miesiące był moim jedynym oparciem. W ogóle pierwsze miesiące wspominam jako koszmar. Ja nie zaprzyjaźniam się z ludźmi minutę, więc czułam się bardzo samotna. Do tego fatalnie trafiłam z mieszkaniem. Właścicielka od razu powiedziała mi, że nie chce dziewczyny do pokoju, ale jeśli będę regularnie płacić czynsz, mogę zatrzymać się na krótko. Szybko stamtąd uciekłam.

- Nie chciałaś od razu uciekać?

- Strasznie płakałam. Co dzień dzwoniłam do domu. Nawet nie bardzo starałam się na uczelni. Stwierdziłam, że jak mnie wyrzucą, to będę miała powód, by wrócić. Szczególnie że parę osób doniosło mi, że profesorowie i tak mnie wyrzucą, bo nie nadaję się do tego zawodu.

- Czyli koszmarne opowieści o akademii teatralnej nie są przesadzone?

- Akademia była dla nas całym światem. Zaczynaliśmy zajęcia o 8.30 i kończyliśmy przed dziesiątą wieczorem. Także w weekendy. Przez te cztery lata w ogóle nie poznałam Warszawy. Może nie był to koszmar, ale nie potrafię wymienić jednej osoby z mojej grupy, która teraz, rok po studiach, chciałaby tam pójść w odwiedziny.

- Grałaś już na studiach. Nie miałaś poczucia wyższości?

- Skąd! Na moim roku było kilka osób, które grały już przed studiami. Dla mnie prawdziwym chrztem bojowym byli "Złotopolscy".

- Plotkowano, że nie polubiłyście się z Anią Przybylską, czyli serialową Marylką.

- To zabawne, bo zaczęłam zdjęcia, kiedy Ania była na urlopie macierzyńskim. Przez cztery miesiące nawet się nie spotkałyśmy. Kręcenie "Złotopolskich" opłaciłam wielkim stresem. Marylka jest ikoną tego serialu i ulubienicą ekipy. Bałam się, że wszyscy mnie odrzucą. Nie byłam obyta z kamerą. A na końcu przestraszyłam się powrotu Ani. Nawet nie jej samej, tylko tego, jak zachowają się koledzy. Bałam się, że moja postać stanie się niepotrzebna. Na szczęście żadna z obaw się nie urzeczywistniła.

- Twoje koleżanki - Ania Przybylską czy Joasia Liszowska z "Tutli Putli" - są na okładkach. Nie kusi cię taka popularność?

- Ewa Telega opowiadała nam o czasach - wcale nie tak odległych - kiedy aktorzy spotykali się w Spatifie. Życie na walizkach, nocne rozmowy itd. Teraz nie ma Spatifu. Są za to przyjęcia, na których warto się pokazywać. Ja tego nie potrafię. Nie potrafię podejść do znanego z widzenia producenta i ot tak zaprosić go na spektakl. Może to kwestia wychowania, może nieśmiałości.

- Czyja dobrze słyszę, że przez śliczną 23-letnią dziewczynę przemawiają kompleksy?

- Trochę tak. Wiesz, ja nie do końca akceptuję swoje ciało. Obnażanie się nie przychodzi mi łatwo. W jednej ze scen w "Pannie Tutli Putli" wychodzę z basenu. Przez kilka tygodni grałam tę scenę w bieliźnie. Nie mieściło mi się w głowie, że mogę wystąpić całkiem nago. Odważyłam się niedawno. Ile mnie to kosztowało, wiem tylko ja.

- Czy właśnie z powodu kompleksów nie przyjęłaś propozycji sesji do "Playboya"?

- Odmówiłam, bo nie mam jeszcze tak dużego dorobku aktorskiego, by porywać się na rozbierane zdjęcia. Wolę, by ludzie mówili: to ta aktorka, która zagrała tu i tu, a przy okazji zrobiła sesję dla "Playboya".

- Więc nie mówisz nie?

- Na pewno nie teraz. Bronię się przed sesjami, zdjęciami, bo myślę, że młode aktorki trochę się w tym zatracają. I nagle przychodzi moment, w którym robią wszystko prócz grania.

- Nie boisz się, że nie wykorzystasz szansy?

- Nie spieszy mi się. Na wszystko przyjdzie czas.

- Na miłość też?

- Ta już jest. I to jeszcze z czasów liceum.

- Czyli nie filmowa.

- Nie. Poznał nas mój brat, gdy studiował informatykę. Maciej jest starszy ode mnie o pięć lat. Myślę, że to dobra różnica wieku. Wolę starszych mężczyzn. Wiedzą nieco więcej o życiu niż ja. A dla mnie jest ważne, by móc się uczyć od kogoś.

- Czego się uczysz od Maćka?

- Jest wyrozumiały. Kiedy wyjechałam na studia, on został w Katowicach. Wiedział, że to dla mnie trudna decyzja, i wspierał mnie. Postawiłam na siebie, a Maciek to zrozumiał.

- Cały czas jesteście parą na odległość?

- Nie, Maciek przeprowadził się do Warszawy. Prawdziwy rycerz.

- Nie zawsze było idealnie. Po jego przyjeździe tutaj rozstaliśmy się na półtora roku. Na szczęście znów jesteśmy razem.

- Rozstaliście się przez innego mężczyznę?

- Nie.

- Ale mówiłaś swego czasu o innym mężczyźnie.

- Nie byłam wtedy sama, ale to sprawy nas trojga. Nie chcę o tym opowiadać.

- Wydoroślałaś od tamtego czasu? Próba naprawienia starego związku to odważna decyzja.

- W pewnym momencie doszliśmy z Maćkiem do wniosku, że lepiej nam ze sobą niż bez siebie.

- Dlaczego więc nie mieszkacie razem?

- Często się widujemy i tak jest chyba wygodniej.

- Więc nie ma co liczyć na ślub?

- Z tym mi się nigdy nie spieszyło. Nie jestem zbyt spontaniczna w uczuciach. Wszystko muszę dokładnie przemyśleć. O ile po mamie mam to, że twardo stąpam po ziemi, to po tacie odziedziczyłam skłonność do analizowania.

- Może to po prostu nie jest właściwy mężczyzna?

- Nie, dlaczego? Raczej niewłaściwy moment. Podobno najlepiej mówić sobie "tak" po dwóch latach znajomości. W przeciwnym razie nitki mogą zacząć się rwać. My znamy się już siedem, więc kryzys dwójki nam na szczęście nie grozi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji