Artykuły

Zniewolony umysł

"Marat/Sade" w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Agnieszka Michalak w Dzienniku - dodatku Kultura.

Poruszający "Marat/Sade" Mai Kleczewskiej w warszawskim Teatrze Narodowym jest jak muzyczna, rytualna partytura o potrzebie znalezienia proroka, kogoś, kto popchnie do zmiany.

Wydana w 1964 roku, czyli w okresie buntu społecznego i rewolucji obyczajowej, sztuka "Męczeństwo i śmierć Jeana Paula Marata przedstawione przez zespół aktorski przytułku w Charenton pod kierownictwem pana de Sade" przyniosła Peterowi Weissowi sukces. Przypieczętowała go inscenizacja Konrada Swinarskiego w tym samym roku w berlińskim Schiller Theater. Chociaż wydaje się, że dziś traktat o potrzebie rewolucji i jej krwawym słudze nieco szejeści papierem, to jednak Maja Kleczewska udowadnia, że prawie wszystko zależy od reżysera. Sztukę Weissa odziera z cyrkowości, krzykliwości, a nawet z polityki. Skupia się na chorych psychicznie bohaterach i dobiera się do ich najgłębszych uczuć. Pokazuje wewnętrzną walkę o własną tożsamość ludzi odizolowanych od społeczeństwa. Ludzi, którzy poszukują w sobie i wokół siebie nowego porządku, pragnąc tym samym przywódcy, który nie tylko będzie autorytetem, ale też

zagwarantuje im bezpieczeństwo. Pacjenci Kleczewskiej mają potrzebę stworzenia proroka, który wskaże im drogę. Mianują nim Jeana Paula Marata. Reżyser czyta dramat także przez taniec, który zamienia w morderczy rytuał, oraz przez muzykę. Uwerturą do jej przedstawienia jest kilkuminutowy występ pianisty Macieja Grzybowskiego. Dla Kleczewskiej nie ma znaczenia czas akcji, liczy się miejsce - szpital/przytułek psychiatryczny. Zamyka swoich bohaterów w lustrzanej klatce, jakby w zbiorowej szklanej mogile. Stąd nie ma ucieczki. Ucieczką i celem życia pacjentów staje się przedstawienie, które grają. Zęby wejść w swoje role, muszą zmienić dotychczasową tożsamość. W ten sposób chcą się wyrwać z psychozy izolacji. Zdyscyplinowany chór przeradza się w niedający się opanować tłum rozwścieczonych psychopatów. Ich symboliczny taniec przechodzi w akt erotyczny, by stać się aktem nienawiści i śmierci. Dla chorej Sylwii

(doskonała Patrycja Soliman) rola Karoliny Corday mającej zabić Jeana Paula Marata jest sposobem na pokonanie siebie. Marat (Paweł Paprocki) zatracony w obłędzie musi stanąć ną czele grupy, mimo że nie jest na to gotowy. Wreszcie postarzała pacjentka, która ma wcielić się w markiza de Sade'a (mistrzowski monolog Danuty Stenki), wyciśnięta z seksualności, wspomina czasy, kiedy krzywdziła, bo mogła krzywdzić. Dziś już tylko jest biernym obserwatorem rzeczywistości, z którą ma niewiele wspólnego. Kleczewska działa na zmysły. Nad jej spektaklem, w dużej mierze także dzięki muzyce, unosi się niepokój, jakby za chwilę coś miało się rozpaść. To wrażenie reżyser umiejętnie przełamuje humorem (pacjenci aktorzy przywołują się nawzajem do porządku lub podpowiadają sobie tekst). Napięcie znów rośnie, kiedy podczas efektownych scen zbiorowych ogromną lustrzaną przestrzeń przeszywają kolorowe światła. Kleczewska nazywa swoją inscenizację "eksperymentem". Kilka scen rozciąga w czasie - bada wytrzymałość widzów, chce, żeby także przekroczyli własne granice. Z pacjentów tworzy dziką, bezwzględną armię, która nie cofnie się przed niczym. I przez ponad 20 minut każe im powtarzać układ choreograficzny, dając wrażenie nieskończoności tego świata. Rewolucja u Kleczewskiej dotyczy psychiki bohaterów, dla których jest jedynym sposobem, by wyrwać się z piekła, w którym żyją. Pragną być wolni, chcą mieć swojego Mojżesza. Tylko że tam, gdzie jest przywódca, nie ma już wolności i rodzi się szaleństwo. Krąg się zamyka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji