Artykuły

Bliscy boją się być blisko

Fabuła sztuki niby rodem z telenoweli, a jednak udaje sie ją przezwyciężyć - o "Bliżej" w reż. Julii Pawłowskiej w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu pisze Monika Leonowicz z Nowej Siły Krytycznej.

Jury konkursu ogłoszonego przez Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu na reżyserię sztuki Patrica Marbera "Closer" postanowiło przyznać laur Juli Pawłowskiej. I dobrze - sztuka dostała się w ręce młodej artystki świadomej tego, co chce powiedzieć swoim spektaklem. Sama sztuka Marbera trafia w sedno, ponieważ jako współczesne przedstawienie, dotykające niezwykle delikatnej tkanki uczuć i skomplikowanych relacji miłosnych, wypełnia lukę, jaka od jakiegoś czasu istniała w repertuarze opolskiego teatru.

Poprzez trapezowy kształt małej sceny, na której rozgrywa się "Bliżej" Pawłowskiej, dominuje atmosfera intymności i pewnego rodzaju voyeryzmu. Oto podglądamy miłosny dramat, w który uwikłani są czterej bohaterowie: Alice (Aleksandra Cwen), Anna (Arleta Los-Płaszewska), Dan (Krzysztof Wrona) i Larry (Norbert Kaczorowski).. Przypadek - czy jakkolwiek inaczej nazwalibyśmy siłę rzucającą ludzi na te, a nie inne ścieżki życia - sprawia, że losy bohaterów zadzierzgają się w dziwny supeł. Pewnego dnia Dan "przypadkowo" poznaje Alice. Zauroczony szczerą i bezpruderyjną dziewczyną znikąd, tworzy z nią zdawałoby się szczęśliwy związek. "Pożyczając" jej kolorową przeszłość, pisze książkę, która staje się bestsellerem. Zakochuje się jednak szybko i chyba raczej "przypadkowo" w Annie - dojrzałej i zdystansowanej pani fotograf, która w końcu zdradza z nim swojego męża Larry'ego, poznanego "przypadkowo" w miejskim Aquarium. A centralnym punktem ciekawej scenografii (autorstwa Joanny Jaśko-Sroki) jest łóżko - początkowo miejsce spotkania, namiętności, miłości, dalej: nieporozumień, konfliktów, zdrad, ran nie do zabliźnienia, na końcu: nienawiści. Łóżko staje się słońcem tego dziwnego układu miłosnego, w którym bohaterowie odchodzą od siebie i wracają.

Fabuła sztuki niby rodem z telenoweli, a jednak Pawłowska i Marber dają niezłą lekcję filozofii dialogu. Ich bohaterowie są postaciami poszukującymi nie tyleż seksu, dominacji, miłości, ile dialogu właśnie z nie-Ja, czyli z Ty, z Innym, po to tylko, aby określić granice "mojości", "sobości". Dlatego odejście partnera tak boli, ponieważ jest rozstaniem z tym, który wyznaczał tak ważną dla mojego bytu granicę - "Ja jestem, skoro ty jesteś, a ty jesteś, skoro ja jestem". Utrata bliskiego człowieka jest utratą własnej tożsamości. Bo, choć Piękno odkryte w drugim człowieku czyni nas odkrywcami owej wartości, przybliża nas do obiektu, może - jak pisze w "Filozofii dramatu" Józef Tischner - "w każdej chwili stać się pięknem tragicznym lub zwycięskim, wzbudzać rozpacz lub szczęście, może ocalić lub zgubić". Reżyserka wyraźnie stawia pytanie właśnie o granicę i płynność ludzkich uczuć: kiedy nie można mówić o miłości, a kiedy należy powiedzieć o nienawiści i czy nie jest to jedno i to samo; kiedy "bliżej" oznacza "dalej", a kiedy "dalej" znaczy bliżej; i w końcu: kiedy bliżej staje się między ludźmi niemożliwe?

. Spektakl zrealizowany jest bez dramatycznego nadęcia, jednak najlepsze sceny to te, których dramaturgia budowana jest śmiało choreografią Mikołaja Mikołajczyka i niby-chilloutową muzyką Michała Górczyńskiego, wpisującą się w poetykę scenografii. Nie od razu jednak te sceny przekonują. Podobnie jest z grą aktorską: Aleksandra Cwen początkowo gra zbyt pretensjonalnie, żeby uwierzyć w kreowaną przez nią postać, tym bardziej, że nie sposób wyrzucić ze świadomości obrazu świetnej Natalie Nortman z filmowego pierwowzoru, którego kadry pojawiają się przed oczyma. Przyznać jednak trzeba, że scena odejścia Dana od Alice pozostawia w spektaklu niewątpliwy, dzięki grze Aleksandry Cwen, ślad tragizmu. Pojawia się trauma i nieznośna ciężkość bytu, atmosfera gęstnieje, bo na scenie staje się "nagi", bezradny człowiek, odarty z godności, potraktowany przedmiotowo przez najbliższą osobę, przed chwilą jeszcze kochany, jeszcze mający swoją granicę, teraz już błagający o miłość, rozsypany na kawałki, które scalić może jedynie albo kolejny Inny, albo śmierć.

"Bliżej" Julii Pawłowskiej na deskach opolskiego teatru to przejmujący traktat psychologiczny o poszukiwaniu własnej tożsamości, jakkolwiek górnolotnie by to nie brzmiało, zwłaszcza w kontekście scen erotycznych. Reżyserka, mądrze korzystając ze środków scenicznego wyrazu, wychodzi obronną ręką, nawet przy zestawieniu z filmem Nicholsa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji