Artykuły

Dyskusja w Dwójce

Czyżby prowadzącemu przy licznych obowiązkach nie wystarczało czasu na przygotowanie audycji? - zastanawia się w felietonie dla e-teatru Rafał Węgrzyniak

Najczęściej słucham Programu II Polskiego Radia, czyli Dwójki. Oprócz klasycznej muzyki czy słuchowisk cenię w niej kompetentnie zredagowane wiadomości z kręgu kultury: wywiady z twórcami, recenzje i komentarze czy dyskusje. Jeśli prezentowany jest utwór muzyczny, zarówno klasyczny, jak i współczesny, we wprowadzeniu prowadzący audycję z reguły podaje precyzyjnie okoliczności jego powstania i prawykonania, objaśnia ideę i przywołuje rozmaite interpretacje. Zapraszani są do rozmów wybitni muzykolodzy od Mieczysława Tomaszewskiego do Marcina Gmysa. Podobnie dzieje się w przypadku programów z zakresu literatury, sztuki, historii bądź filozofii. Nieco gorzej wygląda sytuacja w dziedzinie teatru. Wprawdzie nie brakuje audycji o historii teatru czy wprowadzeń do realizacji dawnych dramatów. Lecz teatr współczesny na ogół bywa prezentowany w Dwójce z rezerwą albo wyłącznie w negatywnym świetle. Dominują w niej bowiem recenzenci traktujący twórców teatru, zwłaszcza debiutujących po 1989, jako hochsztaplerów dokonujących destrukcji tradycji. Jeszcze niedawno emitowane rozmowy o nich przeradzały się w pełne inwektyw i drwin seanse nienawiści, szczególnie do reżyserów i aktorów z warszawskich Rozmaitości. A nie byli oni zapraszani do dyskusji, podobnie jak broniący ich dokonań krytycy. Nie odmawiam dziennikarzom radiowym prawa do negatywnej oceny spektakli czy ich realizatorów, ale przydałyby się przynajmniej pozory obiektywizmu, a zwłaszcza elementarna rzetelność. Nie chcę przywoływać wręcz kuriozalnych audycji z przeszłości. Poprzestanę na relacji z debaty wyemitowanej w ostatni piątek o godzinie osiemnastej.

Została ona poświęcona dwóm premierom i jednemu tekstowi. Najpierw analizowane miało być "Pieszo" Sławomira Mrożka w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku w reżyserii Anny Augustynowicz. Prowadzący program kategorycznie stwierdził, że od 1958 nie było sezonu, w którym by nie grano na polskich scenach dramatów Mrożka i poprosił Janusza Majcherka o wspomnienia z owego ponad półwiecza. Recenzent "Gazety Wyborczej" zaznaczył, że w 1958 bynajmniej jeszcze nie chodził do teatru. A napomknął, że po proteście przeciwko interwencji państw Układu Warszawskiego w Czechosłowacji Mrożek znalazł się w PRL na cenzorskim indeksie. Prowadzący zbagatelizował to sprostowanie orzekając, że absencja trwała krótko. W istocie nie wolno było wystawiać sztuk Mrożka od września 1968 do listopada 1973, czyli przez pięć sezonów.

Później Majcherek wspominał "Pieszo" w Dramatycznym w Warszawie w inscenizacji Jerzego Jarockiego z 1981 jako prapremierę. Pierwsza realizacja "Pieszo" powstała jednak w Białymstoku, a Jarocki wcześniej wystawił ów dramat w krakowskiej PWST. Następnie recenzent "Dziennika", który jako jedyny w gronie dyskutujących widział spektakl Augustynowicz, utrzymywał, że "Pieszo" było w sumie realizowane zaledwie cztery razy i zapewniał, że sprawdził to w pewnych źródłach. Tylko, że wyłącznie w sezonach 1980/81 i 1981/82 "Pieszo" grano aż na siedmiu polskich scenach, a później wystawiono tę sztukę jeszcze kilkakrotnie. Teza Jacka Wakara, że Augustynowicz rozegrała "Pieszo" jako odpowiednik "Czekając na Godota" Samuela Becketta sprowokowała spór o rodowód dramaturgii Mrożka. Majcherek dowodził, że jej patronem jest Witold Gombrowicz. Prowadzący powołując się na dygresję Mariana Hemara - jakby nie istniały studia Jana Błońskiego - uparcie przekonywał, iż był nim raczej George B. Shaw.

Potem dyskusja skupiła się na Mai Kleczewskiej inscenizacji "Marata/Sade'a" Petera Weissa w Narodowym. Prowadzący podkreślił, że ów spektakl wywołał taką konsternację, iż w ciągu tygodnia jaki minął od premiery właściwie nie ukazały się jego recenzje. Choć w rzeczywistości omówiły go wszystkie dzienniki, a niektóre nawet dwukrotnie. Po czym z wyraźną pretensją wypomniał Wakarowi - nawiązując do jego entuzjastycznej recenzji - że kocha przedstawienie Kleczewskiej. Ale zaznaczył, iż pomimo cechującej ich niegdyś zgodności opinii, w tym przypadku protokół rozbieżności będzie wyjątkowo obszerny. Wakar, który od pewnego czasu wycofuje się ze swych wcześniejszych sądów deprecjonujących reżyserów średniego pokolenia, zażądał wówczas od prowadzącego sformułowania zarzutów. Zaczął on od narzekania, że trzygodzinny spektakl jest za długi i nie ma antraktu. Po czym wyznał, że odpychają go prezentowane na scenie "schorzenia ludzkiej duszy", jak się okazało mając na myśli zaburzenia psychiczne. A jako miłośnik kabaretu i wszelkiej podkasanej muzy stwierdził, że granie na scenie "wariata na goło, jak mówi Ignacy w "Iwonie", bez pieprzyku" jest nieciekawe. W końcu kapitulując przyznał się, że w ogóle nie rozumie przedstawienia.

Wakar dowodził jednak, że właśnie pokazanie postaci jako chorych, w tym także de Sade'a, który miał być grany dotąd jako osoba zdrowa i spoza grona pacjentów, jest w spektaklu Kleczewskiej oryginalne. Kłopot w tym, iż sztuka Weissa została oparta na założeniu, że dramat o zamordowaniu Marata grają osoby niezrównoważone psychicznie. A również jego autor, de Sade, jest pacjentem zakładu dla umysłowo chorych w Charenton, gdzie przecież przebywał zamknięty od 1803 aż do śmierci w 1814. Ponadto już pierwsi reżyserzy "Marata/Sade'a" w 1964, Konrad Swinarski w Berlinie, a zwłaszcza Peter Brook w Londynie, dbali o wydobycie w zachowaniach pacjentów klinicznych objawów chorób psychicznych. Wiem natomiast skądinąd, że w inscenizacji Kleczewskiej, wraz z przeniesieniem sztuki z epoki napoleońskiej w realia współczesne, de Sade stał się z historycznej postaci i animatora widowiska dodatkową rolą odgrywaną przez jedną z pacjentek.

Ponadto zdaniem Wakara Kleczewska miała w spektaklu odkrywczo pokazać jak "ideologie przeradzają się w swoje przeciwieństwo, czyli w totalitaryzm". Lecz państwa totalitarne nie mogły istnieć bez ideologii, więc nie są to pojęcia przeciwstawne. Gdy Majcherek, który nie widział spektaklu, zaczął podważać wywody Wakara, przypominając zaangażowanie Weissa, ten skwapliwie zapewnił, że interpretacja Kleczewskiej nie ma nic wspólnego z nową lewicą z kręgu "Krytyki Politycznej". Jednak sam słyszałem, jak reżyserka mówiła w przedpremierowym wywiadzie, że kandydatem na dzisiejszego Marata jest Slavoj Žižek.

Pod koniec godzinnej audycji prowadzący zaproponował skomentowanie sensacyjnego artykułu w jednym z tygodników nie ujawniając jego autora, tytułu ani miejsca publikacji. (W felietonie staram się naśladować tę osobliwą konwencję.) Słuchacze musieli się domyślać, iż chodzi o "Książkę zażaleń starego teatromana" Zdzisława Pietrasika wydrukowaną w "Polityce". Prowadzący potraktował owe dywagacje jako podsumowanie sezonu i zdezawuowanie laureatów Paszportów "Polityki". Mimo, iż Pietrasik raczej nie recenzuje przedstawień, swe zaś w znacznym stopniu celne uwagi spisał z pozycji zwykłego widza rozdrażnionego niektórymi obyczajami szerzącymi się w polskim teatrze. Wakar sugerował, że pamflet Pietrasika na teatr brutalistyczny i publicystyczny jest spóźniony o co najmniej siedem lat. Lecz Majcherek wyraził radość z powodu nawrócenia się jednego z grzeszników.

Przeczytałem niedawno, iż prowadzący piątkową debatę to zarazem "historyk teatru, krytyk, radiowiec, artysta-fotografik, znawca muzyki dawnej, poliglota", i jak "sam lubi podkreślać", reprezentant "ostatniego pokolenia, które rozumie wagę historii, tradycji, kulturalnego kontekstu". A jeszcze "walczy z wiatrakami chamstwa i trywialności w sztuce". Trudno się więc dziwić, iż przy tak licznych obowiązkach nie wystarcza mu czasu na przygotowanie audycji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji