Artykuły

Rewolucja w Narodowym

"Marat/Sade" w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.

Coś wisi w powietrzu, bo temat rewolucji najwyraźniej frapuje młodych artystów. Tym razem Maję Kleczewską, która sięgnęła po dramat Petera Weissa, niemal sprzed pół wieku, "Męczeństwo i śmierć Jean Paul Marata przedstawione przez zespół aktorski przytułku w Charenton pod kierownictwem pana de Sade'a". Dramat ma wyrazisty polski ślad, głośną prapremierę berlińską przygotował w roku 1964 Konrad Swinarski, później wystawił tę sztukę w Ateneum, a przed ćwierć wiekiem Marek Walczewski w Teatrze Studio. Kleczewska doprawiła utwór po swojemu, sięgając m.in. po teksty Müllera, przepuściła tekst przez wirówkę zmian, z dialogów Marata i Sade'a wypreparowała wielkie monologi, niemal zrezygnowała z francuskiego kolorytu i jarmarczności na rzecz psychodramy. Na plan pierwszy wysunęła kwestię indywidualnego stosunku do rewolucji, zarówno jej natchnionego przywódcy (Marat), jak i przypadkowego, znużonego życiem stronnika (de Sade).

Wiele w tym spektaklu malarskości i muzyczności, sporo odwagi w stawianiu na ostrzu noża uczciwości polityków i beneficjentów rewolucji, sporo wątpliwości pod adresem władzy cywilnej i kościelnej, a całość podszyta bujnym erotyzmem i pędem ku śmierci. Reżyserka zafascynowana najwyraźniej niektórymi swymi pomysłami kilka razy wystawiała publiczność na ciężką próbę, przewlekając ulubione sceny (dotyczy to zwłaszcza "balu menekinów"), w złudnym przekonaniu, że można stawiać znak równości między sceną i życiem. Dyskusyjne okazało się powierzenie roli Sade'a Danucie Stence, "która miała grać de Sade'a, ale nie gra". Pomysł jednak średni, bo kosztem napięcia między dwoma spojrzeniami na rewolucję i życie (Marat i Sade), nadto oparty na zaufaniu, że Stenka potrafi sama przez kilkanaście minut skupiać na sobie uwagę na wielkiej scenie. Zadanie okazało się ponad siły - lepiej wywiązał się z podobnego Bogdan Paprocki, który jako Marat dał monolog przypominający gorączkę emocjonalną "Wielkiej Improwizacji".

Niedostatki równoważą zalety: sekwencja prologu, melorecytatyw tekstu Heinera Müllera młody zespół wykonał porywająco; scena erotyczna między Karoliną Corday (świetna, wycofana Patrycja Soliman) i Duperretem (Ryszard Przybylski), najdowcipniejszy negliż w polskim teatrze; niemal wszystkie sceny zbiorowe odsłaniające podwójność świata na scenie - trupy teatralnej i świata postaci zarazem, w dodatku wzięte w nawias współczesnego zespołu teatralnego. Jeśli dorzucić do tego przekonujące aktorstwo, spektakl wart jest grzechu. Mógłby jednak mieć przerwę, którą po bożemu zaprojektował Peter Weiss, zwłaszcza że przedstawienie w Narodowym trwa trzy godziny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji