Artykuły

Nasz człowiek podbija Met

- MET ma dużo tajemnic i dlatego jest tak fascynująca. Ta scena to potężny magnes. Przyciąga wszystkich, ale tylko ci, którzy są do niej zwróceni odpowiednią stroną - przylgną - opowiada MARIUSZ KWIECIEŃ, baryton, solista nowojorskiej opery.

MARIUSZ KWIECIEŃ, baryton z Krakowa zwany przez amerykańskich wielbicieli Polskim Księciem, opowiada, jak zaczynając od przysłuchiwania się kanarkom, zrobił karierę w najlepszej operze na świecie.

Chodzą plotki, że poznał pan niedawno Marię Callas, w dodatku w legendarnej nowojorskiej Metropolitan Opera?

- Żadne plotki. Kilka miesięcy temu na gali z okazji 125-lecia Met, połączonej z 40. rocznicą debiutu Placido Domingo na tej scenie, śpiewałem słynną arię szampańską z "Don Giovanniego" Mozarta. Na finał wzniosłem toast na cześć wszystkich gwiazd opery ostatnich dziesięcioleci, których twarze pojawiły się na ekranie za mną. Na centralnym miejscu znalazł się portret Marii Callas, która - taki trik wideo - mrugnęła do mnie. Publiczność wybuchnęła śmiechem, rozległy się brawa. Bo kto, jak nie Wielka Diwa, mógłby puścić oko do Don Giovanniego?

Choć od dekady śpiewa pan na tej scenie i uznawany jest za najlepszego Don Giovanniego naszych czasów, mówi się, że to właśnie teraz został pan oficjalnie dopuszczony do operowego panteonu gwiazd.

- Nie odbieram tego tak symbolicznie. Chociaż ta zrealizowana z ogromnym przepychem gala była podróżą w czasie po największych produkcjach legendarnej sceny i zaszczytem było w niej śpiewać. Nawet nasze kostiumy byiy oryginalnie zaprojektowane dla pierwszych śpiewaków występujących w tych rolach. Mój był dokładną kopią tego, w którym włoski bas Ezio Pinza zaśpiewał w Nowym Jorku pierwszego Don Giovanniego w 1929 roku.

Namaszczenia dopełniło pismo "Vanity Fair", lifestyle'owa wyrocznia, które sesją zdjęciową godną gwiazd Hollywoodu reklamuje teraz Wspaniałą Siódemkę Met, w tym także i pana.

- Peter Gelb, charyzmatyczny dyrektor tego teatru, doskonale wie, w jaki sposób sprawić, by opera przestała być niszową odmianą sztuki. Stąd takie artykuły, wielkie gale, superprodukcje, transmisje premier do 850 kin w 36 krajach, telebimy na Times Square. To przyciąga do opery miliony nowych zwolenników.

Stąd podpis pod zdjęciem w "Vanity Fair"? "Koniec mitu opasłych śpiewaczek?".

- Dokładnie! Mamy być piękni, młodzi i robić na scenie takie rzeczy, żeby trudno było odróżnić prawdziwy teatr dramatyczny od opery. Mamy przełamywać stereotypy i bariery. Do Met nie przychodzi się, by zasiąść wygodnie w fotelu i chrapać już pod koniec pierwszego aktu, ale na oszałamiające widowisko.

Jak to się robi w Met?

- Absolutnie profesjonalnie. Nie ma czasu na niedoskonałości. Wszystko jest zaplanowane na minimum pięć tat do przodu i odbywa się z dokładnością co do minuty. W spektaklu muszą być same gwiazdy, a nie tylko "Pavarotti i reszta". Jasne jest też, że spektakl będzie bogaty, zrobiony z totalnym przepychem - okna w wieżowcach będą świecić, pojawią się prawdziwe zwierzęta, a w "Aidzie" przemaszeruje przez spektakl z pół tysiąca osób. Tego nie zobaczycie nigdzie indziej. A za wszystko odpowiada świetna ekipa realizatorów. Ostatnio Gelb angażuje do spektakli reżyserów z Hollywood. Na przykład "Carmen" której premiera wkrótce będzie transmitowana do kin także w Polsce, zrobił Richard Eyre, reżyser "Notatek o skandalu" z Judi Dench i Cate Blanchett.

Macki Petera Celba sięgają daleko.

- Dlatego nawet w czasach kryzysu, gdy wiele innych amerykańskich teatrów bankrutuje - Metropolitan Opera sprzedaje przynajmniej 95 procent miejsc. Zawsze. Każdy, kto przyjeżdża do Nowego Jorku, czy się zna na operze, czy nie i czy przyjechał z Azji, czy Afryki, chce zobaczyć Statuę Wolności, Piątą Aleję, Central Park, pojechać do Soho i Metropolitan Opera. Dlatego ta opera przetrwa, bo jest wspaniała i charyzmatyczna.

Bo ma też wielu sponsorów...

- To prawda, a wśród nich i wielkie korporacje, i osoby prywatne.

...które często finansują całe przedstawienia, a pozostają - niewiarygodne! - anonimowe.

- Po jednym ze spektakli do poprzedniego dyrektora Josepha Volpe'a podeszła pewna pani i wręczyła mu czek na 25 milionów dolarów, mówiąc, że to na operę, i po prostu odeszła. Zresztą w Stanach można to odpisać od podatku. Gdyby tak było w Polsce, może też mielibyśmy piękne produkcje, bo talentów nam nie brakuje. Met nie oszczędza na operze. Ja sam mam na przykład trzech krawców, którzy w dwie godziny mogą uszyć cały kostium. Wśród tej ekipy jest wielu Polaków chwalonych za precyzję pracy i pomysłowość. Reszta to magia, prestiż tej sceny.

A nie sztab ludzi, którzy pracują na wizerunek gwiazd operowych, tak jak w muzyce pop?

- Oczywiście. Oni nie tylko wiedzą, co mam powiedzieć, w co ubrać się na sesję do takiego czy innego magazynu, na które przyjęcie iść, a na które nie. Wiedzą nawet, który profil wychodzi mi lepiej na zdjęciach. Nie zapominajmy jednak, że magia Met to również 125 lat wielkiej muzycznej tradycji, przedstawienia Franca Zeffirellego, które grane są tu od 20 lat i w które wchodzi się jak w dawny film. Ale także świeże spojrzenie, angażowanie nowych śpiewaków z Kuby, Azjatów, Afrykańczyków - wszystko po to, by opera była wielobarwnym koktajlem, absolutną mieszanką wybuchową.

Ta ekspansja nie powoduje, że opera traci swój elitarny charakter?

- Globalizacja dotyka wszystkiego. Kiedyś truskawki można było dostać tylko

w czerwcu, teraz można je jeść w grudniu. To samo się dzieje z operą.

Ale grudniowe truskawki mają inny smak.

- Musimy wyjść do ludzi, bo mamy za konkurencję telewizję, kino czy Internet. Może jednak nie będziemy robić gier komputerowych na scenie...

...myślę, że Gelb byłby do tego zdolny.

- Pewne i tak, ale przyszłość leży w wyjściu do ludzi.

Tak jak Met wyszła do pana? Jak się czuł chłopak z Krakowa, dla którego wzorem do naśladowania był kanarek, kiedy dostał taką szansę?

- Kilkanaście lat temu, gdy śpiewałem w Wiedniu, po spektaklu podszedł do mnie agent z Nowego Jorku i zaprosił na egzamin do Opera's Iindemann Young Artist Program [program Met kształcący młodych śpiewaków - przyp. red.]. Powiedział, że podoba mu się mój śpiew. Postukałem się po głowie, bo wielu takich przychodziło i obiecywało gruszki na wierzbie. Ale gdy po dwóch dniach znalazłem na biurku faks z zaproszeniem na przesłuchanie, nie zastanawiałem się ani chwili. Pożyczyłem pieniądze i pojechałem. Na taką szansę czekają dziesiątki tysięcy młodych śpiewaków! Do programu dostały się trzy osoby, w tym ja, którego jedynym idolem był rzeczywiście kanarek - bo jego

sztuka jest połączeniem instynktu i potrzeby. A tym wciąż jest dla mnie śpiewanie.

Był pan pierwszym Polakiem w tej kuźni talentów.

- I jedynym nieanglojęzycznym. Nie było łatwo. Mieszkałem na Brooklynie. Kiedyś zepsuło się metro pod rzeką, spóźniłem się 15 minut na zajęcia, nie byłem perfekcyjnie przygotowany i miałem poważną rozmowę z szefem. Mogłem sobie wtedy zamknąć parę drzwi. Ale przetrwałem.

Czego śpiewak może się tam nauczyć?

- Czego? Umiesz liczyć - licz na siebie! To znaczy: nikt mi nie pomoże na scenie, jeśli sobie sam nie pomogę. Mam być w stu procentach przygotowany do roli. Nauczyłem się też współbrzmienia z innymi śpiewakami, odpowiedzialności za doskonałość całego spektaklu.

Legendarna amerykańska gra zespołowa?

- Tak jest! I to się sprawdza. Rzadko w Met zdarzają się wieczory jednej gwiazdy. Spektakl to spektakl, a nie recital.

Nie wierzę, że w zespole samych gwiazd nie ma rywalizacji.

- Ja jej nie zauważyłem. Na pewnym poziomie zazdrość nie istnieje.

Chce pan powiedzieć, że w Met panuje sielanka?

- Chcę powiedzieć, że każdy artysta jest tak dobry jak jego ostatni występ i wszyscy na tej scenie mają tego świadomość. Mój amerykański agent wciąż powtarza: nie wystarczy dobrze zaśpiewać, trzeba być potem gdzieś zaproszonym. Mam podpisany kontrakt na najbliższe pięć sezonów - to taka pieczątka: "Lubimy cię, zaakceptowaliśmy". Każdy z solistów ją ma, dlatego wspieramy się wzajemnie i dobrze bawimy. Uwielbiam śpiewać z Rolando, Natalie czy Anną. Dostaję od tych ludzi tak wiele energii i emocji na scenie, że byłby wstyd, gdybym nie dał z siebie wszystkiego.

To tajemnica operowego olimpu?

- Met ma dużo tajemnic i dlatego jest tak fascynująca. Ta scena to potężny magnes. Przyciąga wszystkich, ale tylko ci, którzy są do niej zwróceni odpowiednią stroną - przylgną.

Pan którą stroną był zwrócony?

- Pasją. Tym, że zawsze chciałem śpiewać i nie obchodziło mnie nic więcej.

"Polski Książę podbija scenę" - napisał o panu "The New York Times". Czuje się pan Polakiem w Met czy już artystą Met w Polsce?

- Metropolitan to mój pierwszy teatr, ale drugi dom. Często wracam do rodzinnego Krakowa, kupiłem tu nowy dom, mimo że ta nasza Polska to trudny kraj. Ale gdybym w życiu szedł na łatwiznę, Callas by pewnie do mnie nie mrugnęła.

***

Polski Don Giovanni podbija Świat

Mariusz Kwiecień, Rocznik 1972. Baryton ze ścisłej światowej czołówki. Jako najlepszy mozartowski "Don Giovanni" przełamuje stereotyp dominacji tenorów.

Zabójczo trudną arią szampańską z I aktu opery, którą pokonuje w dwie minuty niemal bez oddechu, podbił największe sceny: londyńską Covent Garden, wiedeńską Staatsoper, San Francisco Opera, Houston Grand Opera, Santa Fe Opera, Seattle Opera (gdzie za tę kreację został wybrany w 2007 na Artystę Roku), operę w Tokio, a także w Bilbao, Warszawie i Krakowie. Partią Don Giovanniego otworzy również sezon 2010/2011 w najsłynniejszej operze świata - Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Z teatrem, który jest marzeniem każdego wokalisty na świecie, Kwiecień związany jest od 10 lat. Kreuje tu najważniejsze partie barytonowe w dziełach Pucciniego, Leoncavalla, Donizettiego, Mozarta. Rozmawialiśmy w Polsce, gdzie artysta pojawił się, by odebrać srebrny medal Gloria Artis od ministra kultury.

18 czerwca będzie śpiewał w "Królu Rogerze" w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego w Opera Bastille w Paryżu, a Polacy zobaczą go dopiero 16 stycznia przyszłego roku w warszawskim knie Muranów, które właśnie wykupiło prawa do transmisji z Met w jakości HD. Kwiecień wystąpi w partii słynnego torreadora Escamilio w "Carmen" Bizeta w reżyserii Richarda Eyre u boku takich gwiazd, jak Barbara Frittoli, Angela Gheorghiu i Roberta Alana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji