Artykuły

Pierwszy kot - za płot. Ale...

...że autor "Kartoteki" jest wybitnym poetą, sam Kazimierz Wyka o nim napisał: "Tadeusz Różewicz nie wstępuje biernie w koleiny już wydeptane, jego drogowskazy

są w znacznym stopniu nowe"...

...że Bohater "Kartoteki" jak Konrad z Maskami w "Wyzwoleniu" zmaga się ze sobą i z Polską i biada tym, którzy są ślepi i głupi na potęgę myśli Różewicza: nie wnijdą do salonu sztuki nowoczesnej...

...że poeta sam siebie określił jako "szarego człowieka z wyobraźnią małą kamienną i nieubłaganą" i trzeba docenić tę samocharakterystykę bo jest sprawdzalna na scenie...

...że Różewicz "rzeczywistość przedstawia jako tragiczną j dziwaczną maskaradę" (to również słowa wielbiciela - Wyki) i że kto nie trafi do krainy wyobraźni poety, stanie przed jego sztuką jak cielę przed malowanymi wrotami...

...że "Kartoteka" wywarła na mnie tak głębokie wrażenie (to - jedna pani) iż wyszłam z teatru cala roztrzęsiona i Durrenmatt by nie lepiej, ani Kafka...

... że "Kartoteka" to nie kartoteka lecz rachunek sumienia, wstrząsający w swym pesymizmie a głęboki jak "Studnie"...

...że skrzyżowanie Becketta z Grodzieńską, ale oni oboje lepsi...

...że to zwyczajne nabieranie widza, ząb, zupa, dąb albo "guma, gumienny, guano" jak powiada chór młodocianych starców w tej sztuce "Kartoteka"...

...że ryba rak tatarak, w tataraku widny znak...

...że: ludzie, co robicie, czy chcecie do reszty obrzydzić widzom teatr, zarazić ich i tak zniechęcić, by jeno przy telewizorze siadywali, a na teatr ani grosza?

...że... Ale ty, cóż ty sam o "Kartotece" mówisz - a może nie masz nic do powiedzenia?

***

To byłoby najprościej, napisać tak: sztuka Różewicza jest dziesiątą wodą po awangardowej polewce, nie ma o czym gadać, na dużej scenie zagrano ją 5 razy (przy pustej widowni), na salce prób snobów zbiera się więcej, licz na 5 x 5 przedstawień; a po co ją grać? chyba na zasadzie: dla chcącego nie ma nic niemiłego. Niechże więc Witkiewicz i Gombrowicz, niech Różewicz i Karpowicz, w Krakowie Harasymowicz, niech nawet Białoszewski, skoro znajduje amatorów. Co do tego nam, którzy pomiędzy Szekspirem a Sartrem odwiedzamy akademicki, klasyczny i współczesny teatr i znamy hierarchię prawdziwych wartości. Jednemu Brecht - drugiemu brechta.

Ale sprawa nie jest tak prosta. Nie wszyscy, którzy chwalą sztukę Różewicza są snobami. Jan Błoński w obszernym komentarzu (w programie teatralnym) rozszyfrowuje i objaśnia poetykę Różewicza w tym utworze dość przekonywająco. Zaskoczenie zostaje uzasadnione, rebusy rozwiązane. Eksperyment nabiera sensu.

Otóż to właśnie: eksperyment teatralny. Jeżeli mamy być konsekwentni w naszej polityce kulturalniej, musimy dla takich prób - w salkach prób, na kameralnych scenkach, dla publiczności przygotowanej - zostawić wolne miejsce, a w ich ocenie szukać pobłażliwości... Jeżeli nie są ideowo wredne i podstępne, może w jakiś sposób pomagają? - usprawnieniu, rozwojowi sztuki nowoczesnej? Razi mnie, mierzi, oburza naśladowczy, karykaturalny snobizm w terenie, gdzie nie znają dobrego, rzetelnego teatru; uparcie nawołuję do rozsądnego planowania repertuaru teatrów ludowych (z tym w Nowej Hucie na czele); ostrzegam przed trzymaniem się błędów snobizmu dla ubogich, próbuję otrzeźwić zaczadzonych takimi zjawiskami pseudoteatralnymi jak impreza Grotowski & Flaszen w Opolu czy piwnica Krygiera w Krakowie... Ale nie wszystko jest "lipą" co mętne i na pozór bez sensu. Powtarzam: Teatr Osobny to zjawisko jednoznaczne, ale takie utwory jak "Kartoteka" Różewicza dzieli od niego mimo wszystko przepaść. Mogą one być nieudane, nawet - jak się to mówi - poronione, ale "coś" w nich jest i należy im umożliwiać eksperymentalną konfrontację sceniczną.

Co do "Kartoteki" - debiut sceniczny poety, którego cała szkoła krakowska od weterana nowoczesności Przybosia po siwiejącego profesora Wykę uważa za poetę pokolenia, zamyka się bilansem ujemnym. Nie twierdźmy, że "Kartoteka" znajdzie się w kartotece dzieł dramatycznych o trwałej wartości. Jest to utwór wtórny i niesamodzielny, choć mocno powiązany z oryginalną poetyką autora "Poematu otwartego". W "Kartotece" krzyżują się wpływy Gombrowicza z nowszą francuską awangardą, mało w niej Różewicza, to fakt.

Sztuka jest zbudowana na zasadzie "Krzeseł" Ionesco, ale daleko jej do dramatyzacji wspomnień; ze statyczności utworu sam Różewicz zdaje sobie zresztą sprawę. To istotnie nie tyle dramat ile kartoteka nawarstwień przeżyć pokolenia najpierw "zarażonego śmiercią", a potem pochłoniętego "ogromnym klaskaniem". W urywku "Prawdziwe atrapy'' Różewicz pisał: "Siedzą na krzesłach, wypchani swoim doświadczeniem, światopoglądem, wykształceniem. Czekają na przyszłość, trawią teraźniejszość". W "Kartotece" poeta idzie dalej: teraźniejszość miesza z przeszłością w czasie i przestrzeni. Ten zabieg formalny nie przyczynia się oczywiście do czytelności utworu. A jaka przyszłość? Bohater sztuki - tak właśnie pokrótce określą go Różewicz: Bohater - mówi: "Gdzie ty właściwie idziesz? Gdzie? Do szpitala, do ludzkości, do lodówki, do śledzia, do wódeczki, do udka, do nóżki dwudziestoletniej, do cycuszka (...). Wszystko umiera pod twą ręką bo nie wierzysz. Osiołku, gdzie leziesz? Leziesz już 38 lat. Do słońca? Do prawdy? Do ściany. Stoję pod ścianą. Bracia moi, moje pokolenie. Do was mówię. Nie mogę was zrozumieć, młodzi i starzy. Jak to się stało? Nie mogę zrozumieć. Byłem przecież i we mnie było dużo różnych i rzeczy, a teraz tu nic nie ma. (...) Chcę patrzeć do końca". I Dziennikarzowi, który go budzi z upartego snu, by z nim "porozmawiać poważnie". Bohater odpowiada zwięźle: "Za późno pan przyszedł". To jest filozoficzna postawa dość znajoma. W kręgu egzystencjalistów nie budzi zdziwienia. Ni oporów. Czy Bohater się z niej wyzwoli? Nie tracę nadziei. Nawet Błoński też do takiej nadziei się odwołuje, "niejasnej i niezwalczonej nadziei, którą Bohater zachował na dnie serca".

Podziwiać należy takt, umiar, dyskrecję, swobodę - i wiele innych zalet - z jakimi Wanda Laskowska poprowadziła przedstawienie "Kartoteki". Sens sztuki rysował się możliwie jasno, i nie Laskowskiej wina, że nie wszystkim jasno. Przedstawienie jest wierne autorowi - prawie bez cięć, bez zmian - tylko co krok dłoń reżyserki poprawia, stara się uteatralnić pomysł autora, i chóru nie pozwala Bohaterowi utrupić, i prolog, epilog dodaje, antyteatralne, liryczne wypowiedzi poety, które ze sceny brzmią pusto choć w czytaniu nadają sygnały poetyckie jak sputniki sygnały radiowe. Tak i dalej: wierność a wierność, pozorna a pozorna. Wyborne kostiumy - Zofii Pietrusińskiej - tak jak chciał autor: "codzienne, zwykłe ubrania, żadne efektowne kostiumy, kolorowe szmatki itp. akcesoria", tylko że co rusz niepokoją nadrealistyczne szczegóły, jak rozmowa z wariatem, najrozsądniejszym, wykształconym człowiekiem, ale od czasu do czasu wtrącającym, iż jest Napoleonem lub psem Bobikiem. Wnikliwa dekoracja - Jan Kosiński - tak jak chciał autor: "oprawa plastyczna jest tu bez znaczenia"; tyle że dekoracja swoim symultanizmem miejsca uwypukla konstrukcję sztuki i współgra do końca przedstawienia. I aktorzy grają w zgodzie z autorem, "zwyczajnie", a jeśli nie całkiem zwyczajnie, tym lepiej. Józef Para, Wanda Łuczycka, Janina Traczykówna, Lucyna Winnicka, Stanisław Jaworski, Janusz Paluszkiewicz... wyliczam tych, którzy mi się lepiej wpisali w pamięć, ale chętnie im dorzucę Bolesława Płotnickiego i Helenę Dąbrowską (para rodziców), Alicję Wyszyńską i Jarosława Skulskiego, chór starców w osobach Stanisława Wyszyńskiego, Witolda Skarucha i Jana Gałeckiego, no i z zawodowego kumoterstwa - skoro gra Dziennikarza - Eugeniusza Dziekońskiego. A kogo pominąłem, niech mi wybaczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji