Artykuły

Wizyta starszej pani

Najpierw dotarły głosy prasy zachodniej. Że jedno z największych po wojnie wydarzeń teatralnych, że jedna z najbardziej oryginalnych sztuk od roku 1945, Znano jej tytuł - "Wizyta starszej pani" i znane nazwisko autora, szwajcarskiego pisarza - Fryderyk Durrenmatt. Potem wieści o tej sztuce przybrały nawet charakter plotki. W tym czasie, z Zurychu, gdzie odbyła się dwa lata temu prapremiera, sztuka "poszła" w świat i zdążyła już obiec wiele scen. Wszędzie wywoływała entuzjazm. Wreszcie trafiła i do nas. Najpierw do łódzkiego teatru Dejmka, dokąd udałem się w te pędy, a następnie do warszawskiego Teatru Dramatycznego i czołowej sceny krakowskiej, gdzie premiery mają się odbyć lada dzień.

Kiedy podnosi się kurtyna, widać gromadkę ludzi i zarys niewielkiej stacyjki kolejowej w nieokreślonym miasteczku Gullen. Ludzi podnieconych, podekscytowanych, oczekujących, przygotowujących się do uroczystego powitania. Ma przyjechać nie byle jaka osobistość - znana w świecie miliarderka, Klara Zachanassian, urodzona w owym Gullen.

Miasto jest biedne, zniszczone w czasie wojny. Zgromadzeni wiążą z przyjazdem Klary nadzieje, otrzymania milionów - wydźwignięcia z nędzy miasta i jego mieszkańców. Wśród oczekujących jest Ill, dawny, z czasów młodości, kochanek Klary, obecnie skromny sklepikarz, ceniony i szanowany obywatel. Miliony, miliony, oto cała rzecz - wołają radośnie podnieceni, ostry gwizd i kurier, który nigdy w Gullen nie przystawał - zatrzymuje się. Ukazuje Się Klara - dostojna, bogata, starsza pani. Okolicznościowe przemówienie burmistrza. Chóralny śpiew pod batutą miejscowego nauczyciela... Na scenę wniesiona zostaje lektyka dostojnego gościa i wreszcie czterech czarno ubranych mężczyzn dźwiga trumnę. Szmer niepokoju. Po co trumna - pytają witający. Może się przyda - odpowiada Klara. Ha, ha, ha, może się przyda - ze śmiechem powtarzają i w takt orkiestry ruszają za niesioną trumną. Po chwili następuje zmiana sceny - Klarę i Illa widzimy razem w lasku, gdzie się kiedyś w młodości kochali. Klara wspomina dzieje tej miłości, mówi o tym jak ją Ill porzucił, gdy była w ciąży, i ożenił się z bogatszą dziewczyną, i o tym, jak nędza zaprowadziła ją do domu publicznego, skąd zabrał ją pewien miliarder. Wreszcie, znów tłum gulleńczyków. Przemawia burmistrz. Głos zabiera Klara. Jestem gotowa - mówi - podarować miastu miliard... Tłum nie daje jej dokończyć. Ogarnia go szał radości. Klara kończy rozpoczęte zdanie: miliard dla miasta pod jednym warunkiem, jeśli ktoś zabije Alfreda Illa. Tłum znieruchomiał. Wreszcie wstaje burmistrz: wolimy być biedni niż splamieni krwią. Owacja. - ja poczekam - odpowiada Klara. Kończy się akt pierwszy. Dwa następne będą nieustannie i nieuchronnie przybliżały moment zbiorowego zamordowania Illa. Miasto zacznie się stroić, jego mieszkańcy - na kredyt lepiej ubierać i lepiej jeść, Ill czuje się coraz bardziej osaczony. Chce uciekać, ale przed dworcem gromadzi się tłum. W zakończeniu, złożony z dostatnio ubranych gulleńczyków, chór daje pochwałę sytości, dobrobytu, pochwałę szczęśliwej ludzkości... Klara z trumną odjeżdża. Kurtyna zapada.

Kiedy opuszczałem teatr Dejmka, byłem do głębi wstrząśnięty. I to nie jest w tym wypadku zwrot banalny. Sztuka wstrząsa rzeczywiście. Jest jakaś niesamowicie oryginalna w swoim pomyśle tematycznym. Ostra, bezlitośnie surowa, piekielnie gniewna w swojej ironii. Jest fantazją upiorną, lecz jakże prawdziwą mimo swej nierzeczywistej upiorności.

Pisał jeden z krytyków niemieckich, że sztuka tkwi w samym sercu współczesności. Istotnie. Jest jak owa druga połowa XX wieku, miedzy jedną zakończoną okrutną wojną i przyszłością, która nie wiadomo co może przynieść. Pełna smutku, trosk i niepokoju, pełna nieziszczalnych marzeń i niezaspokojonych tęsknot, pełna żądzy lepszego życia, czy nawet użycia po okrucieństwach i nędzach wojny, żądzy życia bezwzględnej i za wszelką cenę.

Nie jest sztuką moralizującą, z wyrażonymi wprost ambicjami naprawiania. Autor stawia przede wszystkim diagnozę: tacy jesteście w tym wieku, chcecie lepiej, inaczej żyć, macie dość nieustannej walki o codzienny byt i wielu z was gotowych jest na wszystko, by jakoś odmienić swe, życie - na wszystko, wbrew uczciwości, sumieniu, wbrew moralności, bo uczciwe postępowanie nie przynosi rozwiązania. Diagnoza jest surowa, pełna gniewnego sarkazmu, ale i smutku głębokiego zarazem, tak jakby mówiła: oto nieszczęśliwi ludzie.

Czy zawarta jest w niej pochwała zasady "cel uświęca środki"? Niczego autor nie pochwala, niczego nie próbuje wprost oceniać ani krytykować. Zawiesza jak gdyby w tej sztuce jedno tylko stwierdzenie: takie jest życie, nie takie jak powinno być. I gdzieś w ukryciu, nie wymienieni w owej diagnozie, pozostają sprawcy: państwa, ustroje, systemy, władcy...

Rzecz jasna, nie wina Illa, sprawa jednostkowej krzywdy i osobiste zemsty są tu rzeczą najważniejszą. To tylko przez przypadek Ill staje się ofiarą mordu. Mógł to być z powodzeniem ktoś inny spośród owych gulleńczyków. Znalazłyby się dziesiątki, jeśli nie z podobnymi, to z innymi winami. W każdym wypadku byłby to, jak ów Ill, tylko przedmiot do wymiany na lepsze życie tylko pewien uosobiony w jego osobie warunek, który trzeba spełnić, jeśli się chce żyć inaczej. Najtrafniej określa to jedna z postaci sztuki, nauczyciel: być może - mówi do Illa - pewnego dnia i do mnie przyjedzie jakaś starsza pani i wówczas będę się tak samo czuł jak pan. Wówczas - dodajmy - i sam Ill znalazłby się w owym fanatycznie okrutnym tłumie, który wbrew swemu sumieniu, wbrew uczciwości podejmie decyzję zamordowania.

Sam Ill zdaje sobie zresztą z tego sprawę. Gdy po bezowocnym poszukiwaniu pomocy, widząc wokół ludzi odświętnie na kredyt ubierających się, widztąc miasto szykujące się do zbiorowego morderstwa i czuje się jak osaczone zwierzę, tropione przez gromadę myśliwych - dochodzi niejako w końcu do rozpaczliwego wniosku, że gdyby on był na miejscu gulleńczyków, postąpił by tak samo.

Cała niemal sztuka jest symboliczna, mimo iż operuje konkretami. Autor wyraźnie nadaje jej wymiary antycznej tragedii. Wprowadza nawet chór. I Dejmek w łódzkim teatrze ujął ją abstrakcyjnie, metaforycznie. Jedynie słusznie. Poszedł w tym dalej niż sam autor. Usunął wiele drobnych realiów, które sztukę zbyt mocno umiejscawiały w owym Gullen. Ludzi natomiast pozostawił zwykłych, najzwyczajniejszych, takich, jakich możemy spotkać w setkach małych miasteczek, takich którzy są wszędzie. Pokazał przy tym jak zwykle swój lwi pazur w scenach zbiorowych. Stworzył przedstawienie , które "chodzi" za widzem i nie daje spokoju.

We wszystkich trzech teatrach sztukę wzięli na warsztat dobrzy reżyserzy. Szykuje się więc sensacja na skalę ogólnopolską, wykraczającą poza Łódź, poza łódzką inscenizację.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji