Artykuły

Próba "Antygona"

Widzowie olsztyńskiego teatru żywo komentowali w ubiegłym sezonie inscenizację "Antygony" Sofoklesa w transkrypcji Kajzara i w reżyserii Rościszewskiego. Kilka dni temu "Antygona" pojawiła się na małym ekranie. Okazja do porównań. Do porównań nie tylko z widowiskiem olsztyńskim, ale również z wcześniejszymi realizacjami telewizyjnymi. W 1966 roku dramat Sofoklesa wystawiała w telewizji Olga Lipińska, w 1972 - Henryk Boukołowski, w 1973 - Adam Hanuszkiewicz.

Czwartą inscenizację przygotował Jerzy Gruza. Starając się przybliżyć utwór Sofoklesa widzom współczesnym, chociaż przybliżanie jest zbędne, ponieważ dramat miłości i obowiązku nic nie stracił i nadal imponuje nam uniwersalną żywotnością, starając się jednak nawiązać kontakt między materią sztuki a współczesnością, Jerzy Gruza wpadł na znakomity pomysł. Jego "Antygona" to przedstawienie o próbie przedstawienia, o przygotowaniu spektaklu. Aktorzy w cywilnych strojach, schodzą się, siadają wokół stołu, jak podczas próby czytanej. I zaczyna się akcja. Współczesny strój nie pozwala zapomnieć, że to jednak próba, że można to i owo zmienić, inaczej rozłożyć akcenty, rewidować znaczenia, motywy postępowania. "Antygona" no próbie staje się jeszcze bardziej pojemna, podatna na modelowanie, na zmienne interpretacje.

Następna specyfika spektaklu - spokój i umiar. "Często milczenie jest krzykiem'' - mówi w pewnym momencie posłaniec. Bohaterowie widowiska prawie nie podnoszą głosu, tylko Kreon (Marek Walczewski) w kilku momentach nie wytrzymuje napięcia. Antygona (Justyna Kulczycka) jest od początku zdecydowana, zimna, z intelektualną desperacją idzie na śmierć w imię praw wiecznych, praw miłości. Wieloosobowy chór zastępuje jedna aktorka (Elżbieta Kijowska), ale Koryfeusz (Jerzy Kamas) miał wyznaczone funkcje odmienne, niespotykane, był szarą eminencją króla, doradcą w ciemnych okularach, cicho-ciemnym o duszy faryzeusza.

Następny szczegół: Tyrezjasz w interpretacji Daniela Olbrychskiego. Niemcy, ociemniały świadek tragedii przepowiadający straszny finał. Tylko bachiczna scena zabawy społeczności tebańskiej nie mieści się w konwencji, jest z innego widowiska.

Na koniec słowo o przekładzie Stanisława Hebanowskiego. Cechą tego tłumaczenia jest maksymalna jasność i prostota. Każde słowo, każde zdanie precyzyjnie posuwa akcję naprzód. Żadnego efekciarstwa, ozdobników, taniej poetyczności i taniej emocji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji