Artykuły

Niedosyt

W jednym ze swoich felietonów drukowanych w latach 70. w "Dialogu" Sławomir {#au#87}Mrożek{/#} dawał rady początkującym dramaturgom. Pisał o tym, by broń Boże nie wyrywali się zbyt wcześnie z jakimś "arcydziełem", gdyż krytycy nigdy im potem nie wybaczą kolejnych utworów nieco niższej rangi. Mrożek regularnie obrywał od krytyków za każdy swój dramat po "Tangu". Tak było aż do "Emigrantów". Kiedy półtora roku temu pojawiły się na polskich scenach jego "Wdowy", grono mrożkologów dało upust podszytemu niesmakiem zdziwieniu, że autor zabawia się pisaniem fars, zamiast następnych "Emigrantów".

Chcieliście Mrożka? No, to go macie! - odpowiedział dramaturg... "Miłością na Krymie". Żadna z jego sztuk nie wprawiła krytyki w takie zakłopotanie. Do prawdziwego zawirowania opinii niemało przyczynił się sam autor swymi dziesięcioma punktami, w których ściśle określił granice ingerencji reżyserskich. Z tego też powodu {#re#14878}prapremierę{/#} światową "Miłości na Krymie" (sztuki pisanej na zamówienie Starego Teatru w Krakowie), reżyserował nie Jerzy Jarocki, lecz - specjalnie zaproszony - Maciej Wojtyszko.

W Warszawie z "Miłością na Krymie" zmierzył się Erwin Axer. Wprawdzie dostał od autora carte blanche na zmiany, ale nie czuł potrzeby zbyt wielkiego odejścia od tekstu. Cięcia są kosmetyczne, choć w II akcie najbardziej brakowało mi rozważań Zachedrynskiego o regułach pojedynku i wymownie głupawej odpowiedzi Zubatego: "E, tam...", a pod koniec spektaklu - słonecznika u Katarzyny Wielkiej. Poza umotywowanymi architekturą sceny Teatru Współczesnego zmianami scenograficznymi - dyktującymi także inny ruch i układ "szekspirowskich" scen wizyjnych - w inscenizacji Axera nic nie naruszało kanonu 10 punktów "Ostatniego Mohikanina"-Mroźka. Okazało się, że ten dramat, tak rozbudowany, o epickim rozmachu, obejmujący trzy historyczne epoki naszego wieku, Rosji, a więc i świata, można zmieścić w trzech godzinach łącznie z przerwami. Choć nie bez konsekwencji.

Inscenizację Erwina Axera ogląda się komfortowo, co zapewnia doborowa obsada aktorska. Zbigniew Zapasiewicz (Iwan N. Zachedrynski) bardzo dobrze czuje się w pastiszowej konwencji dramatu. Ewa Gawryluk (Tatiana J. Borodina) zachwyca w I akcie (Rosja carska) jako ucieleśnienie kobiecej delikatności, by w II akcie (Rosja sowiecka) przeistoczyć się w typowe "narzędzie systemu". Dekadenckie oblicze i sylwetka Krzysztofa Wakulińskiego (Porucznik Sjejkin) godne są opisu psychologa-klinicysty. Krwiste sylwetki zaprezentowali, świetni jak zwykle, Marta Lipińska i Krzysztof Kowalewski (Czelcowowie) oraz Jan Pęczek (Ilja Zubatyj). Mimo prawdziwej satysfakcji widza rozpartego w teatralnym fotelu, po opuszczeniu kurtyny przychodzi refleksja: jak to, tylko tyle? Czyżby Mrożek napisał nie "komedię tragiczną", a kolejną farsę?

Nie da się ukryć, że błyskawiczne tempo podawania kolejnych kwestii zapewnia przedstawieniu zwartość i potoczystość. Szkoda tylko, że przy tym ulatnia się gdzieś bezpowrotnie Mrożkowa metafizyka, a także tytułowa miłość. Pozostają sceniczne bon moty. Nie zawsze zresztą "bon".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji