Artykuły

Kankan to nie wszystko

Paryski Montmartre i atmosfera, jaka panowała tam na przełomie XIX i XX wieku, zachwycała nie tylko współczesnych artystów. Urodę życia paryskiej cyganerii, które barwnie toczyło się u stóp Sacre Coeur, opiewali wielcy malarze, poeci, kompozytorzy. Niezależnie od narodowości, od doskonałości poznania epoki.

Cole Porter, amerykański kompozytor, autor wielu znakomitych musicali także, niemal pięćdziesiąt lat temu, zdecydował złożyć hołd temu niezwykłemu miejscu. I napisał "Kankana", muzyczną komedię, która na Zachodzie zrobiła oszałamiającą karierę (na Broadwayu grano ją ponad dwa tysiące razy).

Z perspektywy pół wieku nieco inaczej patrzymy dziś na utwór, który - jakkolwiek wysoko ocenić jego wartości muzyczne - oryginalnością dramaturgii nie wyróżnia się. Ot, z wdziękiem opowiedziana bzdurka: ani tu śladu wielkich namiętności, ani fajerwerków humoru. Tym chyba trudniej dziś decydować się na wystawianie "Kankana", jeszcze trudniej stworzyć zeń interesujące widowisko.

Dlaczego łódzki Teatr Muzyczny zdecydował się pokazać "Kankana" jako swą pierwszą premierę w nowym tysiącleciu? Z powodu, jak sądzę, chęci zapewnienia publiczności rozrywki niewymagającej angażowania pokładów intelektu. Kto wie, może to dobry trop?

Bardzo starała się Janina Niesobska, wypisana w programie jako autorka choreografii, ruchu scenicznego, inscenizacji i reżyserii. Z miałkiej powiastki uczyniła lekkie przedstawienie, eksponując przede wszystkim taniec i śpiew. A że Niesobska znana jest z wyobraźni, żelaznej logiki i konsekwencji, zamiar swój zrealizowała. Problem w tym, że nie wszyscy - jak okazało się podczas premierowego przedstawienia - byli w równym stopniu zaangażowani w pracę.

To, że Cole Porter pisał o Paryżu wedle własnych doświadczeń i wyobrażeń, nie zwalnia - moim zdaniem - od nieco bardziej niż ma to miejsce w Muzycznym, europejskiego opracowania dzieła. Zbyt wiele bowiem znalazło się na scenie dowolności w warstwie scenograficznej i kostiumowej. Nawet jeśli projekty zostały oparte na ikonografii, to akurat nie tej najwyższych lotów. A za najwyższe ośmielam się uważać np. obrazy Lautreca, Renoira. Ani krzty secesyjnego klimatu w kostiumach, makijażach, fryzurach. Dekoracje - niby funkcjonalne (natrętne parawaniki), ale za to brzydkie. W jednej z ładniejszych chwil (bal artystów) miał miejsce wyjątek, gdy wystylizowano plastykę sceny na malarstwo Gauguina.

Niesobska dwoiła się i troiła, a z nią wykonawcy, by zagłuszyć pustkę i niedostatki inscenizacyjne. Owocem starań stary się efektowne w rysunku sceny zbiorowe, pełne temperamentu tańce, z tytułowym kankanem na czele, choć w finale.

Od strony aktorskiej i wokalnej spektakl spoczywał na barkach Anny Walczak (Pistache), która - jak zwykle - nie zawiodła. Pięknie śpiewała piosenki, delikatnie tworzyła portret kobiety, której udało się zerwać z niejasną przeszłością i wreszcie zakochać się. To kolejna udana kreacja artystki, która - jak się okazuje - potrafi każdy materiał "wycisnąć jak cytrynę" i zmienić go w sztukę.

Z powodzeniem w swe role wcielili się także: Andrzej Kostrzewski (zagubiony Aristide), Jacek Trznadel (afektowany Mustafa) oraz jego przyjaciele artyści - Maciej Markowski, Dariusz Taraszkiewicz, Bogdan Sokołowski.

Dziewczęta Pistache: Agnieszka Greinert, Agnieszka Gabrysiak, Beata Napieralska, Iwona Pietruszyńska, Małgorzata Kulińska, Patrycja Poluchowicz nie tylko dobrze śpiewały, ale też znakomicie tańczyły ognisty układ kankana. Wokalnie jednak nie zawsze wszystko mogło satysfakcjonować widzów, a to z racji nagłośnienia realizowanego na bardzo niskim poziomie.

Premierę muzycznie przygotował Andrzej Knap. Orkiestra nie miała kłopotów z wyartykułowaniem dźwięków, pod batutą dyrygenta brzmiąc monotonnie i bezbarwnie. Trudno też było domyślić się, jaką stylistykę preferuje kapelmistrz: amerykańską czy francuską. Dziwna też wydała mi się decyzja nienagłośnienia orkiestry, przy jednoczesnym nagłośnieniu śpiewaków, bowiem dzięki niej publiczność otrzymała dźwięki z dwóch różnych światów. W pamięci pozostają piosenki śpiewane przez Walczak i Kostrzewskiego oraz kankan z błyskotliwym udziałem niemal fruwających w powietrzu Tomasza Antoszczyka i Jakuba Spocińskiego. Życzę teatrowi równie wysokich lotów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji