Artykuły

Z Krakowskiego Przedmieścia

Na lotnisku w Balicach - w oczekiwaniu na samolot do Warszawy - spotkałam Andrzeja Mrowca. Młody aktor krakowski, który w ciągu krótkiego pobytu na scenie im. Słowackiego dał się poznać kilkoma udanymi rolami, tudzież ujawnił swe ciekawe predyspozycje piosenkarsko-estradowe, jest w tej chwili artystą warszawskim. Związał się z nową sceną STS-u przy ul. Marszałkowskiej, występuje w prapremierowym musicalu Osieckiej. Jego związek ze stolicą miał się nazajutrz jeszcze zacieśnić; rozmawialiśmy w przeddzień ślubu artysty ze Stanisławą Celińską. Może to telewizyjne "Wesele" Zamkow (z udziałem Mrowca jako Jaśka), w którym znana ta aktorka warszawska odtwarzała rolę Racheli, połączyło artystyczną parę?

Lidia Zamkow była jedną z pierwszych znajomych, spotkanych w Warszawie. W bistro hotelu Europejskiego ścisk panował nieopisany, warunki do rozmowy żadne. A dotyczyłaby owa rozmowa hemingwayowskiego "Komu bije dzwon" do którego scenicznej adaptacji artystka rozpoczęła właśnie próby w szajnowskim Teatrze "Studio". Oczywiście z Leszkiem Herdegenem w głównej roli.

Józefa Szajny nie było w tych dniach w Warszawie. Przebywał w Paryżu - na obchodach artystycznych "Dni Polskich". Spotkałam go po tygodniu w Katowicach, w czasie uroczystości jubileuszowych Teatru Śląskiego, z którym tak ciekawie i bujnie współpracował w swych krakowskich latach. Kraków wspomina z sentymentem, protestował przeciwko sugestiom warszawskiej prasy, jakoby opuścił nasze miasto rozżalony. To możemy sobie powiedzieć na miejscu, w Krakowie. Zapomniałam zapytać Szajnę - co to za nowa sztuka, pióra Marii Czanerle i jego, którą zapowiada w swym teatrze...

Bo rozmowa zeszła na - Wyspiańskiego. A to w związku z oglądanymi w Warszawie"Sędziami". Przedstawienie zrealizował w prowadzonym przez Szajnę teatrze Helmut Kajzar. Nieudała w Krakowie współpraca dwóch twórców doszła wreszcie do skutku w stolicy. W innym całkowicie kontekście. Tym razem Kajzar wystąpił w roli reżysera. Właśnie reżysera "Sędziów".

Młody artysta - pamiętamy jego ciekawe propozycje inscenizatorskie w "Teatrze 38" - ukazał dramat Wyspiańskiego w poetyckiej atmosferze, co nie stępiło jego drapieżności i tragicznej wymowy. Aliści nie byłby Kajzar Kajzarem, a Teatr "Studio" teatrem Szajny, gdyby realizator spektaklu na tym poprzestał. Oto do statecznego, klarownego inscenizacyjnie przedstawienia "Sędziów" przydał reżyser szokujące wstawki, zrealizowane w konwencji kabaretowo - bigbeatowej - przy ostrej muzyce Andrzeja Zaryckiego, przyciemnionych światłach na scenie, i osłupiałej publiczności na widowni. Część widzów wyłapuje konteksty owych "przerywników": fragmenty sztuk Wyspiańskiego, kojarzące się reżyserowi z treściami poszczególnych scen "Sędziów". Te filologiczne dociekliwości nie dociefają jednak - jak sądzę - do 99 procent osób siedzących na sali. A zatem cała karkołomna konstrukcja literaturoznawcza chybia celu.

Istnieje ponoć przesąd, że niedobrze, gdy drogę zastąpi trumna. Na warszawsko-krakowskim spektaklu "Sędziów" sprawdziło się to jak najdokładniej. Wchodzący na teatralną salę przeciskać się muszą w pobok zagradzającego drogę czarnego, trumiennego wieka ze sre-brzystymi krzyżami...

Wielka sztuka Wyspiańskiego wszystko przetrzyma!

A w kręgu Wyspiańskiego dane mi było znaleźć się ostatnio w Warszawie również w okolicznościach dużo bardziej sympatycznych. Na "spotkaniu" z prawnukiem Poety. Ma trzy miesiące, nazywa się Ryszard Adam i jest uroczym czarnowłosym bobasem o przenikliwie spoglądających ciemnych oczach, raz po raz rozjaśniających się w radosnym uśmiechu. To drugi - po krakowskim, narodzonym również w tym roku - prawnuk Stanisława Wyspiańskiego.

Ale wróćmy jeszcze na chwilę do "Sędziów". Ciekawie prezentuje się warszawski spektakl "galicyjskiej sztuki" od strony aktorskiej. Na afiszu kilka nazwisk dobrze znanych z lat niedawnych na naszych scenach: Jolanta Hanisz, Stanisław Michalik, a przede wszystkim Antoni Pszoniak, który w krakowskich "Sędziach" przed trzema laty grał Natana, a teraz w Warszawie stworzył znakomitą, wybijającą się na czoło spektaklu postać Dziada.

Inne jeszcze znakomite kreacje "krakowskie" podziwiałam w czasie warszawskiej wizyty. Oto na premierze prasowej "Na dnie" Gorkiego w "Ateneum" najżywszymi brawami - wraz z całą widownią - nagradzałam właśnie: Annę Seniuk (znakomitą Wassylisę), Jerzego Kamasa (Aktora) i Jerzego Kaliszewskiego (Kostylewa), Panią Anię spotkałam po spektaklu. Wygląda - w dużym, morskiej barwy kapeluszu - ślicznie. Tęskni za Krakowem...

Kilka pozostałych doskonałych ról (Ignacego Machowskiego - Łuki, Katarzyny Łaniewskiej - Nastii) nie ratuje spektaklu "Na dnie". Jest tradycyjny - w ujemnym tego pojęcia znaczeniu, przekrzyczany, staromodny. Wlecze się niemiłosiernie na tle mało ciekawych dekoracji; aż przykro, bo twórcą ich jest znakomita krakowska para scenografów: Lidia Minticz i Jerzy Skarżyński. Chyba największy minus spektaklu to "brak" w nim Barona i Satina. Brak w sensie siły aktorskiego oddziaływania. Baron - Władysław Kowalski - mimo, że od charakteryzacji poczynając, robi wszystko, by upodobnić się do swego niezapomnianego w tej roli poprzednika Jana Świderskiego (reżysera obecnego przedstawienia) i Satin - Tadeusz Borowski, ginęli dokładnie w tłumie mieszkańców azylu Kostylewa.

Wróciłabym do Krakowa w najgłębszym przekonaniu o poważnym kryzysie teatrów stolicy, gdyby nie - Szekspir. Mimo wszystko Szekspir! Bo choć niektórzy "Macbetta" Ionesco uważają za profanację dzieła wielkiego mistrza ze Stratfordu, i choć z pewnością w zamyśle paryskiego pisarza jego sztuka - zaktualizowana parafraza - jest pewnego rodzaju pastiszem, nie zatracił ionescowy "Macbett" ducha "Makbeta" szekspirowskiego. Nie zatracił jego wiecznie żywych, ludzkich, filozoficznych, politycznych, psychologicznych, moralnych treści. Wyjaskrawił je, uwypuklił, spointował.

Na szekspirowskiej kanwie dzisiejszy autor poczyna sobie swobodnie, tworząc kapitalną satyrę na współczesny świat. Świat zimnych wojen, wysadzania możnych z siodeł, świat podgryzania i lizu-sostwa, egoizmu i dwulicowości, karierowiczostwa i ideowych kompro-misów. A wszystko podane przez teatr lekko, zabawnie, z przymrużeniem oka - przy znakomitej wręcz realizacji aktorskiej. Trójka: Macbett - Zapasiewicz, Lady Macbett - Krafftówna, Banco - Englert to kreacje, które mają prawo przejść do historii szekspirowskich (jednak!) dziejów na polskiej scenie. Każda właściwie rola w przedstawieniu warszawskiego Teatru Współczesnego jest arcydziełkiem aktorskiego kunsztu. I role większe (jak Duncan Henryka Borowskiego), i epizodyczne niemal (Glamis i Candor - Wołłejko i Rudzki). Przedstawienie - jedna wielka uciecha. Przedstawienie zarazem - jedno wielkie przerażenie.

Oto niezwykła magia teatru...

I - sprawa w stolicy dziś wyjątkowa - ani jednego "krakowskiego" nazwiska na afiszu! Ale oto w zapowiedziach teatralnych czytamy, że w najbliższej premierze - sztuki Rozowa "Od wieczora do południa" w jednej z głównych ról wystąpi... Marek Wal-czewski.

Miały być teatralne plotki z Krakowskiego Przedmieścia. Trzeba więc na koniec wspomnieć o spotkaniu - właśnie na Krakowskim Przedmieściu - Zygmunta Hübnera w supermodnym sztruksowym płaszczu koloru białej kawy, studiującego z zainteresowaniem plansze z odbudowy Zamku Królewskiego.

Ale właściwie tytuł może być przekorną metaforą. Czyż Warszawa - przynajmniej teatralna - nie jest w tej chwili (widać to choćby z powyższych spotkań) - wielkim przedmieściem Krakowa?...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji