Artykuły

Uwaga: korozja!

Sytuacja polityczna i społeczna, z której wyrosła miniatura Jdramatyczna "Zwierzęta hrabiego Cagliostro", nie wymaga nazywania. Nie wymagają także eksplikacji historyczne korzenie buntu, kóre sprawiły, że Andrzej Bursa - wyprzedzając falę debiutów pokolenia "Współczesności" - wchodził do literatury powojennej po nie przetartych przez nikogo szlakach.

Prapremierę "Zwierząt" w pół roku po śmierci poety zrealizował w prowadzonym przez siebie poznańskim "Atelier" (a nie, jak mylnie informują w Starym Teatrze - "Ateneum") niezapomnianej pamięci Stanisław Hebanowski, który tak odnotował fakt:

"Przedwczesna śmierć stworzyła mit i legendę Bursy. Była po prostu faktem nie do pogodzenia. Oto zmarł dwudziestopięcioletni poeta o wyrazistym i skonkretyzowanym programie artystycznym (...) Proszę wziąć ten fakt pod uwagę, że wówczas, w 1958 roku, odkrywaliśmy dla teatru całą niemal wielką literaturę współczesną, a legenda Andrzeja Bursy dopiero później się narodziła. Broniło go jedynie dzieło. Nam niestety nie udało się Bursy wybronić. Spektakl został po dwóch przedstawieniach zdjęty.

Jednoaktowa makabreska z okresu Wielkiej Rewolucji Francuskiej, jaką są "Zwierzęta", kreśliła bowiem dwie fazy zachowań ubezwłasnowolnionych przy pomocy kuglarskich sztuczek więźniów okrutnego Cagliostro. Trójka niewolników: wtłoczony do butelki Albandyn, rozciągnięty na kole Bartłomiej i przeznaczona do miłosnej przygody Katarzyna próbują zrzucić więzy krępujące ich człowieczeństwo. Bunt ich jednak okazuje się płonny na wieść, że Cagliostro - "kuglarz starego porządku" - staje się trybunem niesionych przez lud haseł "wolności, równości i zwycięstwa". Narzucona zwierzęcość każe im nie tylko powrócić do dobrze leżących na nich gorsetów, ale i w imię społecznego ładu dokonać zbrodni. Katarzyna, której udało się zachować godność ludzką, musi zginąć z ich ręki.

Groźna, dialektyczna teza, poddająca w wątpliwość ludzkie zdobycze każdej rewolucji, pobrzmiewa w "Zwierzętach" zarówno obrazami z Boscha, jak i uogólnieniami z Szekspirowskiej "Miarki za miarkę":

"My, niby szczury

Połykające truciznę łapczywie,

Złe wywęszymy, żremy

i zdychamy."

Historyczny kostium, prowadzący do rysunku sytuacji uniwersalnej, implikowała jednak "martwa perspektywa młodości" lat pięćdziesiątych w Polsce. Dorzucała ona do dramat wykorzenienia i braku tożsamości zbuntowanego bohatera światowego: mrocznego francuskiego egzystencjalisty czy amerykańskiego "buntownika bez powodu" - bardzo polskie, wynikłe z tragicznych splotów naszej historii rysy. Dlatego też każde niemal pokolenie młodych Polaków pragnie mieć Bursę tylko dla siebie.

Tak było w roku 1971, kiedy po doświadczeniach grudnia sięgnął po tekst "Zwierząt" młodziutki zespół TAM-u, teatrzyku Akademii Medycznej. To druga próba sceny tej jednoaktówki. Tak jest i dzisiaj: młody reżyser, student Wydziału. Reżyserii PWST, Andrzej Dziuk, w piwnicy Starego Teatru przy ulicy Sławkowskiej opiera swój autorski spektakl na konstrukcji dramaturgicznej "Zwierząt hrabiego Cagliostro". Co więcej, dowolnie dosyć dramat ten inkrustując powyrywanymi z całej twórczości fragmentami prozy i poezji Bursy, nazywa swoją propozycję "Rdza", co sugerować ma współczesne niebezpieczeństwo "czynników korodujących" duszę i wolę współczesnego Polaka.

Teza słuszna, recepta znana, zamiar chwalebny, ale całość... chybiona. Dziuk bowiem w szale współczesnego odkrywcy Bursy nie zauważył, że korozja nie oszczędziła głównie... jego propozycji. "Stop" tekstów okazał się dosyć nietrwały, a więc w "substancji, mającej zachować główne właściwości podstawowych składników", powylatywało tak wiele dziur asocjacyjnych i problemowych, że stworzyły one podstawowe kłopoty dla aktorów pozostawionych sam na sam z publicznością, wepchniętą w cztery piwniczne kąty. Sama anegdota "Zwierząt" wystarcza na piętnaście minut, łącznie ze zróżnicowanym sposobem ekspresji trójki wykonawców. Po kwadransie - mimo wyposażenia ich w efektowne, deformujące zgodnie z zaleceniami autora w według malarskiej wyobraźni Zbyluta Grzywacza kostiumy - zaczyna się błędne koło sytuacyjnych powtórzeń, które roli podwojenia efektu już nie pełnią.

Zaczyna się rdzawa pustka nieudanego montażu i coraz większa nieporadność ruchowo-motoryczna aktorów: Andrzej Hudziak raz po raz pada z poświęceniem na twarde podłoże, Zbigniew Kosowski biega na szczudłach, a Renata Kretówna od czasu do czasu wyśpiewuje w kącie niezbyt udanie zinstrumentalizowane manifesty poetyckie poety. I tak jest bez końca dla eksplikacji tezy, wypowiedzianej dobitnie w ciągu kwadransa, a potem pozostawionej niekontrolowanemu procesowi reżyserskiej korozji. Niespodziewanie "Rdza" pożarła swoich pomysłodawców.

Jak powiadają doświadczeni mechanicy samochodowi, jedynym lekarstwem na rdzę jest przewidujące myślenie, dokładność konserwacji i umiejętności, czyli brak lipy. "Rdza" na Sławkowskiej to lipa. Pamiętając o Bursie, nie dajmy się na nią nabrać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji