Artykuły

"Kartoteka" odmłodzona

ILEKROĆ PO LATACH POWRACAJĄ GŁOŚNE DZIEŁA AWANGARDY, najbardziej dziwi się im publiczność legendą i mitem tej awangardy karmiona. A przecież to nie dzieła odmieniają się po czasie, a właśnie publiczność, jej gusty, reakcje, wrażliwość, psychozy, maniery i pula doświadczeń. Gustom tym wychodząc naprzeciw - zmieniają też dzieła ich każdorazowi interpretatorzy sceniczni i filmowi. Z "Kartoteką" Tadeusza Różewicza, którą po 20 latach od scenicznej prapremiery przypomniał Teatr TV - zdarzyło się jednak coś szczególnego. Zdumiewające okazało się, jak łatwo odmienić kształt, ton, sens nawet dramatu poetyckiego o tak specyficznej, wyszukanej, skomplikowanej, a zarazem wbrew pozorom zwartej strukturze w scenariusz telewizyjnego kabaretu.

Gdyby "Kartotekę" reżyserował w telewizji inny młody filmowiec, byłabym zapewne skłonna do różnych posądzeń - o przygodną fascynację, próbę pokoleniowej polemiki lub po prostu nieporozumienie. Ale Krzysztof Kieślowski, przynajmniej tyle sugeruje jego dotychczasowy dorobek, reprezentuje szczególne wyczulenie na społeczny autentyzm sztuki, na rzeczywisty ciężar wartości funkcjonujących w kulturze współczesnej. Tego samego odnoszenia można by spodziewać się w jego stosunku do dzieł adaptowanych, a w każdym razie - najlepszej wiary, szczerości, chęci zgłębienia i oddania istoty sztuki, którą bierze na swój reżyserski warsztat. "Kartotekę" jednak z rozmysłem bądź przez przypadek zakłamał, przenosząc na mały ekran ten najbardziej gorzki dramat w literaturze polskiej lat 60. Chcąc uwspółcześnić dramatopisarski debiut Różewicza, zburzył jego wyrazową konsekwencję, jego jednorodność jako określonej estetycznie struktury. Zabiegi w tym kierunku nie wyniknęły tylko z chęci uczytelnienia na użytek ekranu dramatu poetyckiego z istoty swojej obcego realizmowi filmowego obrazu. Chodziło także o zamazanie, stonowanie akcentów, które, sytuując ten tekst w kręgu określonej filozofii, czynią go dziś literackim zabytkiem. A przy skłonności młodych filmowców do myślenia kategoriami publicystyki - zabytkiem wręcz kłopotliwym. Spróbował więc Kieślowski "przypasować" pierwszy dramat Różewicza do historiozoficznej i estetycznej postawy, jaką autor ten objawił, publikując swoją ostatnią sztukę czyli "Do piachu". Technicznie rzecz okazała się niezwykle łatwa, tym bardziej, że "dramat otwarty", pierwszy z tych, które nie mieściły się w starych ramach form dramaturgicznych, stosunkowo nieźle znosi wstawki, dopiski, uzupełnienia. Korzystając z tej szansy Kieślowski wpisał w "Kartotekę" dwie nowe sceny: z Wroną i harcerzem - zjawą, obydwie z pism Różewicza, nie z tego jednak tekstu ani z tego okresu. Ale nie chodzi o chronologię. Obcość tych partii uwidacznia przede wszystkim język służący tu komunikacji między rozmówcami gdy w całym dramacie język jest grą zbitkami słownych stereotypów, ilustrującą niemożność międzyludzkiego porozumienia. O wiele jednak istotniejsza niż dysonanse formalne jest kwestia jak te dopisane epizody, czyli kawałki z gatunku obrachunkowej publicystyki politycznej, konkretyzują ów dramat egzystencji, autobiografię pokolenia, które totalny eskapizm uznało jedynym aktem wyboru wobec absurdu własnego losu, historii, życia. Wyniknęło z tego coś obcego materii i sensowi literackiego oryginału. Z kolei motyw partyzancki w sztuce, która z zaskakującego kojarzenia stereotypów językowych i pojęciowych tworzy podstawowy klucz do tematu, automatycznie staje się tematem do śmiechu, niby jeszcze jedno ogniwo wszechogarniającej destrukcji.

Kieślowski "Kartotekę" "uporządkował", "wzbogacił", ujednolicił, a w efekcie niesłychanie zubożył. Ulotniła się w tej inscenizacji siła uogólnienia, metafora, pozostała gładka w narracji opowieść bohatera o jego życiowych przygodach i wstrząsach. Autor, który za jednym zamachem zburzył akcję, bohatera i dialog, odrzucił dekorację, sceniczną kompozycję i wszystkie inne ozdobniki, by swój dramat pokolenia, swoją poetycką autobiografię narzucić scenie w kształcie, jakiego przedtem nie znano, okazał się autorem wygodnym dla różnego rodzaju przekładanek, idących nawet w kierunku teatru psychologicznego. Rzecz o dezintegracji osobowości, języka, formy dramatycznej, reprezentatywny ślad metody i filozofii autora sprzed 20 laty w wersji telewizyjnej całkowicie zmieniła swój sens i wymiar, zatracając przy tym wewnętrzną spójność i autonomię. Recepta Kieślowskiego - autora tych przeinaczeń - nie grzeszy finezją. Najpierw jest więc filmowa ekspozycja długa i pusta, z której nie wynika nic, może poza jedną sekwencją przypominającą cytat z "Popiołu i diamentu" Wajdy, choć równie dobrze może to być tylko "pożyczka" przypadkowa. A dalej, ulokowawszy spektakl w standardowym M-2, a chór na ekranie telewizora, stanowiącego centralny rekwizyt owego wnętrza, reżyser całkowicie uwolnił się od balastu wieloznaczności poetyckiej struktury obrazu. "Kartoteka" jako strumień podświadomości starszego pana, który w niedzielne popołudnie z "Expressem" w ręku, na rozesłanym tapczanie, budzi się i przysypia - wydaje się pomysłem rodem z kina ubogiego. Obdarzając realistyczną wykładnią tego typu literaturę, samoczynnie niejako zamienia się ją w kabaretowy scenariusz. "Nadrealizm, metafizyka, poetyka snów", ukochany język współczesnego kabaretu zagrał w tym ujęciu doskonale. Telewidownia miała wieczór znakomitej zabawy. Gorzej jednak, że ten kabaret chciał być aktualny nawet za cenę artystycznego i merytorycznego nonsensu. Bohater "Kartoteki" swoje wspomnienia partyzanckie kończy na przykład cokolwiek dziwnym w sztuce Różewicza aktem ekspiacji, całuje w rękę "rozwalonego" przez siebie chłopa-partyzanta, który przychodzi jako zjawa.

O zespole wykonawców pisać nie trzeba, już sama lista nazwisk mówi za siebie. Wszystkie epizody były małymi majstersztykami aktorskiej formy. A Holoubek? Ilekroć tego wielkiego aktora dramatycznego widzę w kapciach i piżamie (dwie ostatnie role w teatrze TV), kiedy w pozycji leżącej głosi banały - u Różewicza nazywa się to rozbijaniem językowych stereotypów - żal mi aktora i widowni. Bo czy nie szkoda Holoubka do ról ze sztuk Różewicza, który wyznawał "moje opowiadanie jest próbą złowienia i związania bohatera bez twarzy, bez wieku i zawodu. Każdy z was może wejść w środek..."? Tam, gdzie może każdy, cóż ma za zadanie wielki aktor? Chyba tylko wspaniałomyślnie wspierać własnym autorytetem prace młodych reżyserów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji