Artykuły

Ja bez Boga

Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu: DZIADY ALBO MŁODZI CZARODZIEJE wg Adama Mickiewicza. Adaptacja, inscenizacja, reżyseria: Adam Sroka, scenografia: Iza Toroniewicz, muzyka: Krzysztof Szwaj-gier. Premiera 20 XII 1997.

Przedstawienie "Dziady albo Młodzi czarodzieje" poprzedza inwokacja: "Witajże, ma jaskinio - na wieki zamknięci / Nauczmy się więźniami stać się z własnej chęci./ Czyż nie znajdziem zatrudnień? Mędrce dawnych wieków / Zamykali się szukać skarbów albo leków / I trucizn - my niewinni młodzi czarodzieje / Szukajmy ich, by otruć własne swe nadzieje". Może zresztą jest to motto. Zaczerpnięte z "Dziadów" Adama Mickiewicza, z którego pomocy, w bardzo dużym stopniu, korzystał autor przedstawienia, Adam Sroka. Daleki jestem od filologicznego oburzenia, ale bez zachwytu rejestruję fakt: Sroka tak przekomponował (zdekomponował) dramat otwarty "Dziady", że jego autor stał się tylko współautorem. I to wcale nie ważniejszym, mimo iż w przedstawieniu są prawie wyłącznie jego słowa, wersy, strofy. Dlatego też rezygnuję z próby włączenia opolskiego spektaklu w ciąg tradycji teatralnej, z konfrontacji ze zmiennymi przecież omówieniami historycznoliterackimi. Na inny czas zostawiam też rozważania na temat granic wolności reżyserskiej, swobody inwencji inscenizatora, dowolności interpretacji i - uczciwości. Lub nieuczciwości. Dziewica (Grażyna Rogowska), dziewczę młode, w inwokacji silnie i bez ironii zaakcentowała dwa ostatnie wersy. Ale ironia jest mimochodna: cóż to za młodzi, cóż to za czarodzieje, którzy już na początku drogi - do śmierci lub życia wiekuistego - trują swe nadzieje! Opozycja "Dziady albo Młodzi czarodzieje" jest pozorna, bliższy sensowi spektaklu byłby tytuł "Dziady - obrzęd zaduszny albo Dziady - święto zmarłych". Alternatywy nie ma. Nieboszczyk czy żywy trup - nie tak wielka to różnica. Pierwszą część przedstawienia (złożoną z I, II i IV części Dziadów), rozegraną na przestrzeni wspólnej z widownią, otwiera na scenie obraz: na dziwacznych, panoptikalnych wózkach jeżdżą Młodzi i Starzy. Młodzi są hałaśliwi, słowa "Będziemy [...]/ Lękliwym rozpędzać trwogę,/ Błędnym pokazywać drogę" zabijają krzykiem "Dalej że, dalej że, z tropu w trop,/ Z tropu w trop, hop, hop". Starzy dla odmiany mamroczą: "Dłonie, co mię pieściły, głos, co mię przenikał? Gdzież są? Zgasły, przebrzmiały, zmieniły się, starły? Nie wiem, czym pośród trupów, czylim sam umarły". Jedyne zdanie, które donośnością wyrasta ponad smutek przemijania, też niewesołe: "Boże!.../ Pobłogosław wnukowi, niechaj umrze młody". Jednym i drugim z półmroku przygląda się młodzieniec ostrzyżony na zero, w zniszczonych glanach, w kusym, biednym paltociku, spod którego wygląda powyciągany sweter - ubranko prosto ze szmatlandu. To Gustaw. Na krótką chwilę dołącza do młodych. Ogłuszony wrzaskiem - odchodzi. Może nawet - ucieka. "Dzięki - od nieznajomych nie żądam pomocy."

Noc Dziadów: nad sceną monstrualny zegarowy tryb. Przypomina: "Czas ucieka, życie mija". Dwie ławeczki, na których naprzeciw siebie siedzą ci z tego i z tamtego świata. Tacy sami, tak samo byle jak współcześnie odziani. Rozmawiają o większych i mniejszych grzechach powszednich. W czasie tego bardzo uprozaicznionego obrzędu odrzucają fetysze, gadżety, laleczki, sprężynki, śmietki jakieś. Gdy już, z pomocą zapadni, oddalają się w czeluści zaświatowe, na moment pojawia się Gustaw. Zatrzymuje się nad dziurą w scenie-świecie, wycofuje w mrok-życie.

W wędrówce przez wszechświat, rzeczywistość niedookreśloną a uniwersalną, nie znajduje Gustaw punktu oparcia, który pozwoliłby mu nie tylko być, ale i istnieć celowo. Scena Gustaw - Ksiądz (na kanwie IV części) tyleż traktuje o miłości nie spełnionej, co i o miłości, która w ogóle nie jest wartością. Sprzeczność? Owszem, jedna z wielu obecnych w człowieku. I w tym spektaklu. Powiada Gustaw: "Kto miłości nie zna, ten żyje szczęśliwy,/ I noc ma spokojną, i dzień nietęskliwy". Po chwili "...a znasz ty żywot Heloizy?/ Znasz ogień i łzy Wertera?". Słowa Księdza (Waldemar Kotas) brzmią fałszywie, pusto, rezonersko, sztucznie: "Podzielam twoją boleść, nieszczęśliwy bracie!/ Lecz może jest nadzieja? Są różne sposoby.../ Słuchaj, czy już od dawna doświadczasz choroby?". Gustaw uderza otworzonym nożem sprężynowym w tom Goethego, odrzuca go z pogardą. "Kobieto! puchu marny! ty wietrzna istoto!/ Postaci twojej zazdroszczą anieli,/ A duszę gorszą masz, gorszą niżeli!.../ Przebóg! tak ciebie oślepiło złoto!" - drwiąco, leżąc na podłodze, recytuje Gustaw. Ale nie tylko kobiety budzą w nim dezaprobatę: "Kamienni ludzie! Wy nie wiecie,/ Jak ciężka śmierć pustelnika,/ Konając patrzy na świat, sam jeden na świecie!". Poużalawszy się nad sobą Gustaw dramatycznym ruchem uderza się sztyletem. Jednak cios nie jest dramatyczny, jest na niby, jest kabotyński. I tak scena po scenie konstruuje Sławomir Federowicz (Gustaw-Konrad), aktor o powierzchowności ujmującej, w wyraźnie widocznym towarzystwie reżysera, postać dziwną, histeryczną, nie-bohaterską, rozchwianą, często gęsto kabotyńską, błazeńską. Niejednokrotnie trudno dociec, czy podniosłość słów i gestów to istotnie podniosłość, czy tylko błazeńskie pozy, grymasy. Świat przedstawiony wokół Gustawa jest lichy, ale on sam nie lepszy. Gorzej - gorszy. Prawie prawdziwe wydają się jedynie liczne słowa o śmierci. Prawie. Druga część przedstawienia (na wątkach części III) rozgrywa się w nowej scenerii. Wyprowadził Sroka widzów ze sceny, rozbił wspólnotę części pierwszej (tj. I, II i IV), usadowił publiczność w wygodnych fotelach teatralnych, uczynił świadkami rozmowy o Bogu. I o podmiotowości człowieka. I o ego, które niekiedy nadmiernie się nadyma. "Ja, ja, ja, ja" - tym czterokrotnie powtórzonym zaimkiem rozpoczyna Konrad Wielką Improwizację. Konrad to nowe imię, pseudonim, ksywka niedawnego Gustawa. Nic się nie zmieniło ani na jotę, żaden przełom - blado na ścianie wypisany Gustavus Conradus - nie zaszedł. Konrad to Gustaw, który odkrył prawdę - jak się okaże, wątpliwą - że JA, że zwrócenie się do siebie rozwiąże wszelkie problemy świata. Tyle że w środku jest pusto i byle jak, o czym aktor i reżyser przekonywali nas przez trzy czwarte spektaklu. Konrad "Takie widzi świata koło,/ Jakie tępymi zakreśla oczy". Cała Wielka Improwizacja to tylko ornament, dodatek do wielkiego JA, utożsamianego z nadczłowieczeństwem, nadboskością. Jawna uzurpacja: egocentryzm, egotyzm, egoizm są zaprzeczeniem człowieczeństwa, podmiotowości, wielkości. Wyczerpany sam sobą Konrad pada, w finale oddala się w sepiowy półmrok (czyśća? piekła?) bliżej nie określonych zaświatów. Karykaturalnie przerośnięte, zwyrodniałe ego prowadzi do destrukcji osobę bez osobowości, Konrada. Albo rozpadu osobowości, o ile jest. Albo autodestrukcji ostatecznej.

Powiada Sroka konstrukcją postaci Gustawa-Konrada i całym ekspresyjnym spektaklem, że nieładnie jest być samolubem, że za samolubstwo mogą spotkać nas różnorakie przykrości, np. męki piekielne. Już dla tych prawd oczywistych, a jak życie uczy, wcale nie truizmów, warto było zrealizować ten gorzko drwiący spektakl. Ambicje Sroki sięgały jednak dalej, a właściwie - wyżej.

Odejście (śmierć) Konrada poprzedzają dwie sceny. Widzenie Ewy (Judyta Paradzińska) jest łagodną, naiwną, wysoce emocjonalną opowieścią o boskości świata, ładzie natury, wszechmiłości. Miłość symbolizuje róża - Ewa chce ją ofiarować Konradowi, jest już jednak za późno... Widzenie księdza Piotra (Michał Świtała) to pełna żaru modlitwa o Polskę, dramatyczna prośba o ojczyznę, o uratowanie Konrada. Powiada Sroka: w lichym świecie kiepskich ludzi odnaleźć można się jedynie przez Boga, tajemnego, zakrytego, lecz istniejącego. Niestety obydwie te sceny, mimo niewątpliwej teatralnej urody i wysokiej temperatury, sprawiają wrażenie niespodziewanego happy endu - deus ex machina. Dużo mocniej brzmi pojedyncze zdanie zamykające spektakl: "Ach, ulecz go, wielki Boże!".

"Dziady albo Młodzi czarodzieje" to przedstawienie lekkie - mimo wagi problemów. Dokładne w szczegółach i przejrzyste w sensach - mimo wieloznaczności symboli. Przy takiej całościowej ocenie nie pozostaje nic innego, jak wybaczyć Sroce, że Mickiewicza i "Dziady" potraktował mało elegancko, tj. wysoce instrumentalnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji