Artykuły

Postmodernizm, czyli katastrofa

"Faust jest wszakże czymś niewymiernym i wszelkie próby aby go uprzystępnić zawodzą" - pisał Goethe v 1830 roku. Co geniusz, to geniusz. Przypuszczalnie przewidział premierę swego utworu w krakowskim Starym Teatrze w reżyserii Jerzego Jarockiego. Wielokrotnie przekładana premiera arcydzieła Goethego - w nowym przekładzie Jacka St. Burasa - pojawiła się wreszcie "na pięć minut" przed zakończeniem sezonu.

"Faust" część I Jarockiego to zdumiewające widowisko, które bynajmniej nie robi wrażenia, że wyszło spod ręki mistrza scenicznej precyzji. Przeciwnie. Okazało się na tyle rozwichrzone i niezborne stylistycznie, że aż ciśnie się na usta "modny" termin, a w zasadzie liczman pojęciowy, którego dotąd w pracy recenzenta unikałem jak ognia: postmodernizm.

Po wielomiesięcznej premierowej "abstynencji" aktorzy Starego Teatru grali z pasją i prawdziwym zaangażowaniem. Gdyby jeszcze wiedzieli, co mają grać... Niestety, reżyser niezbyt wziął sobie do serca zalecenia Mefistofelesa, który - w przebraniu Fausta - pouczał jego Ucznia: "Najlepsze będą z logiki wykłady. Tresurze duch twój musi być poddany". Z logiką spektaklu jest wszak nietęgo. Oczywiście Jerzy Radziwiłowicz znakomicie podaje wiersz nowego, jasno i bardzo współcześnie brzmiącego przekładu. Faust Radziwiłowicza - zarówno jako uczony, i jako późniejszy kompan Mefistofelesa - jest wciąż tym samym osobnikiem lat czterdziestukilku, na którego powierzchowności eliksir Czarownicy nie spowodował najmniejszej nawet zmiany. Trudno uwierzyć, że młoda i piękna Małgorzata zakochała się - już od pierwszego wejrzenia! - w kimś tak drętwo zasadniczym, o nieodmiennie chmurnym wejrzeniu i równie ponurym obliczu. Notabene u Goethego Małgorzata rozpala zmysły odmłodzonego Fausta jako niewinna i czysta dziewczyna. Dlatego też pomysł jej pierwszego pojawienia się (w lustrzanym odbiciu) w pozie godnej rozkładówki "Playboya", nie uważam za najszczęśliwszy. Tu muszę uczynić zastrzeżenie, że w najmniejszym stopniu nie jest to krytyka atrakcyjności w tym względzie pani Doroty Segdy.

W "Prologu w teatrze" Krzysztof Globisz jako Dyrektor deklaruje: "Jak sprawić, żeby wszystko nowe było, znaczyło coś, a przy tym nie nudziło?". Jerzy Jarocki uniwersalizuje i uatrakcyjnia przesłanie tragedii odniesieniami do świata brutalnej rzeczywistości, jaką już i my mamy na co dzień za oknami. Nie ma więc stołu w piwnicy Auerbacha w Lipsku, z którego blatu Mefisto wytacza kilka rodzajów przednich trunków. Jest tylko jedna butelka zaspokajająca różnorodne alkoholowe gusta grupy współczesnych żuli, jakby wprost przeniesionych z "Ocalonych" Bonda.

Takie zabiegi sprawiają jednak, że wszelkie zbiorowe sceny alegoryczne ("Prolog w niebie", "Kuchnia Czarownicy", "Noc Walpurgi" itd.) - mimo całej teatralnej umowności, której każdy widz jest jak najbardziej świadomy - wyglądają anachronicznie i niezamierzenie komicznie. Jeśli chodzi o sceny zbiorowe, to reżyser najwyraźniej oddał je walkowerem. Da się nawet zaobserwować pewną prawidłowość: im więcej pojawia się w nich wykonawców, tym gorzej z prawdą artystycznego wyrazu. Zazwyczaj scena "Nocy Walpurgi", jako nie wnosząca niczego istotnego do przebiegu akcji, bywała przez inscenizatorów pomijana. Dziwi więc pietyzm, który kazał Jarockiemu zachować tę scenę w jego mocno rozbudowanym, ponadczterogodzinnym spektaklu. Qui bono? W kształcie, w jakim ją widziałem podczas premiery prasowej, biła wszelkie rekordy niezgulstwa, nudziarstwa i nieporadności. To wręcz podręcznikowy przykład, jak jej wystawiać nie należy. Pierwszy raz w scenicznej konfrontacji niebo - piekło sącząca się z rajskich "rozkoszy" mdła nuda (falujące skrzydła przechadzających się, wyzutych z atrybutów płci postaci) wyglądała ciekawiej od nieprzewidywalnych zachowań lokatorów piekielnych czeluści.

Nie potrafię wszakże odmówić temu spektaklowi istotnych wartości, które swoją rolą wnosi Jerzy Trela. Jego Mefisto jest autoironiczny, po ludzku smutny i wyrozumiały, świadomy swej roli narzędzia w rękach Stwórcy. Kreacja Treli ratuje honor tego spektaklu, i honor Starego Teatru, w którym - zdać by się mogło - zagościły ostatnio jakieś ciemne siły. Bo nie ulega najmniejszej wątpliwości, że spektakl w tym kształcie po wielomiesięcznej pracy to już nawet nie porażka teatru - to katastrofa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji