Artykuły

Szekspir czytany dzisiaj

Precyzyjne, zaskakujące surową i czystą formą, mądre. Oto najnowsze przedstawienie Krzysztofa Warlikowskiego - artysty dojrzałego.

Nic tu nie trąci bajką. Jasne jest, że u Warlikowskiego Prospero nie będzie wygrażał ma­giczną pałeczką, a Ariel zabawiał neu­rotycznym pląsem. Ta świadomość przynosi ulgę, którą z czasem zastę­puje jeszcze większe zaskoczenie, że reżyser odrzucił właściwe sobie in­strumentarium i stworzył nie efek­ciarski, a głęboko, po męsku, obmy­ślony spektakl.

Siłą tego przedstawienia jest je­go bardzo współczesna formuła, któ­ra przywraca prawdę słowom i wyda­rzeniom zawartym w "Burzy". Nieco rozbuchane dzieło Szekspira zmienia się tu w kameralny dramat, który roz­poczyna rozmowa ojca i córki, za sto­łem. To niezwykle ważna rozmowa, więcej w niej pełnego napięć milcze­nia niż słów - o przeszłości, o tragicz­nym położeniu tych dwojga, upoko­rzonych wspólnym życiem z dala od lu­dzi. Miranda, królewska córka, do grania której angażuje się na ogół jakąś ślicznotkę, tu sprawia wrażenie pół­dzikiej, udręczonej niedojdy. I jest to dużo prawdziwsze w ujęciu Małgo­rzaty Hajewskiej-Krzysztofik, w któ­rej chropawym głosie, złamanej syl­wetce i wewnętrznym dygocie widać mękę kobiety-dziecka, wegetującej u boku starego ojca, niemal zgwałconej przez miejscowego potwora.

Walka z czasem i językiem

Na drugim brzegu stołu - Prospero. W swetrze. Nieporuszony, bez cienia uczuć na twarzy, która dawno zmie­niła się w stwardniałą maskę. Zdra­dzony przez brata odarty z władzy której namiastką stało się panowanie nad wyspiarskimi duchami. Zesłany w niepamięć. To znakomita rola Ada­ma Ferencego, której trzeba dać czas, by stała się wielką kreacją. Kamienie­jący na naszych oczach Prospero je­dynie mówi. Nie gestykuluje - nawet gdy witając Gonzala (Lech Łotocki) mówi: "O tym, że żyję, przekona cię uścisk", długo nie wyciąga dłoni, by potem ledwo klepnąć swego gościa. Ponury, zacięty w sobie, z pochylo­ną głową, w swej niemej nienawiści i pogardzie dla wrogów. Strach spoj­rzeć mu w oczy. Oszczędność, z ja­ką zbudował tę postać Adam Ferency, a zarazem siła, jaką nadał każde­mu ze słów, czyniących Prospera mędrcem, a nie mścicielem, udowadnia­ją, że jest to jego wielka wygrana z cza­sem i wątpliwościami, jakie aktor mu­siał mieć w ostatniej niemal chwili, przyjmując tę rolę.

To zresztą spektakl wielu świet­nych ról i mocno zarysowanych po­staci. Doskonałym zabiegiem było obsadzenie w roli Kalibana niemieckiej aktorki Renate Jett, która, podobnie jak w "Oczyszczonych", zmaga się znów z polskim językiem. Daje to w przypadku stwora na siłę nauczo­nego mówić ludzkim językiem bar­dzo dobry efekt. Krzywdzące było jednak sprowadzenie roli Jett do po­pisu posługiwania się polską mową. Aktorka, nie pokryta, o dziwo, szcze­ciną (jak się zwykło przedstawiać Kalibana), a jedynie lekko naznaczoną tatuażami, bardzo dobrze oddała skar­lały charakter i służalczość stwora z wyspy. W scenie, w której z kobie­cą czułością całuje stopę Stefano (Ja­cek Poniedziałek), budzi nawet po­dejrzenie o potrzebę miłości, w naj­prostszej postaci. I jeszcze dwie waż­ne role - Stanisława Celińska jako cuchnący gorzałą i moczem Triankulo oraz narkotyczny Ariel grany przez Magdalenę Cielecką, której jednak jakby za mało w tym przedstawieniu.

Magia obrazu

Magnetyzująca w tej "Burzy" jest ciężka i mroczna atmosfera, w jakiej mijają trzy godziny na wyspie Prospera. Niemal filmowa, przypomina­jąca obrazy Davida Lyncha, stylisty­ka wprowadza widza w świat nie baj­kowy, ale mocno odrealniony. Warlikowski niemal do granic możliwo­ści porozciągał kolejne sceny, a jed­nak nie tracą one napięcia! To poka­zuje precyzję, z jaką zbudowane zo­stało przedstawienie, gdzie cisza i bez­ruch znaczą momentami więcej niż słowa. W tej atmosferze wyczuć moż­na również erotyzm, ale, jak rzadko u Warlikowskiego, nakreślony lek­ką kreską, a interesujący, jak choć­by nie do końca jasna relacja między Prospero a Arielem.

W bardzo czysty, wręcz wzru­szający sposób została pokazana rów­nież miłość Mirandy i Ferdynanda (Redbad Klynstra), dla których re­żyser wprowadził do spektaklu praw­dziwie polski ceremoniał ślubny, z chlebem i solą. Początkowo zabieg ten śmieszy, nagle zaczyna współ­grać z całością. Jest więc ten spek­takl niezwykle bogaty w znaczenia i odniesienia, a trzymany przy tym mocną ręką, dzięki czemu staje się współczesną, fascynującą historią, a nie bujdą z duszkami w tle.

Stary-nowy świat

Pracując nad "Burzą", spektaklem o zdradzie i przebaczeniu, Krzysztof Warlikowski patrzył w stronę Jedwab­nego. Słowo "wolność" kilkakrotnie zakrzyknięte w "Burzy" dziś już nie­co się wytarło i spowszedniało. "Prze­baczamy i prosimy o przebaczenie" to znamienne słowa w naszych cza­sach. Na które ktoś wciąż czeka. W przedstawieniu Warlikowskiego nie ma na szczęście odniesienia do żad­nego konkretnego wydarzenia z na­szej historii. Jest człowiek, który nie zapominając o przeszłości, świado­my, że "nowego, wspaniałego świa­ta" nie będzie, przebacza swym oprawcom dla dobra następnych pokoleń. Wyrazem tego jest ślub Mirandy z Fer­dynandem, synem zdrajcy. Prospero pozostaje tym samym, na zawsze zła­manym, człowiekiem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji