Artykuły

Chłopski zajazd

Teatr Narodowy powrócił do "Krakowiaków i górali". Sztuka, pisana w 1794 roku, na gorąco, w nastrojach insurekcyjnych, miała zdumiewające dzieje. Każde przedstawienie było inne; współtworzyła je publiczność. Po trzech spektaklach zdjęto "Krakowiaków" z afisza. Ale wrócili triumfalnie w Warszawie powstańczej. W inscenizacji autora grano ten utwór 150-krotnie; także i na gościnnych występach. Potem aktualizowali go następcy. W 1946 r. Leon Schiller dał nową wersję, zarazem uwspółcześniającą i przypominającą prapremierę.

Bogusławski pisze o ziemi krakowskiej w swych wspomnieniach: "Lube mojej młodości wspomnienia, drogie chwile, które na tej ziemi przeżyłem, nauki, które w niej brałem, związki krwi, które mnie tam łączyły, wszystko to przed mojemi stanęło oczyma; wezwałem całej mojej pamięci, całej zdolności do odmalowania ich zwyczajów, zdań, uczuć, mowy i zabaw".

Można więc sobie wyobrazić, że folklor krakowski, tradycje i obyczaje, piosenki i temperamenty pobudzały wyobraźnię autora. Bitwa Racławicka przypomniała mu dawne wrażenia. Złączyły się dwie "warstwy", odżyły obserwacje, z zachwytem poczynione w młodości. Nawet i folklor tatrzański się przypomniał; jego konfrontacja z krakowskim. Zestawił je autor szczęśliwym pomysłem: górale dokonują "zajazdu" na wieś Mogiłę. Zajazdu dążącego do zdobycia pięknej krakowianki, ale i dobytku krakowiaków.

Bogusławski pasjonował się operą. Wychował się w tym kulcie dzięki bezinteresownemu swemu mistrzowi, francuskiemu aktorowi Lebrunowi, którego z ogromną wdzięcznością wspominał. Folklor pozwalał dać temu gatunkowi koloryt polski. Ale i nowatorskie idee mogły się tu zaznaczyć. Potępienie zajazdów i walk bratobójczych - w myśl przekonań wieku Oświecenia, łączyło się z wiarą, że postęp wiedzy, np. wynalazek elektryczności - uchroni ludzi od rozlewu krwi.

Gdy reżyser współczesny sięga po "Krakowiaków", ma więc do dyspozycji wielość zagadnień. Jerzy Krasowski, jako inscenizator, poszerzył elementy muzyczne. W pierwodruku sztuki piosenki łączą się z tekstem mówionym. Przedstawienie Krasowskiego także i niektóre dialogi przekształca w muzyczne duety. Taniec odgrywa tu równie doniosłą rolę; Krakowiacy "walczą" z góralami nie tylko kosami, ale i rywalizacją motywów baletowych.

Treść anegdotyczna jest w tym przedstawieniu dość marginesowa. Jedynie w ostatnim akcie komizm zdobywania mężczyzny przez pełną temperamentu młodą żonę starego młynarza, zaznacza się silniej. Mniejsze znaczenie niż w pierwodruku mają powiedzenia frywolne Mocno brzmi ton rewolucyjny w relacjach studenta o jego klęsce egzaminacyjnej, spowodowanej niebaczną pochwałą jakobinów. A także w zakończeniu spektaklu, cytującym uniwersał Kościuszki.

Aktorzy muszą łączyć zdolności wokalno-taneczne z dramatycznymi. Szczególnie - młodzi. Na ogół się to udaje. Agnieszka Fatyga (którą widziałem w roli Doroty) dysponuje ujmującym głosem. Nieco skrępowana nie najlepszym kostiumem, ma zrazu trudności z rozwiązywaniem sytuacji, ale pod koniec zdobywa się na oryginalne i celne propozycje. Michał Robaczewski szczęśliwie sobie radzi z rolą zdobywanego chłopca. Można przypuszczać, że jego odporność na zaloty Dorotki wynika głównie z zagrożenia miłości do narzeczonej. Autor chroni go przemyślnym obrotem akcji. Reżyser dodaje w finale - niespodziewany zwrot zalotów Dorotki w stronę Bardosa.

W tej ostatniej roli oglądałem Ryszarda Łabędzia. Postać ma w rozwoju akcji duże znaczenie. Jest jakby "reżyserem" wydarzeń. To on pomysłem "maszyny elektrycznej" doprowadza do zgody stron zwaśnionych; on umożliwia małżeństwo młodych. Ryszard Łabędź ma ładne "wejście" wokalne, naturalny wybuch żalu wobec mistrzów wiedzy, ale i energiczne "objęcie" akcji.

Dwaj aktorzy nieco starszego pokolenia wspomagają widowisko. Kazimierz Wichniarz daje pokaz pięknej dykcji i przekonywających zachowań, jako Bartłomiej. Tadeusz Janczar rozwiązuje bez cienia szarży niełatwe sytuacje Miechodmucha. Pijaństwo i fałszywa elokwencja mogłyby tę postać zawieść na manowce. Dynamizm widowiska może mu zapewnić oddźwięk.

Szkoda tylko, że scenografia Grażyny Żubrowskiej może budzić zastrzeżenia. Szare tło to rezultat ostatnio zaznaczających się tendencji. Ale ton "Krakowiaków" jest bujny i kolorowy. Pomysł z kopcami w drugim akcie, przypominając chochoły - wydaje mi się niesłuszny. Nie ta epoka i nie te okolice. Bronowice to pod koniec XIX wieku wieś biedna, rozdrobniona, pełna melancholii. Miejsce akcji "Krakowiaków" - to gleby żyzne, bogate, bujne. Niesłuszne są i pewne rozwiązania kostiumowe, np. nakrycia głów krakowianek i przywódców góralskich. Koło młyńskie - zbyt miniaturowe.

Ale to ważne - że spektakl tętni muzyką Jana Stefan i przekonuje sztuką aktorską.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji