Artykuły

W pułapce sukcesu

Właśnie wydany zbiór sztuk Michała Walczaka "Podróż do wnętrza pokoju" dokumentuje najbardziej błyskotliwą karierę dramatopisarską ostatnich lat. I mówi, ze autor musi poszukać dla siebie nowego otwarcia. W przeciwnym razie czeka go los sezonowych gwiazd skazanych na zapomnienie - pisze Jacek Wakar w Dzienniku - dodatku Kultura.

Na koniec dwutomowej, starannie przez krakowskie wydawnictwo Panga Pank przygotowanej edycji zamieszczono listę dotychczasowych realizacji sztuk Michała Walczaka. W tej chwili liczy dobrych kilkadziesiąt pozycji i cały czas się rozrasta. Trudniej wymienić dziś polskie miasta, gdzie sztuk autora "Piaskownicy" nie realizowano, niż te, w których był obecny. Do tego Ryga, Nowy Jork, Neapol, Petersburg, Tuluza, Praga, Berlin - żeby wymienić tylko pierwsze z brzegu. Oto jest rzeczywista miara realnego sukcesu. Tego nikt Michałowi Walczakowi nie może odmówić.

Mimo to jednak czyta się "Podróż do wnętrza pokoju" z mieszanymi uczuciami. Walczak ma dzisiaj ledwie 30 lat, zatem na "dzieła zebrane" czas przyszedł bardzo wcześnie. Z drugiej zaś strony napisał dla teatru kilkadziesiąt tekstów, więc wybór zdaje się całkiem zrozumiały. Kłopot w tym tylko, że złączenie tej spuścizny w dwa, co prawda niezbyt obszerną tomy w istocie nie służy samemu pisarzowi Poza poprawą samopoczucia prowokuje bowiem do postawienia pytania, co sztuki Walczaka znaczą w oderwaniu od sceny i jak znoszą próbę (jeszcze niedługiego) czasu.

Odpowiedź nie jest jednoznaczna, prowadzi do niewygodnych dla autora wniosków. Z lektury wynika bowiem jasno, że Walczak im był młodszy, tym był lepszy. Nie przez przypadek największą teatralną karierę zrobiła debiutancka "Piaskownica". Skromna, ujmująca świeżością i bezpretensjonalnością historia dwójki dzieciaków, które swoimi zabawami w tytułowej piaskownicy odwzorowują świat dorosłych i panujące w nim chore relacje. Młody pisarz jasno określił w niej już na starcie swoje podstawowe atuty - bezbłędny słuch na potoczną i popkulturową nowomowę oraz wyczucie i biegłość w kreśleniu krótkich małoobsadowych form.

Prapremierowe przedstawienie "Piaskownicy" w reżyserii Piotra Kruszczyńskiego z wałbrzyskiego Teatru Dramatycznego, do dziś przez wielu (w tym i mnie) uważane za wzorcową realizację sztuki, trwało zaledwie 50 minut. W tym czasie dało się opowiedzieć zajmującą historię, stworzyć kompletny obraz świata dwojga bohaterów.

W utworach projektowanych ambitniej, na szerszą skalę, już Walczakowi się to nie udawało. Najwięcej obok "Piaskownicy" komplementów zebrała w swoim czasie "Podróż do wnętrza pokoju" - zazwyczaj traktowana jako dotychczasowe opus magnum twórcy. W lekturze utwór już nie przekonuje.

Czytany wraz "Biednym Ja, Suką i Jej Nowym Kolesiem" oraz "Kacem" wskazuje, że Walczakowi źle w szatach domorosłego mentora, które raz na jakiś czas przywdziewa. Kiepsko też wychodzi na autotematycznych wycieczkach, a na nich opierają się dwa pierwsze wymienione teksty. Autor chce w nich przeniknąć pod powierzchnię teatru, w kilku mało odkrywczych zdaniach zdefiniować rządzące nim mechanizmy. Efekt osiąga odwrotny do zamierzonego.

W "Piaskownicy" pokazał, że jednym z jego walorów jest poczucie humoru. Tu, jak się zdaje, stwierdził, że poważnemu pisarzowi śmiać się nie przystoi. "Kac" obciążony jest ponadto grzechem znacznie poważniejszym. Tym razem Michał Walczak zamierzył sobie najwyraźniej nawiązanie do "Wesela" Wyspiańskiego - nie on pierwszy zresztą i nie ostatni w młodej polskiej dramaturgii. Widać to zarówno w nieudolnej skądinąd stylizacji języka, jak i zarysie fabularnym. Skutkiem tak wielkiej odwagi jest fiasko spektakularne: coś na kształt niezamierzonej parodii podobnych prób.

Niewiele lepiej rzecz ma się z rozwleczonym ponad wszelką wytrzymałość "Polowaniem na łosia". Twórca założył sobie chyba, że napisze pastisz współczesnej komedii romantycznej, w najbardziej nieoczekiwanych proporcjach mieszając podstawowe jej składniki. Z tych kombinacji wyszło mu danie nie dość, że niestrawne, to jeszcze w warstwie słownej niezrozumiale wulgarne. Zazwyczaj nie oburza mnie ostry język nowych polskich sztuk, tym razem jednak nie mogę pojąć, czemu bohaterowie, wcale nie pochodzący ze slumsów, używają "kurew" zamiast przecinków, czym to wzbogaca ich wizerunki.

W zestawie broni się jeszcze sceniczny żart "Nocny autobus" oraz z dystansem opisująca dylematy młodych aktorów "Amazonia" jako jedyny z zamieszczonych tytułów przed sceniczną realizacją. No, może jeszcze adresowany do dziecięcej widowni "Ostatni tatuś" - z racji czytelnego, trafnego i dosadnie sformułowanego przesłania. Dużo to i mało jednocześnie - bilans wypada mniej więcej pół na pół.

Gdyby mnie ktoś zapytał po lekturze "Podróży do wnętrza pokoju", czy Michał Walczak jest dramaturgiem bardzo dobrym, zaprzeczyłbym, mówiąc, że wciąż pozostaje autorem obiecującym. Wiadomo, to są wyłącznie etykietki, niemniej jedno wydaje się pewne. Kariera Ingmara Villqista była krótkim rozbłyskiem, a potem z winy samego pisarza, pogrążonego w odmętach samouwielbienia, przeistoczyła się w autokompromitację.

Nie mówię, że Walczaka czeka to samo. Musi pamiętać jednak, co zgubiło nie tylko Villqista. Znaleźć do siebie dystans, nie próbować zbawiać świata. Wciąż opowiadać zajmujące historie i odnaleźć, miejmy nadzieję, że na chwilę zaprzepaszczoną, świeżość. To wystarczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji