Artykuły

Jest "Cyd"

Jest to "Cyd" Piotra Corneille'a, Andrzeja Morsztyna i Adama Hanuszkiewicza. Premiera odbyła się w wieczór Sylwestrowy w warszawskim Teatrze "Ateneum" i stała się od razu sensacją artystyczną stolicy. Trzy były tego powody: nowa inscenizacja Hanuszkiewicza, siedemnastowieczny przekład Andrzeja Morsztyna, nie grywany u nas od czasu, gdy z początkiem stulecia na polskich scenach zapanowała wszechwładnie parafraza Wyspiańskiego, i wreszcie gościnny występ w roli tytułowej Daniela Olbrychskiego, aktora o sławie już międzynarodowej, występującego teraz - na scenie i na ekranie - przeważnie w Paryżu. Olbrychski zrezygnował z nader interesujących kontraktów zagranicznych - m. in. z oferty Petera Brooka - żeby móc zagrać "Cyda" u Hanuszkiewicza.

"Cyda" widujemy nie często. Po wojnie gościł na scenach Krakowa i Warszawy bodaj tylko trzykrotnie, a raz oglądaliśmy i słuchaliśmy go w oryginale, gdy przyjechał do nas Theatre National Populaire z Paryża pod dyrekcją znakomitego Vilara. Rolę tytułową grał wówczas niezapomniany Gerard Philipe. Ilekroć jednak widywaliśmy "Cyda", oglądaliśmy go jako hieratyczną, solenną, bohaterską tragedię miłości, honoru i śmierci, opuszczaliśmy teatr pełni uczuć wzniosłych i nastrojów uroczystych. Ale warto przypomnieć, że w oryginale "Cyd" nosi podtytuł "Tragi-Comedie", a w przekładzie Morsztynowskim znajdujemy określenie "komedia hiszpańska". Hanuszkiewicz wyciągnął z tych określeń - a przede wszystkim z litery i ducha tekstu - najdalej idące konsekwencje.

Dlatego jego "Cyd" jest rewelacją, jest odkryciem sztuki nowej zupełnie, jakiej nie znaliśmy dotychczas, ponieważ przesłaniała ją sceniczna tradycja tragizmu i koturnowości. Otóż ów tragizm i koturnowość znajdujemy także u Hanuszkiewicza - ale tylko w pierwszej części utworu. Potem - po przerwie - oglądamy już komedię, chwilami - powiedziałbym nawet - krotochwilę. I zaczynamy się zastanawiać czy inscenizator i reżyser tutaj nie przesadził, czy to, na co patrzymy, nie jest wynikiem tak popularnej obecnie - i słusznie krytykowanej - reżyserskiej samowoli, interpretacyjnego wydziwiania.

Ale nie. Słuchając uważnie tekstu (cóż to za wspaniały poeta ten Morsztyn! Trudny piekielnie dla dzisiejszego aktora, ale jakże doskonale przez zespół Hanuszkiewicza opanowany!) - słuchając zatem uważnie tekstu, przekonujemy się, że wszystko, co widzimy na scenie, ma całkowite pokrycie w słowie poety. A więc Hanuszkiewicz odkrył nam "Cyda" na nowo i chyba trudno będzie po tym niezwykłym przedstawieniu grywać go już tradycyjnie. Tego samego zdania byli francuscy krytycy i ludzie teatru, którzy tłumnie zjechali z Paryża na Sylwestrową premierę.

Przenikliwość Hanuszkiewicza-inscenizatora idzie tu w parze z jego mistrzostwem reżyserii. Już pierwsza scena: wejście Chimeny w pięknej, białej sukni na scenę tonącą w purpurowych obiciach i draperiach, to wejście przypominające lot motyla, sprawia duże wrażenie. Cóż mówić o tragiczno-erotycznym duecie Roderyka i Chimeny w akcie trzecim! Nie zapomina się takich rozwiązań sytuacyjnych, ale trudno też zapomnieć żarliwość gry obojga protagonistów. Olbrychski nie wymaga już pochwał, ale piękną niespodziankę sprawiła młoda aktorka Barbara Dziekan, która nie ulękła się tradycji tej roli i zagrała ją z przejmującym tragizmem (w pierwszej części przedstawienia) oraz z komediową lekkością (w części drugiej). Dziwne, że ta bardzo obiecująca artystka nie ma w tej chwili etatu w żadnym warszawskim zespole.

Obok młodzieży (Olbrychskiego zaliczyć do niej chyba jeszcze można) lśnią w tym spektaklu najjaśniejszym blaskiem role Zofii Kucówny (Elwira) i Aleksandry Śląskiej (Leonora). Doskonały jest - jak zawsze - Henryk Machalica, jeden z moich ulubionych artystów, aktor o głosie jak dzwon (Don Diego) i wspaniale swobodny Jerzy Kamas (w roli Króla). Niech mi wybaczy reszta aktorów (wszyscy dobrzy!), że nie wymieniam ich nazwisk, ale trudno przepisywać afisz. I trochę już brakuje mi miejsca. Nie piszę zresztą recenzji, piszę impresję.

A wiec impresja: wychodząc z teatru, Janka Waśniewska spytała:

- A czy nie żal ci trochę tradycyjnego "Cyda", niezmiennie solennego, w purpurowym płaszczu bohatera (w takim, w jakim pochowano niegdyś Gerarda Philipe'a?).

Odpowiedziałem:

- Tak, trochę mi żal. Ale Hanuszkiewicz ma słuszność. "Cyd" napisany jest właśnie tak, jak go nam przedstawił. A świat dzisiejszy ponury jest na tyle, że warto czasami rozbroić go śmiechem. Stary Corneille to przewidział, Morsztyn uwydatnił, a Hanuszkiewicz pokazał na scenie. Chapeau bas.

PS. nr 1. Uroczyste przedstawienie "Cyda," Corneille'a-Morsztyna odbyło się w r. 1622 na Zamku Warszawskim. A może by tak zaprosić warszawskiego "Cyda" na najbliższe "Dni Krakowa" i zagrać go na Zamku Wawelskim?

PS. nr 2. Drugą Chimeną występującą w warszawskim "Cydzie" jest Xymena Zaniewska, autorka bardzo pięknych, dekoracyjnych kostiumów. Scenografię (owe purpury) projektował Mariusz Chwedczuk. Przepiękną muzykę (harfa, gitara, trąbka), będącą integralną częścią przedstawienia, stworzył Jerzy Satanowski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji