Artykuły

Będzie "Cyd"

Gdy przed kilkoma dniami wyjeżdżałem z Warszawy, mówiło się tam dużo - w tzw. kolach towarzyskich i artystycznych - o powrocie z Paryża Daniela Olbrychskiego i o rozpoczęciu przez Adama Hanuszkiewicza prób "Cyda" Corneill'a, w którym rolę tytułową zagra ten sympatyczny i świetny aktor, cieszący się już sławą międzynarodową.

No, tak. Pamiętam, że wiele lat temu, oglądając w teatrach Paryża i Londynu aktorów zagranicznych (głównie włoskich) występujących gościnnie i grających po francusku czy angielsku, zastanawiałem się, czy przekroczenie bariery językowej stanie się kiedykolwiek udziałem także naszych artystów dramatycznych. Wtedy jeszcze wydawało się to czymś nieosiągalnym, a klasyczny przypadek Modrzejewskiej gotowi byliśmy uważać za coś w dziejach naszej sceny absolutnie wyjątkowego. No, i proszę: jesteśmy świadkami, jak na scenie - francuskiej właśnie - nasi aktorzy (Olbrychski, Wojciech Pszoniak) odnoszą niemałe sukcesy. Nie są to zresztą przypadki odosobnione, choć inne (np. występy Anny Prucnal w filmie włoskim) nie są u nas tak znane.

Objaw to niewątpliwie radosny, a jeszcze bardziej radosną okolicznością jest fakt, że Olbrychski zrezygnował z interesujących kontraktów zagranicznych, żeby móc zagrać Cyda w Warszawie. Cóż, świadczy to również znamiennie o autorytecie Hanuszkiewicza, za którego wychowanka można uważać Olbrychskiego, długoletniego członka zespołu Teatru Narodowego z czasów dyrekcji tego wybitnego artysty.

Ale z pewnością największą atrakcją zapowiadanego przedstawienia, którego premierę Hanuszkiewicz - zgodnie z ustalonym przez siebie od dwóch lat zwyczajem - ma zamiar przygotować na wieczór Sylwestrowy (w teatrze "Ateneum"), będzie jego - język. Mając do wyboru trzy istniejące w naszej literaturze przekłady tragedii, a więc przekład Andrzeja Morsztyna z r. 1662, Ludwika Osińskiego z r. 1801 i Wyspiańskiego z r. 1907, będący właściwie parafrazą sztuki, Hanuszkiewicz wybrał najbliższy w czasie, bo współczesny Corneille'owi przekład Morsztyna. Usłyszymy więc "Cyda" mówionego polszczyzną siedemnastowieczną, językiem, którym poeta Morsztyn władał po mistrzowsku. Zapowiada się nie byle jaka sensacja artystyczna i literacka.

Ów "Cyd" Comeille'a-Morsztyna jest u nas tragedią całkowicie nieznaną. Z wyjątkiem specjalistów nikt się nim nie interesował. W ogóle - o ile pamiętam - "Cyd" grany był u nas po wojnie zaledwie dwa razy: raz jeszcze w r. 1945 (!), a więc niemal tuż po zakończeniu wojny (pamiętam przedstawienie na dziedzińcu Kolegium Nowodworskiego w Krakowie), a drugi raz w r. 1948 w Teatrze Polskim w Warszawie. I za każdym razem grano go - tak zresztą, jak od początku naszego stulecia - parafrazie Wyspiańskiego, dość daleko odbiegającej od oryginału. Lecz w latach pięćdziesiątych słyszeliśmy także "Cyda" w oryginale. Na gościnnych występach Theatre National Populaire grał go w Warszawie niezapomniany Gerard Philipe (który z tą rolą zrósł się w wyobraźni widzów tak bardzo, że po przedwczesnej śmierci pochowano go w purpurowym płaszczu bohatera).

A teraz Hanuszkiewicz reanimuje nam "Cyda" - w miarę oryginalnego. W miarę, bo Morsztyn, jakkolwiek w swym przekładzie idzie za oryginałem dość wiernie, zaprawia go przecież chwilami krwistą sarmackością. Jednakże poezja tragedii - jak gdyby przyozdobiona jeszcze przepiękną staroświecczyzną naszej mowy - pozostaje nienaruszona i przejmująca. Odczytałem sobie właśnie ów stary przekład na nowo. I mogę tylko - z pełnym podziwem i szacunkiem dla aktorów, którzy go opanują - oczekiwać głębokich premierowych wrażeń.

A spodziewać się należy, że aktorzy potrafią opanować ów 'tekst znakomicie. Nie na darmo Hanuszkiewicz od dawna już usiłował ich do tego wprawić. Pamiętamy zrealizowany przez niego jeszcze w Teatrze Małym doskonały spektakl "Komedii pasterskiej" ("Amyntas") tegoż Andrzeja Morsztyna, zachwycający nie tylko brawurowym sposobem przekazania tekstu (co - niestety - coraz rzadziej zdarza się w naszym teatrze), lecz także przezabawną, uroczą inscenizacją. Pamiętamy też z ostatniego Sylwestra równie doskonałe przedstawienie "Syna marnotrawnego" Trembeckiego (wg. Woltera), zaprezentowane już na scenie "Ateneum" i do dziś - choć rzadko wznawiane - cieszące się niebywałym powodzeniem.

To były komedie. Ale - jak wyznawał sam Hanuszkiewicz - miały one przygotować publiczność do odbioru wielkiej siedemnastowiecznej tragedii (czy też tragikomedii) - "Cyda" właśnie, o którym Hanuszkiewicz myślał od lat. Obecnie szczęśliwie doczekał się możliwości zrealizowania ambitnego zamysłu. W tej grze honoru, obowiązku, miłości i śmierci, której "Cyd" jest wspaniałym, barokowo-klasycyzującym obrazem (był niegdyś także sztuką polityczną, lecz te akcenty - rzecz jasna - mocno już wyblakły), w tej zatem grze, oprócz na pewno ciekawej kreacji Olbrychskiego, będziemy mogli znowu podziwiać - rzadko ostatnio oglądaną na naszych scenach - wirtuozerią inscenizacji i reżyserii Hanuszkiewicza. Musimy jeszcze tylko poczekać na Sylwestra.

PS. Przed dwoma tygodniami obiecałem na dzisiaj rozstrzygnięcie żartobliwego zadania dla Czytelników i ewentualne przyznanie premii za bezbłędne rozwiązanie. Ale przeceniłem operatywność naszej poczty, albo pochopność odpowiedzi Czytelników. Tak więc dopiero w następnym tygodniu porozmawiamy znowu o trubadurach, truwerach i minstrelach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji