Artykuły

Reżyserska niemoc!

Premiera najnowszej inscenizacji "Don Carlosa" Giuseppe Verdiego zakończyła się głośną dezaprobatą dla zespołu realizatorów. Pojawiających się na scenie po zakończeniu premiery twórców inscenizacji: Krzysztofa Warlikowskiego - reżysera i Małgorzatę Szczęśniak - scenografa przywitało głośne buuu, gwizdy i okrzyki niezadowolenia. O ile pamiętam, coś takiego wydarzyło się w tym teatrze po raz pierwszy!

Przyznać należy, że nie było to oburzenie bezpodstawne. Warlikowski miotał się w swojej reżyserskiej wizji od pomysłu do pomysłu, przez co przedstawieniu brakuje zwartości i ciągłości dramaturgicznej. Inscenizację, w założeniu niemal ascetyczną, co podkreśla uboga, niezbyt ciekawa plastycznie scenografia i zmieniające co rusz epokę kostiumy, uzupełniają projekcje obrazów mające nadawać poszczególnym scenom właściwy wymiar i sens. Nie zawsze jednak są właściwie dobrane, więc nie spełniają swojego zadania. Można spokojnie stwierdzić, że jest to unowocześnione widowisko, którego twórcy niewiele jednak wiedzą o operze i wymaganiach, jakim trzeba w tym wypadku sprostać. Reżyser, który z tak potężnym dziełem zmierzył się pierwszy raz (podziwiać odwagę!!!), chcąc być za wszelką cenę oryginalny, sili się na pomysły tyleż ryzykowne, co nieporadne. Pełnemu dramatyzmu duetowi Królowej Elżbiety i Don Carlosa w pierwszym akcie towarzyszą fajerwerki. W nocnej scenie w pałacowym ogrodzie zamiast fontanny mamy górski wodospad. Do tego jeszcze należy dodać plastikowego konia, na którym odjeżdża królowa na zakończenie pierwszej sceny, gimnastyczne popisy (bo taniec to jednak nie jest!) damy dworu hiszpańskiej władczyni. Potężna, rozbudowana scena autodafe, której akcję przeniesiono również na widownię, okazała się wątpliwej jakości igrzyskami dla gawiedzi, na dodatek niebezpieczna w swojej wymowie. Po jej zakończeniu oznaki głośnej dezaprobaty odezwały się po raz pierwszy.

Byłbym jednak niesprawiedliwy, gdybym nie zaznaczył, że kilka pomysłów mogło się podobać. Dobrze została rozegrana scena w komnacie Filipa II, gdzie dochodzi do spotkania króla z Wielkim Inkwizytorem. Pięknie wypadła scena śmierci Posy i ostatni akt z siedzącymi nieruchomo mnichami, do których dołącza w finale Don Carlos.

Pozostawmy już jednak warstwę inscenizacyjną i skupmy się na muzyce i śpiewie, a tutaj już są powody do sporej satysfakcji. Pięknie brzmiała orkiestra przygotowana przez Jacka Kaspszyka, który prowadził premierowe przedstawienie z właściwą sobie pasją i ekspresją. Gdyby jeszcze zadbał o właściwe proporcje brzmienia... W obsadzie słowa uznania należą się przede wszystkim Izabelli Kłosińskiej za wspaniałą kreację wokalną i aktorską królowej Elżbiety oraz Marcinowi Bronikowskiemu, który jako Posa zachwycał pięknym głosem, świetnym prowadzeniem frazy i właściwą ekspresją. Anna Lubańska z pełnym powodzeniem zaśpiewała trudną partię Eboli, jej sukces byłby większy, gdyby w scenie, gdzie dowiaduje się, że Don Carlos kocha nie ją, lecz królową Elżbietę, potrafiła nadać głosowi bardziej dramatyczne, wręcz drapieżne brzmienie. Dobrze wypadł duet dwóch basów: Paweł Izdebski - król Filip II i Mieczysław Milun - Wielki Inkwizytor. Partię tytułowego bohatera powierzono Kałudi Kałudowowi, który mimo że byt w nie najlepszej formie, zaśpiewał ją stylowo, ujmując przy tym przemyślanym aktorstwem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji