Artykuły

Mały szczęścia łut...

Jerzy Gruza - dyrektor Teatru Muzycznego w Gdyni, reżyser wytrawny i wysmakowany, ale też twórca i rozmachem i pomysłem popularnym przygotował "My Fair Lady".

Ten przebojowy musical według sztuki George'a B. Shawa "Pigmalion" stworzony został przez Alana J. Lernera (libretto i teksty piosenek) i Frederica Loewe'a (muzyka). Dotarł bez mała na wszystkie kontynenty, a filmowa wersja z Audrey Hepburn i Rexem Harrisonem przez długie lata była inscenizacyjnym i aktorskim wzorem. Gruza wykorzystał wszystkie atuty tej wersji bajki o Kopciuszku - Elizie i dobrym - choć czasami upartym i nerwowym królewiczu Higginsie. Kwiaciarka z ulicy ma trafić "na salony". Wiele miesięcy twardej nauki daje efekty.

Ta metamorfoza dokonująca się na oczach widzów, pełna zabawnych sytuacji, opowiedziana jest w gdyńskim spektaklu z werwą.

Jerzy Gruza umie robić widowiska. Udowodnił to wielokrotnie. Ma zespół - balet, chór jedyny w swoim rodzaju w teatrach muzycznych w Polsce. Tu młodość, atrakcyjność i umiejętność są widoczne gołym okiem. Dlatego wszystkie sceny zbiorowe - baletowe i muzyczne są prawdziwym osiągnięciem spektaklu. Niezwykle pomógł reżyserowi scenograf Marek Lewandowski. Choreograf Bogdan Jędrzejczak także wzbogacił przedstawienie opracowanymi dobrze układami. To są niewątpliwie atuty gdyńskiej "My Fair Lady".

Rolą Elizy zadebiutowała pełna wdzięku, świetnie poruszająca się na scenie i ładna Beata Janisz-Andrasiewicz. Głos ma niewielki, niestety, z trudem przechodzący przez orkiestrę, choć dźwięczny i czysty. Dystyngowanego profesora językoznawcę prowadzącego Elizę w nowy świat grał w spektaklu, który widziałam, Marek Rajski. Aparycja gentelmena, ale jak na nauczyciela zbyt często sypie się w tekście i sam ma nieco fonetycznych kłopotów z językiem polskim. Wokalnie też jeszcze sporo pracy przed aktorem. Natomiast jako pułkownik Pickering wystąpił Kuba Zaklukiewicz. To aktor rasowy: śpiewa, mówi, gestykuluje lekko, bez szarży. Tworzy postać dobrą i zabawną. Swoistym smakowitym kąskiem i bohaterem, którego można polubić i zapamiętać jest Alfred Doolittle - Józef Korzeniowski. Talent komediowy tego, od lat związanego z teatrem gdyńskim, aktora jest tu w pełni eksponowany. To człowiek z londyńskiej ulicy. Nieco śmieszny, ciepły, filozofujący kpiarz. Zaśpiewany przez niego z towarzyszeniem całego chóru "Jeden mały szczęścia łut" jest takim samym przebojem jak "Przetańczyć całą noc" czy "W Hiszpanii mży".

Jest więc to przedstawienie dobrym teatrem i starczy "Jeden mały szczęścia łut", by się o tym przekonać, choć o bilety bardzo trudno.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji