Artykuły

Kicz na biało

Erotyzm Erskine'a Caldwella (mowa, oczywiście, o jego prozie) zawsze był nieco ryzykowny (pamiętacie z "Poletka Pan Boga" te obsesyjne cycuszki, co nic, tylko je lizać), ale czy rzeczywiście aż tak kiczowaty, jak to zaproponowali twórcy spektaklu "Ostatnia noc lata"? Wszystko miało się rozegrać w warunkach swoistej psychozy, o jaką przyprawia bohaterów upalna pogoda, końcowy spazm lata. Wydawałoby się, ze jesteśmy dość podatni na tego rodzaju odrealnienia, pamiętamy przecież dobrze tę ulewę słońca, w jakiej pogrąża swego bohatera Albert Camus ("Obcy"), wiemy, dzięki Michałowi Choromańskiemu ("Zazdrość i medycyna"), w jak nieprzewidziane regiony emocjonalne, a nawet moralne może popychać tchnienie halnego. W "Ostatniej nocy lata" panował jednak niepodzielnie wdzięk, jaki pamiętamy z mundialowych relacji, co raz to zapewniających, że straszny, proszę państwa, dziś gorąci...

Telewidzowie, odbierający spektakl w te, mogli też od razu połapać się w zdumiewającej prymitywizmem stylizacji, podważała nie tylko wszelki sens niektórych pomysłów Caldwella (jazzujący pianista, jako najbielszy murzyn w mieście, to zresztą ładny epizod Marcina Trońskiego i na dobrą sprawę jedyna rola w tym widowisku), ale pogrążała bohaterów wydarzeń w kolorystycznym kiczu. Edward Lubaszenko, malujący w jarmarczny sposób postać nieszczęsnego nuworysza, uzależnionego od bogatej żony i od swej niewiedzy, czy przyjąć ofertę erotyczną sekretarki, był na pewno najbielszym białym w mieście, a nawet w dziejach spotkania ras.

Nieszczęsna charakteryzacja plus Światło (gdzie podziewa się Jan Tyszler?) najpierw przyprawiają o chichot, później mina nam rzednie. Obsadzona bowiem w roli dominującej (i demonicznej) żony Magdalena. Zawadzka okazuje się, już nawet bez udziału charakteryzacji i świateł, a jedynie poprzestając na totalnym bezguściu, najbardziej białą z białych kobiet, niech się schowa lady Mackbett.

Narratorem tej niby-całości (fabularnie rzecz została ucapiona w ramy mowy adwokata, o którym bliżej nie wiadomo, kogo i w jakiej sprawie broni) jest Zdzisław Wardejn, wierzący w doniosłość swej roli (jak narrator, to cała pula jego). A gdy się dobrze przyjrzeć, jest to kolejny z "ogonów", w jakich obsadzają go coraz częściej reżyserzy, pewni bezkarności, że aktor nie zorientuje się, jak się nim posłużono.

Więcej niż świetnie współdziałał z reżyserem, Tadeuszem Kijańskim, także scenograf, Iwo Dobiecki, który na użytek tego spektaklu zastosował się ściśle do recepty: jak mały Jaśko, bardzo pragnąc okazać się małym Johnem, wyobraża sobie, po amerykańsku, burdel, knajpę, no i oczywiście morderstwo. Uważam, że Henryk Talar, jako zbrodzień Fox (co dzieje się ze sławetną inteligencją lisów?), ze swą ulizaną fryzurą, z niepewnym, a cynicznym oczkiem (coś jakby jęczmień?), został wymyślony prawie w całości przez scenografa w napadzie komiksowej weny.

Może to w ogóle był komiks? Ale dlaczego tak źle sądzić o komiksie? W końcu na użytek teatru go wymyślono.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji