Artykuły

Igor Przegrodzki nie żyje

- Do końca miał przy sobie bliskich mu ludzi teatru - O zmarłym IGORZE PRZEGRODZKIM opowiada Adriana Lewandowska, szefowa impresariatu w Teatrze Narodowym, która się nim do końca opiekowała. - Za ścianą był Jerzy Gruca, wpadały do niego Irena Kwiatkowska, Barbara Bittnerówna. Choroba go nie oszczędzała, a mimo to zachowywał poczucie humoru, ciekawość świata i teatru.

Wczoraj w Domu Aktora w Skolimowie zmarł Igor Przegrodzki. We Wrocławiu - aktor legenda, w Polsce - ikona starej, odchodzącej generacji mistrzów. Od dłuższego czasu chorował, ale jeszcze w kwietniu grał na deskach Teatru Narodowego. Miał 83 lata.

W sumie zagrał w ponad 150 przedstawieniach na deskach Polskiego we Wrocławiu i w ponad 10 w Narodowym, do którego przeniósł się w 2000 roku. Ceniony był przez największych reżyserów - Jerzego Grzegorzewskiego, Zygmunta Hübnera, Henryka Tomaszewskiego, Kazimierza Kutza, Pawła Miśkiewicza.

Jedną z najważniejszych ról w karierze Przegrodzkiego jest Ojciec w słynnej inscenizacji gombrowiczowskiego "Ślubu" Jerzego Grzegorzewskiego z roku 1976 w teatrze Polskim. O jego ostatniej roli - w "Iwanowie" w reżyserii Jana Englerta w Narodowym - Tadeusz Nyczek napisał w "Przekroju": "Każda sztuka Czechowa ma swoją aktorską ikonę, symbol pewnej tajemnicy. Ma ją też Iwanow . To niejaki Jegoruszka grany przez Igora Przegrodzkiego. Prawie nic nie mówi, pojawia się dwa-trzy razy. Starzec o lasce, widmo śmierci. To on pojawia się na końcu Iwanowowi i jednym słowem z gwary karcianej - pas - dokonuje za niego wyboru. Iwanow-Frycz trzyma w ręku pistolet, ale nawet nie musi z niego strzelać".

Grywał też w filmach. Od postaci żołnierza czytającego rękopis w Hasa "Rękopisie znalezionym w Saragossie" po ojca Jadwigi Stańczakowej w opowieści Andrzeja Barańskiego o Białoszewskim "Parę osób, mały czas" sprzed czterech lat. Uznawany był za mistrza teatralnych przeobrażeń, potrafił się doskonale znaleźć nawet w roli potwora w filmowym horrorze Marka Piestraka "Klątwa w Dolinie Węży".

Choć ostatnio pracował w Warszawie, życie swoje związał przede wszystkim z Wrocławiem i ze sceną Teatru Polskiego, którego był dyrektorem teatru w latach 1981-84. Aktora osobiście poznałam - dosłownie - w fotelu w Teatrze Polskim, w którym pracował od 1949 roku i takim go przede wszystkim zapamiętam. Fotel był stary, trochę wytarty i stał w gabinecie kierowniczki literackiej Marii Dębicz, serdecznej przyjaciółki artysty. Aktor zagłębiał się w nim w chwilach wolnych, by napić się kawy lub w chwilach wzburzenia podczas słynnych głośnych awantur - w ten specyficzny sposób wyrażał niezgodę na jakieś problemy artystyczne wynikłe podczas pracy nad spektaklem. Kiedyś Miłogost Reczek, aktor, wspominał jego słynne powiedzenia w takich sytuacjach, na przykład "Dupes, mili państwo", gdy, oczywiście, wszystko się waliło, albo "Błagam - nie uruchamiajcie mnie" - podczas bardzo ciężkiej próby.

Młodsza pokolenie wrocławian zapamięta go w koncertowo zagranej na deskach Polskiego, po raz setny, jubileuszowy, sztuce "Krzesła" według Ionesco w reżyserii Macieja Englerta. Koncertowo zagranej na dwa głosy, z wielką Igą Mayr, opowieści o starości i śmierci. To był grudzień 2000 roku, w dwa miesiące później Iga Mayr zmarła. Łączyła ich wielka przyjaźń, ludzka i artystyczna. Mayr mówiła przy okazji gry w "Krzesłach": "doszliśmy już do takiej perfekcji, że rozumiemy się bez słów". A o Przegrodzkim: "Igor nigdy nie nagina postaci do siebie, ale siebie do postaci. Nic z Igora nie zostaje prywatnie na scenie, nie wspominając, co potrafi zrobić dla wielkości i ujędrnienia postaci: zgolić głowę, zapuścić warkocze, wkręcić śrubki do nosa".

Igor Przegrodzki po śmierci Mayr powiedział mi: "nie wiem, co teraz będzie, może zacznę się bać śmierci?"

Zmarł w poniedziałek tuż przed godz. 11 w Domu Aktora w Skolimowie. - Do końca miał przy sobie bliskich mu ludzi teatru - opowiada Adriana Lewandowska, szefowa impresariatu w Teatrze Narodowym, która się nim do końca opiekowała. - Za ścianą był Jerzy Gruca, wpadały do niego Irena Kwiatkowska, Barbara Bittnerówna. Choroba go nie oszczędzała, a mimo to zachowywał poczucie humoru, ciekawość świata i teatru. Zawsze na nas krzyczał, żebyśmy się w teatrze nie szwendali, tylko pracowali. Gdy umierał, zapytałam go, kto teraz będzie nam o tym przypominał. Uśmiechnął się na to w tych ostatnich swoich chwilach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji