Artykuły

Kto się boi prezydentek?

Czego możemy zazdrościć Niemcom i Austriakom? Odwagi w ocenie własnego narodu, jego wszelkich obrzydliwości ukrytych pod znakomicie zrobioną, w pełni lakierowaną maską hipokryzji.

Niemcy w teatrze, a więc publicznie, bezwzględnie biczują się za swoje wojenne przewinienia (ciągle niezapomniane), ale z równą bezwzględnością podchodzą do dziejów najnowszych - zjednoczenia. Austriacy z kolei badają swój narodowy charakter, wypaczenia mieszczańskiego stylu życia i mieszczańskiej mentalności. Prowadzą okrutną wiwisekcję. Tworzą teatr niekochany, ale za to skutecznie mącący samozadowolenie sytego społeczeństwa. A my? Przecież żyjemy w idealnym, wymarzonym i wytęsknionym wolnym kraju. Nie mamy więc powodu do autokrytyki. My jesteśmy cudowni, bo my jesteśmy Polacy. Niewielu śmiałków chce dziś tworzyć Polskę Współczesną na scenie. (A od chcieć do umieć daleka droga.)

NIEPRZYJEMNIE INTYMNE WYNURZENIA

"Prezydentki" Wernera Schwaba nie były w Austrii dramatem kochanym. W roku 1989 nie doszło do prapremiery sztuki na scenie Burgtheater. Wystawiono ją w Austrii dopiero po śmierci Schwaba (zmarł w dzień Nowego Roku 1994, na skutek przedawkowania alkoholu, w wieku 36 lat). W krakowskim Teatrze STU "Prezydentki" wystawił młody reżyser Grzegorz Wiśniewski. Taki tekst wzięty na warsztat na początku teatralnej drogi jest wyraźną deklaracją, określającą przynależność ideową Wiśniewskiego. Jest opowiedzeniem się po stronie teatru zaangażowanego w krytykę społeczną, po stronie myślenia.

Trzy starzejące się austriackie kobiety z niższych sfer mieszczańskich zamknięte razem, skazane na siebie, paplą w nieskończoność o tragediach swojego życia, o tęsknotach i marzeniach. Budują skomplikowaną projekcję własnych marzeń, które, jak to marzenia starzejących się kobiet, nigdy się nie spełnią. Erna, w której domu jesteśmy, to kobieta "prosta bo uczuciowa". Pielęgnuje swoją chorobliwą oszczędność, pozbawioną właściwie jakiegokolwiek uzasadnienia. Kupiła właśnie przechodzony kolorowy telewizor, w którym ogląda w zachwyceniu nabożeństwo papieskie. Więcej czasu spędza jednak na pucowaniu telewizora niż cieszeniu się kolorowymi obrazami. Greta to z kolei podstarzała elegantka, emerytowana "heartbreakerka". Wyzywająca w geście, stroju i zachowaniach. Największą namiętnością Grety jest teraz jej piesek. Tandetna elegancja żałośnie uwydatnia starzenie się Grety. Trzecia kobieta - Maryjka, przebywa zupełnie w niepojętym świecie fiksacji analnej. W przedziwny sposób, możliwy tylko w przypadku pomieszania zmysłów, miesza głęboką religijność, stany nawiedzenia, z bluźnierczą analną logoreą.

W tym świecie mężczyźni pojawiają się tylko w marzeniach i opowieściach. Właściwie nie wiadomo, czy prezydentki nie uroiły sobie tego wszystkiego, czy pachnący pasztetową Wottila Karl kiedykolwiek istniał, czy miały miejsce mistyczne widzenia Maryjki, dziwnej oblubienicy bożej, czy Greta ma jakąkolwiek córkę. Nie wiadomo nic. Prawdziwe jest tylko to, co wydarza się na naszych oczach, czyli projekcja, głośne wypowiedzenie starannie pielęgnowanych marzeń, które prezydentki obudowały staranną strukturą narracyjną, przemyślały w najdrobniejszych szczegółach i pewnie wielokrotnie przeżyły. Teraz nadszedł czas na wypowiedzenie. Kolejno prezydentki zaczynają taniec z urojonym partnerem. Zatracają się w żałosnych złudzeniach. Ale trzeba słuchać tych nieprzyjemnie intymnych wynurzeń. Maryjka, która odważy się przerwać idealne marzenia starzejących się panien o nieosiągalnych mężczyznach, zniszczyć życiowe narracje, zostanie okrutnie ukarana. Greta i Erna spokojnie i metodycznie zaszlachtują ją na kuchennym stole i spuszczą krew z poderżniętego gardła do blaszanego wiadra.

PRZEDSTAWIENIE ANTYLUDZKIE

Na początku jest dość nudno, nastroik wymuszonej radości ze spotkania. Nie wiadomo, jakie są prawdziwe; relacje między prezydentkami. Można jednak spodziewać się resztek przyjaźni, śladów opiekuńczych uczuć, czułości wynikającej z przyzwyczajenia. Konwenans i towarzyska konieczność działają bezbłędnie. Trzeba się spotykać, trzeba rozmawiać i trzeba udawać wzajemną życzliwość i sympatię. Dopiero za chwilę wszystko wylezie na wierzch. Histeryczne spiętrzenie doprowadzi do gwałtownego wybuchu agresji. Pierwsza pęknie Erna, która jeszcze przed chwilą nie mogła znieść słowa gówno i przywoływała dziesiątki jego synonimów. Urażona traci nie tylko językową wstrzemięźliwość, ale również całą jej religijność diabli biorą. Okazuje się, że to agresja, a nie politowanie jest żywiołową naturą prezydentek.

Nasze pozornie szczęśliwe życie polega na tłumieniu agresji. Nie wiadomo kiedy nadejdzie dzień, w którym stracimy kontrolę nad tym wszystkim, co stłumione. Nie wiadomo, kiedy zostaniemy prezydentkami izolowanymi, zamkniętymi w klaustrofobii własnej psychiki i urojeń. Tekst Schwaba jest zdecydowanie antystriacki. Przedstawienie Grzegorza Wiśniewskiego idzie dalej. Jest antyludzkie. Ale nie bójmy się "Prezydentek" i ich strasznego okrucieństwa. Bójmy się tylko tego, że któregoś dnia zostaniemy prezydentkami. Teatr może nas przed tym ochronić. Grzegorz Wiśniewski już o tym wie.

Myślę że "Prezydentki" czeka w polskim teatrze długi i szczęśliwy żywot, także dzięki wspaniałemu tłumaczeniu Moniki Muskały. W Teatrze STU warto przede wszystkim zobaczyć Halinę Wyrodek w roli Erny. Nigdy nie widziałem w teatrze mojej ukochanej pieśniarki. Z wielką tremą szedłem na spektakl. Okazało się, że Wyrodek jest wspaniała. Porusza niezwykłą naturalnością i umiejętnością zarażania nieszczęściem. Gra pozostałych aktorek, czyli współbrzmiących z Wyrodek Bożeny Adam i Anny Tomaszewskiej jest bardzo wyrównana. Reżyser umiejętnie prowadzi aktorki po wąskiej ścieżce uczuć, nie pozwalając im popaść w egzaltację czy minoderię. Na uwagę zasługuje też piękna muzyka Jakuba Ostaszewskiego (świetne tango!), Kłóciłbym się natomiast ze scenografem. Idealnie byłoby posadzić prezydentki w wielkiej, pustej przestrzeni, takiej jak do niemieckich przedstawień projektuje Anne Wiebrock. Skoro jednak przestrzeń Teatru STU nie pozwala na takie kaprysy, należałoby pójść w zupełnie innym kierunku. Mieszkanie Erny powinno wyglądać jak mieszkanka portugalskich konsjerżek w Paryżu: zawalone słodkimi bibelotami, pełne bezwartościowych przedmiotów. Czarna siatka i ciemna pustka nie dodają przedstawieniu niczego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji