Artykuły

Za chwilę mogę być starsza

- Nie wstydzę się swojej nagiej twarzy - mówi Grażyna Barszczewska. - Mam 62 lata, nie czuję się staro, ale nie zamierzam też udawać trzydziestolatki. Po co? Jako aktorka traktuję swoje ciało instrumentalnie. Zagram kobietę 80-letnią, ale też 15 lat młodszą od siebie - mówi GRAŻYNA BARSZCZEWSKA, aktorka Teatru Polskiego w Warszawie.

W telewizyjnym barze Kaprys na Woronicza od lat niewiele się zmieniło. Bufetowe wydają schabowe z marchewką, na deser kompot, a przy stolikach w oparach dymu papierosowego analizowane są kolejne roszady personalne. - Czasem myślę, że powinny tutaj wjechać buldożery, wyrównać wszystko do zera i zacząć budować od początku - mówi Grażyna Barszczewska. - Zresztą taką opinię przytaczamy w środowisku od dawna i nic się nie zmienia, ale kiedy pojawia się ciekawa propozycja roli, wchodzę w nią całą sobą - upominam o próby, poprawiam dialogi, wyszukuję kostiumy, męczę reżyserów. Dzisiaj nagrywałam właśnie zwiastun drugiej i ostatniej serii "Londyńczyków". To dobry serial, trochę prawdziwego kina, a nie sieczki telewizyjnej.

W sierpniu Barszczewska wybiera się na zdjęcia do Londynu. Poza tym w warszawskim teatrze Polonia gra monodram "Pani z Birmy" (w reż. Anny Smolar). To jej trzecia premiera w tym sezonie po "Opowieści zimowej" w Teatrze Polskim i "Pornografii" w Capitolu. - Krystyna Janda jako jedyna nie zamyka w lecie teatru, bo rozumie, że w ciągu tych miesięcy nie wszyscy wyjeżdżają, a jest jeszcze wielu przyjezdnych, których interesuje ambitny teatr. O tej porze roku może być w mieście bardzo fajnie. Co to za przyjemność odpoczywać w tłumie? Nie znoszę zorganizowanych wycieczek, chodzenia wyznaczonymi szlakami.

ŚWIAT "OD KULIS"

Uważa, że to, co znajdziemy za odmalowaną fasadą, jest dużo bardziej fascynujące. Ona nie szuka luksusów, tylko prawdy. Nigdy nie zapomni podróży do Bramy Himalajów. Wybrała się tam poza sezonem, w pokoju hotelowym było pięć stopni poniżej zera. Spała w butach, czapce, pod trzema kołdrami. Z Bombaju na Goę jechała autobusem. Osiemnaście godzin, z tubylcami. Dotknęła prawdziwych Indii. Takie egzotyczne wyprawy to sobie jeszcze obiecuje. Albo inne marzenia - wyjazd w Bieszczady. Zanurzyć się w takim surowym życiu. Może to tęsknota za wakacjami dzieciństwa? Spędzanymi w dworku otoczonym lasami. Przestrzenie, krystaliczne powietrze. - Jest jeszcze jedna zaleta wsi - tam mogłabym się nie malować, nie przebierać. - Grażyna maluje się tylko za pieniądze - żartuje mąż Barszczewskiej Alfred Andrys. Na co dzień woli wyglądać naturalnie. - I wreszcie w "Pani z Birmy" wychodzę na scenę sauté, bez podkładu, szminki, tuszu na rzęsach, nieuczesana - dodaje rozbawiona Barszczewska.

- Wiele aktorek w jej wieku miałoby opory, żeby tak się pokazać widzom - uważa Anna Smolar, reżyserka "Pani z Birmy". - Ale nie Grażyna. Ona ma świadomość siebie, nie potrzebuje pudru, żeby czuć się bezpiecznie. Barszczewska potwierdza: - Nie wstydzę się swojej nagiej twarzy. Mam 62 lata, nie czuję się staro, ale nie zamierzam też udawać trzydziestolatki. Po co? Jako aktorka traktuję swoje ciało instrumentalnie. Z radością zagram kobietę 80-letnią, ale też 15 lat młodszą od siebie.

"To twarz pod każdy makijaż", napisała o niej Agnieszka Osiecka. Barszczewska: - Tak, przyznaję, mam świadomość, że na mojej twarzy wiele da się narysować i staram się to wykorzystywać w rolach.

Uśmiecha się na wspomnienie, jak na jej widok zareagował Roman Wilhelmi, z którym później połączyła ją serdeczna przyjaźń: "O, niezła dupa z twarzy", powiedział.

Mąż Barszczewskiej opowiada, jak kiedyś bardzo znany pan podszedł do niego na przyjęciu i wyznał: "Ależ mi się ta Barszczewska podoba". "Mnie też", zgodził się Andrys. Po kilku dniach tamten zadzwonił poirytowany: "Dlaczego mi nie powiedziałeś, że to twoja żona?". "Przecież mnie nie spytałeś", odparł.

On z zawodu inżynier, ale zawsze interesujący się teatrem, w młodości grywał w szkolnych przedstawieniach. - Pod wieloma względami się różnimy, ale łączy nas to, że szanujemy przyzwyczajenia drugiej strony - mówi Andrys. - Ja lubię spotkania towarzyskie, udzielam się społecznie, sporo wyjeżdżam. Często sam, bo Grażyna albo jest zajęta, albo nie ma ochoty. I nie dzieje się nic złego. Barszczewska: - Wolę błyszczeć na scenie czy ekranie niż na bankiecie.

Dawniej była rygorystyczna. Uznawała prawie za zdradę, gdy partner wybierał spotkanie z kolegami, a nie z nią. Tolerancja przyszła z dojrzałością. - Nauczyłam się szanować czyjąś autonomię i swojej także strzegę.

Rozmowa o relacjach męsko-damskich wprawia ją w zakłopotanie. - Zawsze interesowali mnie mężczyźni niepospolici, utalentowani, z poczuciem humoru. I było mi obojętne, czy mają 30, czy 80 lat, 1,90 czy 1,50 metra wzrostu - wyznaje. - To mój drugi poważny związek i kolejnego nie pragnę. Każdy aktor jest egocentrykiem. Dlatego jeśli nie trafi na wyrozumiałego partnera, miewa problemy. Mnie się wydaje, że jakoś sobie radziłam. Kiedy musiałam dokonać istotnych wyborów, nie wahałam się ani chwili. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdybym w ostatnich tygodniach życia mojego ojca nie była z nim, tylko na planie.

Była u szczytu kariery, gdy została mamą. - Grałam bardzo dużo, ale starałam się spędzać z synem każdą wolną chwilę, zabierałam go do teatru, w którym czuł się jak w domu. Jarek zawsze wiedział, że jest na pierwszym miejscu. Dużo rozmawialiśmy, czasem nawet zarywaliśmy noce i potem wypisywałam mu usprawiedliwienia do szkoły, chociaż na co dzień byłam dość surowa i wymagająca.

- Jestem jedynakiem, więc mama troszczyła się o mnie aż do przesady, ale potrafiła być też stanowcza. Raz nawet zasłużenie dostałem w skórę - mówi Jarosław Szmidt, syn Grażyny Barszczewskiej, operator. - Nie musiałem mieć samych piątek, natomiast dbała o to, żebym miał jakieś zainteresowania. Gdy powiedziałem, że będę zdawał na wydział operatorski do Łodzi, wspierała mnie w przygotowaniach, nie zrobiła jednak nic, żeby użyć znajomości. I bardzo jestem jej za to wdzięczny. - Odkarmiłam i wychowałam, ale "polować" musi sam - wtrąca Barszczewska.

- Odkąd pamiętam, byłem synem znanej aktorki - tłumaczy Szmidt. - Niektórzy nauczyciele próbowali mnie z tego powodu wyróżniać: "Kochane dzieci, przyszedł do nas nowy uczeń, Jarek, jego mama jest gwiazdą". Po czymś takim byłem skreślony, a ja chciałem być taki jak inni.

Dziś syn Barszczewskiej jest dorosły, wyprowadził się, dwa lata temu ożenił. - Wiem, że nie mogę dzwonić pięć razy dziennie z pytaniem: "Jak tam? Zjadłeś obiadek?" - mówi Barszczewska. - Ale przecież nie o częstotliwość kontaktów chodzi, tylko o jakość. Zresztą nie mam powodów do niepokoju. Jest ambitny, pracowity, odpowiedzialny.

W wychowaniu syna Barszczewskiej pomagali jej rodzice. Pochodzili ze wschodu, po wojnie cała rodzina zamieszkała w dużym domu w Warszawie na Żeraniu. - Ciągle ktoś nas odwiedzał - wspomina. - Rodzice byli gościnni. Myślę, że to wpływ ich kresowego pochodzenia.

Pamięta, jak kiedyś syn nocował u dziadków. Rano przyjeżdża po niego, a Jarek narzeka, że zmęczony. Opowiada, że przyjechali jacyś państwo do sąsiadów, nie zastali ich i czekali pod drzwiami. Babcia wyszła, zaprosiła ich na kolację, nocleg, więc musiał spać w jednym łóżku z dziadkami, no i dlatego się nie wyspał. - Przyznam: ja już taka wylewna nie jestem.

Zaprzyjaźnia się powoli, nie interesują ją kobiece "sabaty", gdzie opowiada

się o intymnych sprawach. Ten rodzaj psychicznego ekshibicjonizmu jest jej obcy. Nie przypomina sobie też sytuacji, żeby musiała jechać do kogoś w nocy i wypłakiwać mu się na ramieniu. - Mam wokół siebie naprawdę bliskich ludzi, którzy wiedzą, kiedy ich potrzebuję, i wcale nie muszę im o tym mówić. Wiem, że mnie nie zawiodą.

Ceni sobie kontakty mniej konwencjonalne, nie obraża się, że ktoś zapomni zadzwonić na święta czy imieniny. - Bardzo długo trwało, zanim przeszliśmy na ty - opowiada Józef Hen, pisarz, przyjaciel Barszczewskiej od ponad dwudziestu lat. - Zupełnie nam to nie przeszkadzało, oboje uważamy, że w formie "pan", "pani" jest dużo dystynkcji, delikatności. Grażyna ma w sobie ogromne pokłady kobiecego liryzmu. Wrażliwość, zrozumienie drugiego człowieka, poważne zainteresowanie nim. Aleja jej nie wykorzystuję, wiem, jak bardzo jest zapracowana.

- Jest uzależniona od pracy - uważa Alfred Andrys. - Wstaje rano, kładzie się spać o drugiej w: nocy, bo szkoda jej tracić czas na sen.

Jeśli nie przygotowuje się do roli, czyta, gra na pianinie, uczy się angielskiego, przegląda nowe scenariusze. Albo porządkuje rzeczy, nie znosi bałaganu, wszystko musi być na swoim miejscu. Nie rozumie, jak inni mogą nic nie robić. Leżeć i pachnieć to nie dla niej. - Pachnieć to jednak tak, bo lubi dobre perfumy - śmieje się Andrys. - Dla mnie, żebym się przypadkiem nie nudził, wypisuje zadania na kartce. Czasem nazywam ją Tyranią, to od "tyranizować"... - Gdy jesteśmy na działce, prosimy ją, by przestała biegać. Porządkuje gałęzie, coś przycina, robi opryski, wyrzuca niepotrzebne rzeczy - dodaje syn.

Kiedy szykuje się do premiery, podporządkowuje temu wszystko. Znajomym, którzy się wpraszają, potrafi odmówić: "Kochani, przyjedźcie za tydzień, jak będę po premierze". Za swój sukces uważa, że nie była gwiazdką trzech sezonów, że jest rzetelną aktorką, pracuje w zawodzie tyle lat i że ma szczęśliwą rodzinę, normalny dom.

- W aktorstwie potrzebne jest szczęście. Ja je mam, ale też mu pomagam, nie zaprzepaszczam szans, tylko łapię je za szyję i mocno trzymam. Raz jest więcej propozycji teatralnych, raz filmowych, ale zawsze były i są.

- Grażyna dla dobrej roli zrobi absolutnie wszystko - uważa jej mąż. - Zarywa noce, nie oszczędza się. Kiedy grała prezydentową Lwowa we "Wszystko, co najważniejsze" Roberta Glińskiego, zaproponowała, żeby powycinać jej włosy do gołej skóry. To jedna z jej najlepszych kreacji, chwalona przez samą Meryl Streep.

UCIECZKA OD NINY

Zagrała ponad 150 głównych ról w teatrze, filmie, telewizji. Nagrywa płyty, śpiewa. Dostała wiele nagród. Ale trochę jej żal, że reżyserzy zbyt często oczekiwali, że na ekranie będzie wyglądać pięknie jak Nina Ponimirska w serialu "Kariera Nikodema Dyzmy". Barszczewskiej więcej satysfakcji sprawiały role charakterystyczne, kiedy musiała się pobrzydzić. Gdy Peter Kassovitz zaproponował jej rolę starszej pani w filmie z Robinem William-sem Jakub kłamca", na pierwszym spotkaniu wykrzyknął zawiedziony: "Pani jest za młoda!". Natychmiast wtedy zareagowała: "Za chwilę mogę być starsza".

- Bardzo poważnie podchodzi do zawodu - uważa Ewa Stankiewicz, reżyserka. - Aktorstwo to dla niej nie blichtr, tylko akt twórczy, proces poszukiwania czegoś ulotnego.

W najnowszym filmie Ewy Stankiewicz "Nie będziesz wiedział" Barszczewska zagrała zniszczoną przez białaczkę 70-letnią kobietę. Stankiewicz: - Do tej roli zgodziła się wziąć udział w zdjęciach próbnych. Jest gwiazdą, ale nie oczekuje specjalnego traktowania czy hołdów.

- Grażyna jest bardzo inspirująca, otwarta na nowe poszukiwania - dodaje Anna Smolar. - Wzięła prywatne lekcje jogi, fantastycznie ćwiczyła. "Pani z Birmy" opowiada historię opozycjonistki Aung San Suu Kyi, która od lat zamknięta jest w areszcie domowym. - Musiałam uruchomić inne środki wyrazu - mówi aktorka. - Gram tak, jak... A właściwie nie gram. Jestem. Dobrze pracować z utalentowanymi, im wybaczam słabości, ale nie toleruję leniwych megalomanów; Z przerażeniem patrzę, jak za cenę oglądalności proponuje się bezguście.

Kiedy pierwszy raz pomyślała o aktorstwie, miała chyba sześć lat. Była z rodzicami w Teatrze Polskim (od 26 lat jest w zespole tego teatru). - To była sztuka dla dorosłych. Zapamiętałam emocje postaci i poczułam, że mogłabym je tak samo przekazać - opowiada. Skończyła Wyższą Szkołę Teatralną w Krakowie, od drugiego roku dostawała stypendium za bardzo dobre wyniki. Zanim trafiła do Krakowa, przez rok studiowała w warszawskiej PWST i przed końcem roku akademickiego została relegowana.

- Musiałam po raz drugi zdać egzaminy wstępne. Chyba chciałam sprawdzić samą siebie, przekonać się, czy aktorstwo to był dobry wybór.

W Krakowie nauczyła się walczyć o to, w co wierzy, i ciężko pracować. W domu była trzymana pod kloszem. - Żyliśmy skromnie, ale na książki, bilet do teatru pieniądze zawsze się znajdowały - wspomina aktorka. W rodzinie Barszczewskich była miłość, ale nie mówiono codziennie: "Kocham cię". Starsza siostra Teresa i ona miały obowiązki. Grażyna po szkole biegła do szkoły muzycznej, potem odrabiała lekcje, do późna ćwiczyła na pianinie. Lubiła muzykę, ale bardziej marzyła, żeby się porządnie wyspać. Nawet przez mysi nie przyszło jej zaprotestować. Wtedy nikt nie słyszał o asertywności. Uczono ją, żeby nikomu nie sprawiać przykrości. Niektórzy traktowali to jak słabość, próbowali ją osaczyć. Pamięta, jak kiedyś chłopak, który jej się nie podobał, zaproponował randkę. Jak ona wtedy kombinowała, żeby go nie dotknąć. - Bardzo dużo czasu minęło, zanim w końcu odważyłam się mówić "nie". W środowisku uchodzi za silną kobietę. - I taka jest - mówi jej mąż.

- Często uważa, że wie lepiej, trudno ją przekonać, żeby zmieniła zdanie. Ale jeśli coś jej się nie podoba, mówi o tym spokojnie, bez nerwów.

- Mama nauczyła mnie cennej rzeczy - dodaje syn Barszczewskiej.

- Mówienia bliskiej osobie prawdy, czasem brutalnej, ale w taki sposób, żeby się nie obraziła, nie załamała, tylko wyciągnęła wnioski. - Szczerość to uczciwość w stosunku do siebie i do innych - uważa Barszczewska. Od kilku lat aktorka z mężem mieszkają w przestronnym domu na zielonym Ursynowie. - Sama urządzała każdy kąt - mówi Andrys. - Wybierała drzwi, kafle, wyszukiwała meble, potem wspólnie je akceptowaliśmy Jej pasją jest ogród. W stanie wojennym, gdy teatry7 były zamknięte, ze strachu zapisała się na kurs i zdobyła uprawnienia "wykwalifikowanego sadownika". Chciała kupić ziemię, sad, coś uprawiać. Nic z tego nie wyszło. Teraz aranżuje w ogrodzie tzw. plamy kolorystyczne. - Niestety, brakuje mi czasu, nawet żeby w nim posiedzieć i sobie popatrzeć. Ale czasem zapraszam przyjaciół, ot tak, z okazji, że zakwitł rododendron.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji