Artykuły

Szalona Baśka

- W dzieciństwie nie miałam żadnych aktorskich marzeń, żadnej cioci ani babci - wybitnej aktorki talentu nie wyssałam z mlekiem matki. Nic z tych rzeczy. Wszystko było bardzo proste: najpierw chciałam iść na genetykę, ale że od dziecka miałam poczucie humoru, zdolności komediowe, to moja siostra Beatka powiedziała: zdawaj do PWST. Spróbowałam i dostałam się - mówi BARBARA KURZAJ, aktorka Teatru im. Słowackiego, która w tym roku obchodzi jubileusz 10-lecia pracy artystycznej.

I nawet o tym nie wie. - Po prostu zapomniałam, do głowy mi nie przyszłą że już tyle lat minęło

- mówi zdziwiona i jeszcze bardziej filuternie uśmiecha się, co dodaje uroku tej rudowłosej Piaf, Racheli czy Łucji Szalonej - to niektóre z ról, z którymi przyszło się jej zmierzyć.

Jest rodowitą nowohucianką, jak sama o sobie mówi. Skończyła krakowską PWST, będąc na jednym roku m.in. ze swoją równie utalentowaną koleżanką Magdaleną Wałach. Pięć lat wcześniej, w 1994 roku, jeszcze przed studiami, była w aktorskim Lart studiO. Gena Wydrych, znakomita aktorka, którą pani Basia uwielbia za wszystko, czego ją nauczyła, zaproponowała jej casting u ówczesnego dyrektora "Słowaka" Bogdana Hussakowskiego. Wygrała i jako dziewiętnastolatka zadebiutowała na zawodowej scenie w "Weselu" Canettiego, a później, bo już na trzecim roku studiów w "Obiedzie" tegoż autora który to spektakl wyreżyserował Giovanni Pampiglione. - W szkole nie byłam szczególnie dobrą studentką, bo tzw. kontrowersyjną. Miałam dość duże problemy do momentu zagrania Amfisy w "Trzech siostrach", dyplomie u Krystiana Lupy. Byłam wówczas na trzecim roku.

I wtedy nastąpiło we mnie jakieś przełamanie, rodzaj otwarcia Wcześniej byłam chyba zbyt nachalna ze swoją energią, nie ukierunkowaną ekspresją. Nie wszyscy to lubią. Pedagodzy też za tym nie przepadali. Przy Lupie zaczęłam pracować nad swoimi emocjami, no a potem już zjawił się Józef Opalski, reżyser i pedagog, który zrobił ze mną monodram "...jak Piaf", przygotowując scenariusz i tłumacząc piosenki.

To był pierwszy w historii szkoły aktorski dyplom w formie monodramu. Dzięki Opalskiemu pani Basia odważyła się przez godzinę zająć uwagę widzów tylko swoja osobą. - Na egzaminie u Lupy Basia grała małą rólkę, ale od razu zobaczyłem, że po scenie chodzi Coś niezwykle interesującego i to Coś przykuwało uwagę. Tak poznałem Basię - wspomina Józef Opalski. - Kiedy dowiedziała się, że mam fioła na punkcie Piaf zaczęła za mną chodzić, żeby zrobić z nią monodram. Miała wcześniej przygotowany u Edka Lubaszenki w szkole fragment tekstu Zamków o Piaf, ale teraz chciała z piosenkami. "Basia, daj mi święty spokój, nie mam czasu"- mówiłem. Ale nie doceniłem Barbary Kurzaj, jej charakteru i uporu. Chodziła za mną wszędzie: wychodzę z domu - stoi Barbara Kurzaj, przychodzę do domu - stoi Barbara Kurzaj, przychodziłem do szkoły teatralnej - Basia, wychodziłem - Baśka... Tak mnie przyszpilila, że w końcu złapałem za pióro, napisałem scenariusz i zrobiłem z nią ten monodram. Do głowy mi nie przyszło, że odniesie taki sukces. Pojechaliśmy z tym do Paryża. W sali Juvetta Basia zagrała po polsku "Piaf". To było istne szaleństwo. - Śpiewałam cztery piosenki po polsku i jedną po francusku. Młody reżyser - Francuz uznał, że jestem podobna do Piaf nie tylko z powodu drobnej figury, ale i mojego charakterku. Zaproponował mi rolę w filmie, obok Jeanne Moreau. Niestety, nic z tego nie wyszło ze względów finansowych. A mój spektakl został włączony do repertuaru Teatru "Słowackiego". Kiedy patrzę na ten mój dyplom z perspektywy lat, to widzę, że byłam szalona, decydując się na takie wyzwanie. Drugi raz bym się nie odważyła

Barbara Kurzaj jest aktorką niezwykle wyrazistą i pełną energii, a jej świetny głos - niski, mocny, trochę zachrypnięty przykuwa uwagę. Nic więc dziwnego, że dość szybko zaczęto ją obsadzać w dość charakterystycznych rolach kobiet niepokornych, miotających się w życiu. Zagrała Emilię w "Non-dum" wyreżyserowanym przez Magdalenę Łazarkiewicz i Olgę w "Merylin Mongoł" - spektaklu Rudolfa Zioły. Za obie te role wyróżniono aktorkę Nagrodą im. Leona Schillera przyznawaną przez Związek Artystów Scen Polskich utalentowanym młodym artystom. Był rok 2005, kiedy szczęśliwa Barbara Kurzaj pocałowała w głowę brązowe popiersie Schillera podczas uroczystości wręczenia jej tej ważnej nagrody. - Dla mnie w teatrze czy w filmie najważniejsze są partnerskie spotkania z kolegami i z reżyserami. No i oczywiście z bohaterkami. Olga była mi bardzo bliska, bo pogubiona i poszukująca Ja też jestem pogubiona i wciąż szukam czegoś nowego, duchowego. Dla jednych jest to Bóg, dla innych Los, dla jeszcze innych Przeznaczenie. Ważne by szukać. I tyle, nie ma co więcej filozofować. A co do premiery "Merylin Mongoł" - nie najlepiej wyszła i to przeze mnie, bo "za bardzo chciałam", byłam zbyt zewnętrzna. Ale potem ten spektakl, i ja w nim, dojrzał, naprawdę było w nim coś magicznego. Nie był tworzony przez moją próżność, lecz właśnie przez wewnętrzną prawdę.

"Łucja szalona", rzecz o Joyce, jego córce Łucji i o Beckettcie, to spektakl, w którym pani Barbara po raz pierwszy spotkała się na scenie m.in. z Anną Tomaszewską, Krzysztofem Kolbergerem grającym gościnnie Joyce'a, Marianem Dziędzielem i Krzysztofem Zawadzkim - młodym Beckettem. - To była wspaniała współpraca I ze względu na świetnych aktorów, i ze względu na temat. Ludzie obawiają się szaleństwa, bo ono przecież kojarzy się z bólem i cierpieniem. A Łucja pokochała to swoje szaleństwo do tego stopnia, że z całej choroby psychicznej stworzyła kreację swojego życia Zaimponowała mi ta intełigentna i utalentowana ekscentryczka, odważna i okrutna zarazem. Mieszanka wybuchowa. Dojrzewałam do tej postaci, do spotkania z nią i oswajałam lęk przed chorobą psychiczną.

A czyż Pani nie stanowi także "mieszanki wybuchowej?".

- Jestem osobą ekstrawagancką i może dlatego obsadzana jestem zwykle w postaciach pokręconych, dziwnych. Kiedyś John Malkovich na stwierdzenie dziennikarki że wciąż gra szalonych ludzi, odpowiedział: "naprawdę pani tak sądzi?". No i to jest właściwie też moja odpowiedź.

A po Łucji zdarzyły się pani Basi dwie ważne role: komediowa w "Pułapce na myszy", którą realizowała Olga Lipińska, dając wszystkim niezły wycisk, i Rachela w "Weselu" przygotowywanym przez węgierskiego reżysera - Pani Olga jest niezwykle precyzyjną reżyserką, więc piliła nas i piliła. I bardzo dobrze. A w Racheli... Sądzę, że poniosłam klęskę nie dlatego, że to za duża rola dla mnie, ale dlatego, że nie odważyłam się na wyraziste środki. A takimi powinnam prowadzić tę rolę w tej konkretnej, wręcz kontrowersyjnej inscenizacji. Zabrakło mi cywilnej odwagi żeby przezwyciężyć słabość przypodobania się publiczności. - Basia właściwie na moich oczach rozwijała się i zrobiła przez te dziesięć lat kolosalne postępy - dodaje Opalski. - W największym skrócie jej aktorstwo można nazwać nieprzewidywalnym. Jest zawsze pełna emocji, pomysłów - te ostatnie czasami przychodzą jej do głowy w czasie przedstawienia Kolegom adrenalina rośnie, gdy Baśka wchodzi na scenę, bo nie wiadomo, co jej może przyjść do głowy. To zresztą nie zmienia faktu, że uważam, iż to jest jedna z najzdolniejszych krakowskich aktorek. A prywatnie jest osobą, którą właściwie wszyscy lubią, co się w teatrze niesłychanie rzadko zdarza. Przy wszystkich swoich wariactwach i nienormalnościach jest osobą pełną wdzięku i życzliwości dla kolegów. No i dość tych komplementów, bo jeszcze się Basi od nich w głowie przewróci - konkluduje Opalski.

Panią Basię zawsze nosiło i szukała nowych doświadczeń, wyzwań. Bo z niej taki niespokojny duch. Po studiach też nie od razu poszła do teatru, ale wyjechała na pół roku do Niemiec. - Zakochałam się w pięknym dwumetrowym Szwajcarze, który był operatorem. A że ja jestem fanką filmu, więc razem zaczęliśmy tam pracować przy różnych produkcjach. Wyjechaliśmy też na Kubę i zrobiliśmy film dokumentalny "Los Fakiros". Krążyłam między Polską a Niemcami, potem wyjechałam na warsztaty na Ukrainę. Koniec końców ustatkowałam się w Teatrze Słowackiego. Moim debiutem była rola w spektaklu "Ogień w głowie". Nawet nie chcę do tego wracać: spektakl okropny i ja okropna. Taki był początek. A ostatnie moje realizacje, czyli role w " Tangu Piazzolla" i w "Malavicie" to sama frajda śpieioania świetnych piosenek pod kierunkiem energicznej Halinki Jarczyk - i zabawa. Bo Mania i Ciecia to kobiety, które kochają życie.

Barbara Kurzaj twierdzi, że ma trzy cechy, które pomagają jej uprawiać ten zawód. - Po pierwsze, jestem wielkim ryzykantem, po drugie, idę do przodu - - bez względu na okoliczności, a po trzecie i to najważniejsze - kocham publiczność. Teraz chciałabym zagrać rolę bezwzględnej i okrutnej kobiety, np. królową Elżbietę. Gdyby wykorzystano siłę mojego okrucieństwa w roli, to mogłoby to dać niezły efekt.

Czy aby Pani nie kokietuje tym okrucieństwem?

- Kokietuję tym, że jestem < miłą dziewczynką. A tak naprawdę jestem człowiekiem, który boi się swojej ciemnej strony, czyli własnej bezwzględności. A wiem, że potrafię być bezwzględna Cały wic polega na tym, że pod płaszczykiem miłej, zabawnej dziewczynki jest ktoś, kto potrafi być dla ludzi niedobry.

Kto wybrał się na tegoroczną Noc Teatrów, mógł zobaczyć panią Basię pozbawioną okrucieństwa Wzięła udział w spektaklu specjalnie przygotowanym przez jej teatr na tę okoliczność; zagrała jedną z kochanek wieszcza Słowackiego śpiewającą... piosenkę Abby. Dla niezorientowanych dodajmy: wieczór ów nosił tytuł "Zakręcony Słowacki" I rzeczywiście był szalony i zakręcony.

Osobnym tematem jest doświadczenie telewizyjne naszej bohaterki - zagrała u Krzysztofa Zaleskiego i Piotra Łazarkiewicza - oraz filmowe. Jak na tak młodą osóbkę ma całkiem niezły dorobek: w filmie Anny Kazajak "Oda do radości" zagrała dziewczynę, której niezgoda na rzeczywistość każe szukać nadziei, pojawiła się też w filmie Jerzego Stuhra "Tydzień z życia mężczyzny", w obrazie "Ono" Małgorzaty Szumowskiej i u Volkera Schlöndorffa w filmie "Strajk".

O Annie Walentynowicz. - A teraz jestem w Szkole Filmowej Andrzeja Wajdy - studiuję reżyserię filmową i mam już zrealizowany jeden film fabularny. Zrobiłam go razem z Bartkiem Ciechońskim i ze Sławkiem Shuty, a gra m.in. Janek Frycz. Teraz jadę na Filmspring do Juraty, do Sławomira Idziaka, który każe mi milczeć i obserwować. Uczy uważności i pomaga znaleźć drogę do umiejętności wzajemnego inspirowania się. Na trzy miesiące wyfruwam z teatru. Udaje mi się to dzięki przychylności dyrektora Krzysztofa Orzechowskiego, który wie, że trzeba czasami kogoś wypuścić, żeby wrócił z nową energią i pomysłami. Mój chłopak uczy mnie, że wszystko co cenne wymaga czasu. Potrzebuję tego czasu, by zadać sobie pytanie: co jest ważne, czego chcę i czego szukam.

Z dotychczasowych osiągnięć wynika, że potrafi Pani znajdować i w dodatku jest Pani zdolną dziewczyną? - pytam prowokująco.

- Wie pani, z tymi zdolnościami to jest tak, jak mówił Kieślowski: nie ma co się nad tym zastanawiać, niech o tym myślą inni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji