Artykuły

Pan Tadeusz na scenie londyńskiej

Kraj święcił rok mickiewiczowski szumnymi obchodami; nie szczędzo­no na to środków i było ich pod do­statkiem. My ze swej strony uczciliśmy Mickiewicza w stuletnią rocz­nicę jego śmierci, mając przekona­nie, że nikt nas w takim hołdzie nie mógłby wyręczyć. Największy Polak i poeta był emigrantem i przekazał nam program ważny i na dziś.

Na obczyźnie możliwości naszego hołdu były skromne, najskromniej­sze chyba w dziedzinie teatru. Pod tym względem trudno nam było mierzyć się z krajem. Kto by się spodziewał, że właśnie w tej dzie­dzinie dokona się na emigracji rzecz, na którą nie zdobyto się w kraju?

Związek Artystów Scen Polskich w Londynie co roku obchodzi swo­je święto - święto aktora. Obcho­dzi je ambitnie. Wynajmuje wielki angielski teatr i daje w nim polskie przedstawienie. W roku 1955 dał nam to co mamy najlepszego. W roku mickiewiczowskim, na święto akto­ra, "Pan Tadeusz" przemówił ze sceny.

Tekst poematu przystosowała w tym celu p. Regina Kowalewska przy współudziale Leopolda Kielanowskiego. Układ ich połączył wszy­stkie wątki i postacie "Pana Tadeu­sza" w scenicznej akcji. Nie zawsze dało się utrzymać kolejność poszcze­gólnych tyrad i dialogów, trzeba by­ło je przestawiać w zależności od sytuacji scenicznych. Nie pozwolono sobie jednak na żadne wstawki ob­jaśniające. Gdy chodzi o "Pana Ta­deusza", nikt by się na takie odstęp­stwo nie poważył i nikt by go nie wybaczył. Komentarz do akcji sta­nowiły wyłącznie partie opisowe poematu. Wprowadzono na scenę po­stać samego poety, który je wygła­sza. Miały one nie tylko znaczenie objaśniające. W opracowaniu sce­nicznym "Pana Tadeusza" chodziło nie o tematykę utworu, ale o odda­nie całej jego magii. Toteż w ko­mentarzu poetyckim znalazły się najpiękniejsze z fragmentów opiso­wych. Zarazem spajał on całość przedstawienia.

Układ tekstu nie był więc zada­niem łatwym. Jeszcze trudniejsze zadanie nastręczała inscenizacja. By­ła ona dziełem Kielanowskiego. O jego ambicjach, pomysłowości insce­nizacyjnej i sprawności reżyserskiej świadczył szereg przedstawień, któ­re dał nam na emigracji, jak "Zaz­drość i medycyna" Choromańskiego, "Obrona Ksantypy" Morstina, "Ga­łązka rozmarynu" Nowakowskiego. Osiągnięcia te, bez względu na ich wartości i znaczenie, były jednak niewspółmierne z tym co go teraz czekało: z pierwszą próbą wystawienia największego arcydzieła poezji polskiej.

Każdy z nas ma słowa "Pana Ta­deusza" w pamięci, nosi je w sercu, wizję jego ma w swej wyobraźni - nie łączył jej nigdy z teatrem.

Na to, by "Pan Tadeusz" w teatrze odpowiadał naszej wizji, nie wystar­czy wierność tekstowi i realizm utworu, ale trafienie w właściwy ton, przekazujący posuwistą lekkość poematu a zarazem i jego potęgę - oddanie tego rytmu, w którym tęsk­ne łączy się z radosnym. "Pan Ta­deusz" to poemat pogodny - winien budzić czuły uśmiech. "Pan Tadeusz" to zarazem wieczna aria polskości - i ona też musi grać.

Wszystko to wydobyć, niczego nie uronić, jest zadaniem zawrotnym w zwykłych warunkach pracy najlep­szego warsztatu teatralnego. W wa­runkach emigracyjnych, przy braku odpowiednich zasobów, pomocy te­chnicznych, sił aktorskich, zadanie to jest teatralną Samossierą.

Trzeba było obsadzić ponad 20 ról, wśród których każda dla nas jest ważna, choćby stanowiła tylko epi­zod. W naszym wspomnieniu byle Bartek czy Maciek znaczą nie mniej, niż Gerwazy i Protazy. Nie rozpo­rządzamy na obczyźnie własną, za­krojoną na podobne widowisko, sce­ną. Zwykłe polskie przedstawienia teatralne odbywają się w pomiesz­czeniach obliczonych na ok. 200 miejsc. Wynajęcie angielskiej sali teatralnej jest nie tylko kosztowne, ale na dłuższy czas niewykonalne. Odpowiedni na ten cel, teatr "Scala" mogący pomieścić ponad tysiąc osób, dostępny był tylko na dwa wieczo­ry. W zasadzie więc całe przedsię­wzięcie, wymagające tyle przygoto­wań i trudu, podejmowano z myślą o dwóch, tylko dwóch przedstawie­niach. Ile trzeba było woli, zapału i poświęcenia, by rzecz doprowadzić do skutku!

Można więc było obawiać się o "Pana Tadeusza". Okazało się, że duch zwycięża materię. Zdarza się to czasem w teatrze (w polskim tea­trze emigracyjnym - z reguły). Przedstawienie miało nastrój, wła­ściwy rytm i ton. P. Kielanowski do­konał tego środkami równie pomy­słowymi, co prostymi. Nie było na scenie tłumu statystów - w tym ce­lu wystarczyło kilka osób. W scenach w karczmie np. Maćków i Bartków było zaledwie pięciu, a dar reżyserii sprawił, że wydawali się rozhukaną gromadą. W wersji teatralnej "Pana Tadeusza" pokazano i zajazd na Soplicowo, i bitwę, i grzybobranie, i końcowego poloneza. Zaznaczone by­ły one nieraz symbolicznie, a mimo to, a może właśnie dzięki temu, ta­kie np. grzybobranie miało pełnię poetyckiego wyrazu. Niektóre sceny, jak zgodne pogwarki na przyzbie Gerwazego z Protazym, przypomina­ły ryciny Andriollego.

Nie znaczy to wcale, że przedsta­wienie było luźną wiązanką żywych obrazów, wyciętych z poematu. Sta­nowiło ono opracowaną całość o ro­snącym napięciu, miało romantycz­ny styl i patynę epki. A co najważ­niejsze, zachowało ów rytm wew­nętrzny poematu, który pierwszy odczuł Słowacki, mówiąc, że w "Pa­nu Tadeuszu" z najweselszych miejsc smutek jakiś dziwny ujmuje czło­wieka.

Pod względem gry aktorskiej przedstawienie to mogłoby zwycię­sko współzawodniczyć z występami krajowymi, które widzieliśmy na obu festiwalach paryskich. I zespo­łowo, i w poszczególnych rolach, wypadło znacznie lepiej, niż "Zem­sta", którą teatr krakowski, wypo­sażony w nie byle jakie środki i wy­kwalifikowanych aktorów, popisy­wał się w zeszłym roku w Paryżu.

W "Panu Tadeuszu", jako Telime­na, wystąpiła Maria Modzelewska. Przyjechała w tym celu do Londy­nu ze Stanów Zjednoczonych, gdzie przebywa od wojny. Oto dowód wspólnoty, która łączy rozproszone po świecie uchodźstwo polskie. Łą­czy się ono i w poczuciu wspólnej drogi, i w służbie polskości. Modze­lewska nie występowała na scenie od 16 lat. Okazało się, że wielki jej talent na tym nie ucierpiał. Jej Te­limena była popisem dowcipu sce­nicznego, wdzięku życia i świetnego aktorstwa. Za każdym pojawieniem się na scenie, wśród publiczności, która nie widziała jej od tylu lat, zrywały się oklaski. Była w nich wdzięczność za wspomnienia z prze­szłości, za przyjazd do Londynu, za Telimenę i wszystkie przyszłe role.

W wielkim teatrze londyńskim, rozbrzmiewającym naraz polską mo­wą, publiczność słuchała "Pana Ta­deusza" wzruszona i przejęta. Gdy padły słowa wstępnej inwokacji, sło­wa o Pannie świętej co w Ostrej świeci Bramie - Tej, która osłania wierny lud nowogródzki, i Tej, któ­ra nas powróci cudem na ojczyzny łono, dreszcz poszedł po sali.

"Pana Tadeusza" pisał wygnaniec dla wygnańców. Z dala od kraju, na obczyźnie, rodziło się dzieło, które miało stać się Biblią Polaków- wy­razem tęsknoty do ojczyzny wolnej i całej.

O tym, po przedstawieniu, duma­liśmy na londyńskim bruku - wier­ni ziemi i słowu Mickiewicza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji