Artykuły

Listy z łóżka

Człowiek tygodniami leży na na wznak, wzrokiem wodzi po bia­łym suficie, tylko myśli, do kogo by się przyczepić i o co? Od nie­dawna wolno mi się już irytować, nawet doktór zaleca, byle w mia­rę. Znowu codziennie rano czytu­ję "Dziennik Polski". Co to za pismo! Ile materiału do rozmy­ślań!

Z felietonu Zygmunta Nowa­kowskiego dowiaduję się, że nasi aktorzy chcą w kwietniu wysta­wić w Londynie "Wyzwolenie" Wyspiańskiego, sztukę tym bar­dziej dziś aktualną, że bez deko­racji, zwłaszcza Mikuły. Ambitny zamiar, trudne zadanie dla reży­sera, aktorów i recenzentów, oby się wszystkim dobrze udało. Wszyscyśmy powinni poprzeć. Przy tej okazji pan Nowakowski ciekawie pisze o Wyspiańskim.

"Wyspiański jest Polakiem-szowinistą, ale szowinistą w naj­szlachetniejszym znaczeniu. Był­by skłonny utrzymywać, że Pan Bóg, stwarzając świat, wyrzekł słowa "Stań się!" po polsku".

"What are you reading"? - pyta mnie w tej chwili miła i bar­dzo ładna Nurse Goddard.

"Well, powiadam, fifty years ago we had in Poland a great poet-a real genius, you know-"

"What about him?" - pyta dziewczę. .

"You see, powiadam, he thought that God, when creating the

World, was giving all His orders in Polish".

"Let me take your blood pressure" - powiada dziewczę po chwili milczenia. Wracam do na­miotu tlenowego.

Leżę na wznak, patrzę w sufit i myślę: Jak można być szowini­stą w najszlachetniejszym zna­czeniu? Co znaczą takie zdania? Gdybyśmy w polskim języku mie­li określenie "papkinisty" dla blagiera, hochsztaplera, lizusa i pieczeniarza, czy można by pisać o kim, że jest papkinistą w najszla­chetniejszym znaczeniu tego sło­wa?

Wiem ze słownika - (bo skąd inąd mógłbym o tym wiedzieć?) - że w roku 1831, w Paryżu, w teatrze "Folies dramatiques", du­że powodzenie miała farsa braci Teodora i Hipolita Cogniard, pt. "La cocarde tricolore", w której występowała komiczna, grotesko­wa postać, rekrut Chauvin, uoso­bienie chorobliwej, agresywnej ksenofobii, oraz paranoicznej megalomanii, która mu kazała beł­kotać, że wszystko co dobre to francuskie, wszystko co francus­kie to najlepsze na świecie. Z ka­rykatury głupiego rekruta, ów­czesnego kontr-Szwejka, wzięła się nazwa szowinizmu i szowinis­tów, nazwa, która nie oznacza - jakby się w pośpiechu? wydać mo­gło - pewnej odmiany patriotyz­mu, trochę bardziej intensywnej.

Szowinizm nie jest miłością oj­czyzny trochę gorętszą, niż miłość normalnych patriotów. Podobnie jak sadyzm, czy masochizm, nale­ży do miłosnych zboczeń i zwy­rodnień.

Nie trzeba psychoanalizy, by rozumieć, że grzyby szowinizmu rodzą się zawsze po jakimś desz­czu, po narodowej niepogodzie. Klimatem szowinizmu jest zawsze i wszędzie jakiś wstyd, kwas, nie­smak, kociokwik, jakaś gorycz klęski, czy zawodu, jakiś głęboki kompleks upośledzenia, jakieś po­czucie krzywdy ze strony losu, czy sąsiadów, Pana Boga, czy sojusz­ników. Toteż szowinizm jest za­przeczeniem narodowej dumy, godności i wielkości, i nie ma szo­winistów "w najszlachetniejszym znaczeniu".

Dlaczego w Polsce, przed woj­ną, oenerowcy mieli przeważnie nazwiska niemieckie ? Właśnie dlatego.

To nie jest przypadek, że trzy ćwierci naszej publicystyki na emigracji polega na wzajemnym licytowaniu się, kto Anglikom bar­dziej napisze do słuchu. Ich pra­sa brukowa, policja przekupna, gin kiepski, klimat potworny, ich malarstwo żadne, szkolnictwo ża­łosne, kuchnia podła, nie mają wy­obraźni, ani talentu do języków obcych. Co prawda, żaden dorosły Polak, ani Polka, w Anglii (nie mówię o dzieciach) nie nauczyli się tak dobrze po angielsku, jak np. żona redaktora "Dziennika Polskiego" nauczyła się po pol­sku, ale to tylko potwierdza pew­ną moją starą fraszkę:

"Dzisiaj powiedział do mnie pułkownik Serdelski

Coś, co we mnie mistyczną obudziło trwogę:

"Co to za idiotyczny język,

ten angielski, Że ja się jego nauczyć nie mogę".

U podstaw takiej pisaniny tkwi zadra zawiedzionej miłości. Uja­damy na tubylców, a oni, jak ta karawana, nie zwracają uwagi. Mnie się wydaje, że naszej dumie narodowej, naszej godności wyg­nańców, naszemu patriotyzmowi nie przystoi taka rola, że ona nas samych poniża i nam uwłacza.

Zgadzam się z panem Nowa­kowskim, że w Wyspiańskim, au­torze najgorszego po polsku na­pisanego wiersza "Die Sonne nie tak świeci, jak słońce", (wiersza tym gorszego, że on ładny) moż­na się doszukać akcentów szowi­nistycznych. Niestety, raczej w żałosnym, bynajmniej nie "naj­szlachetniejszym" znaczeniu.

Całą noc myślałem o tych za­gadnieniach i zaraz następnego ranka, z rozrzewnieniem czytam w Dzienniku list generała dra Sła­woja Składkowskiego. Z listu wy­nika, że wbrew powszechnym po­głoskom generał nie ma jatki, ani masarni w Tel-Awiwie. List ten wzruszył mnie, bo gen. Sławoja wspominam zawsze serdecznie. Wiele rzeczy, które robił, lub chciał robić w Polsce, wydawały mi się pożyteczne i rozsądne. Miał zawsze duże poczucie humoru. Pa­miętam, że na kilka lat przed wojną, napisaliśmy, do spółki z Tuwimem, satyryczną farsę "Ka­riera Alfa Omegi". W jednym z obrazów występował "pan pre­mier", który pokryjomu brał lek­cje śpiewu, bo marzył o tym, "aby mieć głos".

Cenzor komisariatu rządu skre­ślił nam tę całą scenę. Posłałem egzemplarz sztuki, wraz z wyjaśniającym listem, panu premiero­wi. W 24 gadziny potem dostałem z powrotem egzemplarz, a na nim, niebieskim ołówkiem, odręczną adnotację "Puścić w całości!" i podpis pana premiera.

Było to bardzo kłopotliwe, bo wiele kawałów w egzemplarzu by­ło "na wyrost", sami nie chcieli­śmy ich dawać, chcieliśmy się tyl­ko móc targować z cenzorem. "Kariera Alfa Omegi" poszła w całości.

Gen. Sławoja widziałem w kilka lat potem. Było to w ośrodku za­pasowym Brygady Karpackiej w Latrunie, w Palestynie. Generał, w otoczeniu adiutantów, robił in­spekcję obozowej higieny. Widzia­łem, jak otworzył drzwi jednej z latryn, stał przez chwilę przed drewnianym sedesem, patrzył, ki­wał głową, westchnął i poszedł dalej.

W liście generała Sławoja prze­czytałem z wielkim uznaniem jed­no słuszne zdanie; "Rozdmuchu­jąc tak szkodliwy zawsze antyse­mityzm w Polsce, podano, że po­szedłem na służbę do Żydów"...

"Tak szkodliwy zawsze anty­semityzm w Polsce..." Jakie to piękne, jakie ważkie, jakie mądre słowa, jaka szkoda, psiakrew, że równo 20 lat za późno pan premier tak napisał.

20 lat temu pan premier napi­sał: "Walka ekonomiczna z Żyda­mi - owszem". To "owszem" brzmiało grzecznie, serdecznie, zachęcająco. To był antysemityzm w najszlachetniejszym znaczeniu.

Teraz dopiero, po dwudziestu latach, widać, jak podróże kształ­cą, jak się człowiek rozwija i przeciera na świecie, i jak wiele "Dziennik Polski" daje materiału do myślenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji