Artykuły

Znów ta Iwona!

Gombrowicz w roku 1969 w rozmowie z de Roux mówi, że drukował "Iwonę księżniczkę burgunda" w roku 1935 w miesięczniku "Skamander"; program teatralny informuje, że był to rok 1938, zaś biograf młodości Gombrowicza Tadeusz Kępiński - że były to lata 1937-1938 i "Wiadomości literackie"... Nie jest tedy pewne, kiedy i, gdzie rzecz ujrzała światło dzienne? Że nie jest pewne czym jest ta komedia, to widać gołym okiem. Iwona snuje się przez polskie sceny jak zadanie maturalne, wykonują ją jak obowiązki małżeńskie, a wykonują różnie. Wydaje mi się, że widziałem jedną Iwonę jeżdżącą na wrotkach, co po Balladynie na motocyklu marki honda było szczególnie pomysłowe: mogła przecie zostać cyrkówką albo somnambuliczką zdjętą z dachu przy pełni księżyca. Cudzoziemcy, których nie obowiązuje nabożny stosunek do literatów i literatury, oceniają Iwonę jako dzieło złamane i puste, ale to cudzoziemcy i mają prawo nie czuć niuansów. Iwona jest dziełem polskiego ćwierć-arystokraty, nadwrażliwca, egotyka, egotysty, egocentryka (nie egoisty!), "typowego" inteligenta pozbawionego innych trosk poza odpowiednim "podawaniem się", "wypadaniem", "dominowaniem", "dynamizowaniem siebie", obsesjonata stosunków między "wyższością" i "niższością", które się tak wiecznie i wszędzie "przyciągają"... Książę Filip jest, oczywista! "wyższy", Iwona jest "niższa" i do tego odstręczająca swoją niemotą i sennością, ale gdzież jest napisane, że przyciąga tylko uroda i wdzięk, nie ma zaś przyciągać brzydota i jałowizną? Cały Gombrowicz! Ten przewrotny nadinteligent nie jest pisarzem dla półinteligentów, ponieważ półinteligenci widzą las a nie pojedyncze drzewa i w tym swoją własną wyższość nad inteligentem takim, do tego z arystokratycznym zadęciem, fobiami, kompleksami, urazami, skłonnościami do autoparodii i parodiowania wszystkiego, co jest "normalne", więc trywialne. Trywialności nie można zauważać, a skoro jest i zauważać ją trzeba, trzeba ją wyśmiać, a wyśmiewając trzeba się nadstawić, a nadstawiając się trzeba przygotować cios, a ustawiając się do (zadania) ciosu, trzeba to zrobić tak, jakby się przyjmowało postawę obronną...

"Iwona" jest zabawą Gombrowicza w Gombrowicza, z Gombrowiczem w roli Króla Ignacego, Królowej Małgorzaty, Księcia Filipa i - nawet - Szambelana. Gombrowicz w tych czterech rolach ogrywa niemal niemą Iwonę, skacze koło niej, chce ją zabić (nożem), udusić, otruć, zgwałcić, sponiewierać, unicestwić, ponieważ jej nie rozumie! Iwona wymusza na nim te wszystkie łamańce myślowe. Gombrowicz musi błaznować, więc błaznuje. Wtedy, kiedy postanowił obrażać aktorki warszawskie, "nie poznając ich nigdy" i przedstawiając się za każdym razem i kiedy ględzi nielitościwie na temat tego, że Książę jest w Iwonie, w środku Iwony, a kiedy ona ma go w środku, to on ją musi poślubić i pokochać, bo nie może nie kochać siebie, który jest w środku Iwony. Gag dobry na skecz, ale skecz za mały na sztukę. Ta sztuka dlatego jest tak rozwlekła, tak przegadana, tak, pardon, pederastyczna w swoim kształcie słownym. Tonie w lawinie słów, ratuje się parodią (Mirosława Dubrawska robi znakomitą scenę ze sztambuchem i trucizną) i satyrą na dworactwo, usituje być Oskarem Wildem, ale w "Iwonie" brak mu wildeowskiej ostrości, ciętości języka, paradoksów, przenikliwości, wreszcie pomysłu "na całość". Zamysł, żeby Iwonę zakrztusić ością karasia jest zabawny, ale poza tym nic z niego nie chce wynikać.

Szarże słowne, którymi atakuje uszy widza Aleksander Machalica jako Filip - wszystkie podane na jednej, wysokiej nucie, do pisku włącznie, czynią z tej postaci jakby wyciąg samego Gombrowicza z opisu Kępińskiego. Sądzę, że Zygmunt Hubner mógł sobie na coś takiego pozwolić, adresując swoje przesłanie do tych z nas, którzy portretu złożonego przez Kępińskiego nie uważają za przerysowany. No tak, ale postać Filipa powstała pod piórem samego Gombrowicza. Jest że to więc autoparodia czy świadomie, bo nie podświadomie! narysowany autoportret wewnętrzny, skarykaturowany przez aktora wedle instrukcji Kępińskiego? Gombrowicz był typem introwertyka rozcinającego włos na czworo i... włos czyni jednym z palących problemów tegoż nieszczęsnego Filipa, kiedy Iwona wzięła jakiś jego włos. Włos, włos Filipa! To jakby skradła mu kawałek jego bezcennej osoby... Jeżeli Ferdydurke jest karykaturą szkoły i pewnych zachowań, to czy Iwona nie jest procesem wytoczonym sobie? Można podejrzewać, że jest, wnioskując z jego słów: "ciągle więc to we mnie było i ja byłem w tym..." A jeżeli tak, to od tej pory trzeba by patrzeć na Gombrowicza inaczej. Gombrowicz obala wiele spostrzeżeń Kępińskiego? Zdaje się, nikt jeszcze tak Iwony nie odczytał. Jeżeli Hubner także nie to miał namyśli, to jego Filip jest z konopi.

Gombrowicz powiada, że przypisywano jego "Iwonie" najcudaczniejsze "podteksty", łącznie z tymi, że jest ona satyrą polityczną na reżym komunistyczny w Polsce, że Iwona jest Polską, czy też wolnością, lub że to satyra na monarchię. Uff!" Rzeczywiście, uff. Tylko co w niej widzą nasi znawcy przedmiotu, nasi krytycy teatralni? Oczywista, widzą jeszcze więcej. A reżyserzy, którzy ją nagminnie maltretują? Och, ci widzą w niej Kosmos. Najskromniejsi są sami aktorzy, których cieszy w niej parę świetnych ról, bo mogą się pysznie bawić. Dla hecy! Zapasiewicz wyposażył swojego króla w gagi może zbyt czasem farsowe, ale strawne, choć nie bez szarży, a nawet kiedy robi jeden kawałek "Himilsbachem" - jest jeszcze zabawniejszy, zwłaszcza dlatego, że "Himilsbach" to "naturszczyk", mleczny brat gombrowiczowej łwony jako takiej... Zapasiewicz zestawiony przez Zygmunta Hubnera z Mariuszem Benoit (Szambelan) - stanowią tandem zaiste "pyszny" i kiedy są za kanapą - widownia częściej uderza w śmiech. Bez tych dwu byłoby nudno.

Nie wiem, jako żywo, jak się "należy zachować wobec Iwony" w Powszechnym, choć wiem doskonale, że należy zachować się przyzwoicie, pocmokać, poklepać, wpaść w zadyszkę, porównać robotę Hubnera z robotą, bo ja wiem, Dejmka czy Jarockiego (jeżeli Iwonę robili), tu dodać, tam ciut ująć, ale ganić "nie wypada". Więc nie ganię, nie będę się zawsze wyłamywał z szeregu. Ja po prostu nie wiem, co mam pisać o tej "Iwonie" i w ogóle o "Iwonie" w roku 1984, bo mnie żadna "Iwona" nie obeszła nawet tyle co zeszłoroczny śnieg. Nie wiem do czego może służyć "Iwona", choć mnie autorka programu (Magdalena Ciesielska) raczy cytatami z Kapuścińskiego ("Cesarz"), Grodziskiego ("Franciszek Józef I"), Neale'a ("Elżbieta I") i Ervinga Goffmana ("Człowiek w teatrze życia codziennego"), żebym się doświecił i ujrzał w skeczu Gombrowicza głębie historiozofii, historii i detektywistyki współczesnej oraz żebym w Królu Ignacym dojrzał Hailego Selassie i Franza Josefa i Elżbietę I. Na nic, bo Gombrowicz też ich w Ignacym nie widział: widział siebie, że nikogo poza sobą widzieć nie umiał i nie miał zamiaru, i nie uważał za potrzebne. Ja więc. Gombrowicza spłaszczam, trywializuję, sprowadzam do parteru, choć - na boga! - strach przejmuje, że mnie dopiszą do poglądów tego profana, który dostrzegł w Gombrowiczu powidła a nie owoc "polskiej cywilizacji".

Glątwa jedna i totalna niemożność określenia się jednoznacznego po czyjejkolwiek stronie!

Ale "Iwona" znów jest scenicznym faktem. Zmajstrował ją majster dobry i szacowny, który wie, co się robi z tekstem i aktorem i który tę swoją wiedzę upowszechnia w pismach i książkach. Zrobił "Iwonę", bo "Iwonę" robić się musi, każdy robi "Iwonę"... Nie, nie, proszę się nie trapie, mili Państwo, ja także się na "Iwonie" od czasu do czasu bawiłem, bo pomysł zrobienia roli głównej z kukiełki, która prawie nie mówi i wszyscy ją obtańcowują a widownia czeka: przemówi czy nie przemówi, a jeśli przemówi to w jakie słowa? - ten pomysł jest znakomity, buzia zaś panny Darii Trafankowskiej nadaje Iwonie całą jej iwonność; pono Gombrowicz (wedle świadectwa Tadeusza Kępińskiego) imię Iwona powtarzał jak "zwrotkę w pieśni", albo używał zamiast "dzień dobry". "Mnie to nie zachwycało" pisze Kępiński i korona mu z głowy nie spada. A "wygranie każdego momentu epatacji", tak typowe dla Gombrowicza w ogóle, w całym jego pisarstwie, w "Iwonie" akurat jest możliwe tylko poprzez silne naciąganie.

Gombrowicz powiada, że "Iwona jest bardziej rodem z biologii, niżzsocjologii", a więc tylko "bardziej", czyli jest także z socjologii, z socjologii towarzystwa, które autora ukształtowało na swój obraz i podobieństwo. Kępiński obnaża jego (towarzystwa) kabotynizm i neurozy, pozerstwo i oderwanie, życie wyłączone. "Iwona" jest właśnie o tym. Gombrowicz, wedle świadectwa tegoż Kępińskiego, mawiał, że "człowiek nie ma możliwości oderwania się od swojej zewnętrznośet, ani nawet zapomnienia o niej na chwilę", "człowiek stara się, a jeśli i nie stara, to i tak podaje siebie - i to we wszystkim, w ubiorze, w sposobie bycia, w zainteresowaniach lub w ich atrapach". Otóż to!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji