Artykuły

W każdej rzeczy, którą robię, musi być sens

- Są takie artystyczne przyjaźnie, zawiązywane na całe życie. Jednej rzeczy nauczyłem się od Jacka Głomba: cokolwiek robisz w sztuce, to musi mieć jakiś sens. Myślę, że wszystkie rzeczy, które zdarzają mi się podczas pracy w filmie, Teatrze Ateneum, telewizji, są sensowne. Wiary w to, co się robi, nauczyłem się w Legnicy - mówi aktor PRZEMYSŁAW BLUSZCZ.

Rozmowa z Przemysławem Bluszczem [na zdjęciu], kiedyś aktorem legnickiego Teatru im. Modrzejewskiej, znanym między innymi z ról w "Balladzie o Zakaczawiu" i "Koriolanie", który dziś występuje w filmach i Teatrze Ateneum w Warszawie.

Byłeś w wojsku?

- No coś ty, oczywiście, że nie. Miałem już prawie bilet w ręku, występowałem o służbę zastępczą. Uciekałem, uciekałem, aż uciekłem. Jestem pacyfistą.

Ale w "Operacji Dunaj", jako kapral Romek Kwaśny, musiałeś kierować czołgiem.

- To było traumatyczne przeżycie. Zgadzam się z Maćkiem Stuhrem (w filmie zagrał działonowego Floriana Sapieżyńskiego - przyp. red.), który mówi, że siedzenie w środku maszyny do zabijania sprawia, że coś złego może stać się z głową.

Film nie do końca jest komedią?

- Oczywiście, to lekka, wywołująca uśmiech opowieść. Ale mówi przecież o bardzo trudnej sprawie: sierpniu 1968 roku i "bratniej pomocy" Czechom i Słowakom ze strony członków Układu Warszawskiego. Myślę, że warto było się starać, by film powstał, żeby przypomnieć, co zrobiliśmy swoimi czołgami czeskim drogom, a przede wszystkim ludziom.

Może nie "zrobiliśmy", bo Ciebie nie było wtedy na świecie.

- Nie. Nie czuję się więc winny, ale trochę mi wstyd.

Nie żal Ci czasów debiutu i późniejszych w legnickim teatrze? Grałeś w sztukach, które do dziś pamiętam: Tullusa Aufudiusza w "Koriolanie", Kordiana, ojca Jacka w "Weselu raz jeszcze", Benka Cygana w "Balladzie o Zakaczawiu".

- Debiutowałem u Roberta Czechowskiego w "Jak wam się podoba" Szekspira jako Książę wygnany i Fryderyk. Ale dziś myślę o przyszłości. Cieszę się z tamtego fantastycznego czasu, świetnego nie tylko dla mnie, ale dla legnickiego teatru. Najważniejsze były spotkania z ludźmi.

Które ciągle trwają, skoro zagrałeś w filmie Jacka Głomba.

- Są takie artystyczne przyjaźnie, zawiązywane na całe życie. Jednej rzeczy nauczyłem się od Jacka Głomba: cokolwiek robisz w sztuce, to musi mieć jakiś sens. Myślę, że wszystkie rzeczy, które zdarzają mi się podczas pracy w filmie, Teatrze Ateneum, telewizji, są sensowne. Mogą być mniej lub bardziej udane, ale przystępując do pracy nad nimi, wierzę w to, co robię. Oczywiście, nie wszystkie udają się tak, jakbym chciał, ale to jest wpisane w mój zawód. Wiary w to, co się robi, nauczyłem się w Legnicy.

W filmie debiutowałeś w wieku 34 lat, zagrałeś Tadka w obrazie "W dół kolorowym wzgórzem" Przemysława Wojcieszka.

- Wcześniej było mnóstwo ról w teatrze.

Ciągle czujesz się debiutantem?

- Do każdej roli podchodzę z uwagą debiutanta, bo każda jest czymś nowym, innym. Zawód aktora jest zawodem do szukania, odkrywania nowości w sobie, w innych, w przestrzeni, w kulturze. Nie chcę używać dużych słów, ale myślę, że to ma wartość dla mnie - szukającego. Pozwala mi się rozwijać.

W filmie często obsadzano Cię w rolach gangsterów albo policjantów, na przykład gangstera Lewara w "Świadku koronnym" i serialu "Odwróceni", policjanta w "Jestem", milicjanta w "Bożej podszewce".

- Dalej tak jest. Niewielu producentów filmowych zastanawia się nad tym, że aktorzy potrafią grać. Często więc szufladkują aktora. Jeśli się sprawdzę jako bandyta numer jeden, dwa albo trzy, to następną propozycją będzie bandyta numer cztery. Tak jest łatwiej, widz mnie już pamięta. A ja się zastanawiam, czy widz nie byłby mile zaskoczony, gdyby zobaczył "bandytę", który nagle zamienił się w "księdza". Aktor potrafi to zagrać! Ale przekonanie producentów, że tak jest, to czasem orka na ugorze.

Byłeś Szawłem z Tarsu w sztuce Roberta Urbańskiego wyreżyserowanej przez Jacka Głomba, a jakoś nie obsadzają Cię w rolach innych apostołów.

- Niestety nie. Przemek Wojcieszek obsadził mnie w filmie "Made in Poland" w roli księdza. W spektaklu poprzedzającym film zagrałem oczywiście złego windykatora. Ten film w kinach znajdzie się dopiero za chwilę. Czasem więc pojawiają się propozycje grania normalnych ludzi.

Na jakie premiery z Twoim udziałem czekamy?

- W telewizji od września druga seria "Czasu honoru", gdzie moja postać jest jeszcze bardziej krwiożercza niż wcześniej. Gram strasznego gestapowca. Niedługo wystąpię też w komedii "Kołysanka" Juliusza Machulskiego, zdjęcia zaczynają się na przełomie sierpnia i września. Zagram również w produkcji TVN-u "Krzysztof", której scenariusz oparty jest na historii porwania Krzysztofa Olewnika. W Teatrze Ateneum Marek Fiedor wyreżyserował "Moją córeczkę" Tadeusza Różewicza. Spektakl jest już gotowy, premiera 7 października, Marek zrobił bardzo interesującą adaptację. Główną rolę gra Artur Barciś, a ja wystąpię w kilku rolach. Myślę, że to będzie mądry i wzruszający spektakl.

Jak Ci się żyje w Warszawie?

- Bardzo dobrze. Tym bardziej że mieszkam w uroczym miasteczku pod Warszawą. Nie mam problemu z tym miastem, uważam, że miasto to ludzie. Praca w stolicy daje mnóstwo możliwości, chociaż potrafi też na dużo więcej sposobów oszukać. Ale nie mam już dwudziestu lat i nie jestem naiwny.

Trzeba ciągle być aktywnym, nie można spocząć na laurach?

- Tak, ale gdybym chciał odpocząć od zawodu i zająć się zupełnie czymś innym, bo też taką możliwość dopuszczam, mogę to zrobić. Na razie mam mnóstwo nowych projektów. Ania (Wieczur-Bluszcz, żona aktora - przyp. red.) skończyła Mistrzowską Szkołę Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy i będzie reżyserować film. Mam nadzieję, że w nim zagram po znajomości (śmiech). Poważnie mówiąc, jest tam dla mnie fajna rola. Scenariusz powstał według noweli "Być jak Kazimierz Deyna" Radka Paczochy. To historia o dorastaniu i polskiej piłce, zagram pierwszego trenera bohatera, który wierzył w moc polskiej myśli szkoleniowej i ubrał ją w takie mniej więcej słowa: "u mnie się, k..., zapier...". To będzie sympatyczny gość. Poza tym założyliśmy z Anią Fundację Sztuki Orbis Pictus.

Jakie macie cele?

- Upowszechniać sztukę, także młodych twórców, i tworzyć. Chcemy to robić tak, żeby świat dookoła nas był lepszy i piękniejszy. Interesuje nas produkcja spektakli, filmów, chcemy robić społeczne projekty edukacyjne, uświadamiać przez sztukę.

Skąd się wzięła nazwa?

- Od tytułu dzieła "Orbis sensualium pictus" ("Świat widzialny w obrazach") Jana Amosa Komensky'ego, czeskiego reformatora pedagogicznego, który w XVII wieku zreformował podejście do pedagogiki. Stworzył nowoczesne i pionierskie kompendium wiedzy o świecie. Rodzaj obrazkowego słownika o człowieku i o tym, co go otacza, w pięciu językach: polskim, czeskim, niemieckim, francuskim i łacińskim. Z Anią zetknęliśmy się z tą księgą, pracując nad międzynarodowym projektem. Przy powołaniu fundacji naturalnie pojawiła się ta nazwa, skoro chcemy pokazać "świat w obrazach" nie tylko w naszym kraju.

To kolejne spotkanie z Czechami?

- Tak. Nawet tę książkę dostaliśmy od naszej czeskiej przyjaciółki i reżyserki - Simony.

Bliska jest Ci kultura czeska?

- Zawsze lubiłem Czechów. Za to, jacy są. Kiedy byłem młody, śmiałem się z fryzur "na czeskiego piłkarza". Ale fascynowała mnie Praga, czeskie kino. Nie jestem specjalnym miłośnikiem kina Jirziego Menzla, ale wyjątkowo cenię filmy Milosza Formana. Forman to jeden z niewielu światowych twórców kina, którzy potrafili odnaleźć się w każdym z dostępnym gatunków. "Czarny Piotruś", "Lot nad kukułczym gniazdem", "Hair", "Odlot" czy "Amadeusz" powstały w zupełnie różnych konwencjach filmowych. Chapeau bas!

Jakie jest dziś Twoje największe marzenie?

- Chciałbym zrobić wszystko. No, prawie wszystko, oczywiście. Pracuję nad monodramem "Krysuvik" według książki Dolnoślązaka Huberta Klimko-Dobrzanieckiego. Marzy mi się "Hebanowa wieża" Fowlesa na scenie, mamy z Anią fajny pomysł na film, a także na społeczny projekt, o którym na razie sza... Projektów jest mnóstwo, przez lata nazbierało się ich w pomysłach i marzeniach. Dlatego powołaliśmy fundację, bo praca w teatrze jest super, ale jak mawiał szekspirowski Koriolan "...jest świat gdzie indziej...".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji