Artykuły

Możliwości teatru

Krakowskie "Dziady" są wydarzeniem teatralnym (ogromnie zdewaluowało się to słowo) w potrójnym co najmniej sensie: jako pierwsza od paru lat Inscenizacja tego dramatu, jako próba znalezienia dla utworu formy teatralnej, usprawiedliwionej problematyką i budową tego dzieła a odbiegającej od powielanych w najrozmaitszych wariantach schematów dzisiejszych przedstawień (i tych tradycyjnych i tych "nowoczesnych"), jako próba przywrócenia teatrowi rangi, którą miał niegdyś.

Sprawa pierwsza nie wymaga komentarza. Co kryją w sobie następne?

NA szerokich schodach wiodących do westybulu na I piętrze Starego Teatru siedzą jałmużnę dziady. Można im się przyjrzeć dokładnie, oczekując w szatni, by bileterzy (punktualnie o 7,15) dali znak, iż można wejść na górę "pomału, spokojnie, jakby w procesji". Westybul zmieniono w kaplicę; pośrodku stół do obiaty i ołtarz z wizerunkiem Ostrobramskiej. Beczka z wódką, garść kądzieli. "Dziadów" część druga. Obrzęd, na który z zewnątrz dostęp mieć będą od tej chwili tylko duchy (widmo złego pana ukazuje się najpierw za oknem westybulu i tam - w zgodzie z tekstem - wygłasza pierwsze "słowa"). Obrzędowych działań dokonują, rzecz jasna, aktorzy, oni też wygłaszają Mickiewiczowskie kwestie. Ale w obrzędzie, w sposób zupełnie dosłowny, uczestniczą i ci wszyscy, co przybyli do teatru z biletami w ręku. Przez blisko godzinę stojący w milczeniu i śledzący równie jak aktorzy czujnie wszelkie "znaki" ze świata umarłych. Granica między wykonawcami, kreowanymi przez nich postaciami i publicznością zaciera się, przynajmniej zatrzeć się powinna. Grający (zawodowo) "obrzędnicy", przyjmują też rolę widzów. Przechodzą jakby w rzeczywistość inną w momencie, gdy przy ołtarzu pojawi się Ksiądz z "Dziadów" części IV, by-w towarzystwie "dziateczek" odbyć rozmowę z Gustawem. "Grający" (podświadomie) właściwie widzowie przybierają w pewnym sensie rolę aktorów: w widowisku i wobec siebie. Nawet ci (a może ci przede wszystkim), którzy zdołali zapomnieć, iż wszystko tu jest aranżacją.

Z kaplicy na "Dziadów" część III wchodzi się do sali, zwanej normalnie "widownią", która teraz jest tylko wnętrzem , którego znaczenie zmieniać się będzie w miarę upływu zdarzeń. Długi biegnący od sceny podest, przecina ją na połowy; wraz z środkowym, prostopadłym doń przejściem między rzędami krzeseł tworzy cztery sektory (oznaczane są tylko sektory, brak numeracji krzeseł). Widoczność z poszczególnych sektorów nie jest jednaka, z żadnego chyba nie można ogarnąć całości. W tyle sceny chór-chłopców-aniołków ł zasuwane wejście dla Anioła Stróża (Zygmunt Józefczak). Właściwa przestrzeń sceny zarezerwowana jest dla Nowosilcowa (choć i Nowosilcow j jego asysta wychodzą na podest); na przedniej części podestu odbywać się też będzie bal. Na scenie uplasuje się początkowo zachowawczy obóz Salonu Warszawskiego. Tu też drzemać będzie lud, co niedawno uczestniczył w zaduszkowym obrzędzie.

Głównym miejscem akcji jest podest. Wraz z owym przejściem między fotelami tworzy coś na kształt ramion krzyża. Jest charakterystyczne, że do górnej części podestu nie ma dostępu ani stronnictwo Nowosilcowa, ani warszawscy literaci. Tam natomiast zatrzymuje się zwykle młodzież (z Salonu i Balu). Mieszkańcy celi Bazylianów mają do dyspozycji całość. Pośrodku leżą Konrad i Ksiądz Piotr po scenie egzorcyzmów. W tylnej części podestu pojawiają się Duch (Tadeusz Malak), Belzebub (przedzierzgnięty potem w Mistrza Ceremonii w Salonie Warszawskim oraz w Lokaja Nowosilcowa, Jerzy Stuhr).

Tradycyjny podział . na scenę i widownię znika więc dość radykalnie, co więcej akcja toczy się w coraz to nowym miejscu, czasem zaś w kilku naraz (a wszystkie jej fragmenty i epizody są istotne). Choć teren gry aktorów wymierzony jest jak widać precyzyjnie i wyraźnie wyodrębniony, wspólnota między aktorami i widzami jest oczywista. Zostają wspólnie zamknięci w dość obszernej sali, z której wyjście znajduje jedynie skrwawiony Rollison, skacząc z okna na Plac Szczepański. We wszystkich jednako biją pioruny na Balu u Senatora.

Jest co prawda przerwa. Po Wielkiej Improwizacji wygłoszonej przez Konrada - Józefa Trelę, (aktora zda się całkiem nie predestynowanego do tej roli a przecie świetnego w owych "Dziadach", które mają być romantyczne w bardzo specjalnym sensie). Ale nawet w czasie przerwy nie jesteśmy naprawdę w teatrze. Westybul wciąż jest kaplicą, na schodach wciąż siedzą jałmużnicy. za oknem, w którym zjawiło się widmo, płonie ogień. Niepozorny Ksiądz Piotr (Andrzej Kozak) w towarzystwie dwu młodych ministrantów, daje wkrótce znak, że obrzęd trwa nadal. Zakończony dopiero ponownym pojawieniem się Guślarza (Roman Stankiewicz) i Kobiety (Anna Polony) na pustym tym razem podeście. Za drzwiami słychać znów zaklinanie i obrzędowe jęki, zagłuszone tętentem kibitek, okrążającym salę.

TAK więc, "Dziady" o całkiem nowym scenicznym (jeśli tak rzec wolno) kształcie, wyprowadzonym przecie z ich struktury (tak zresztą jak i diametralnie różne przedstawienie Leona Schillera; możliwości jest tu dość wiele). Dla teatralnych dziejów tego dramatu rzecz z pewnością znacząca. Na ile znacząca dla współczesnych?

"Dziady" są pierwszą inscenizacją Konrada Swinarskiego, której ideę pragnął wyrazić jednoznacznie i wprost: Inaczej niż romantycy, uwierzyliśmy, że wszystko służy po to, aby żyć lepiej i wygodniej. Ale rezultatem tej idei konsumpcyjnej musi być w końcu przywrócenie dawnych norm (pismo "Literatura" oraz program przedstawienia).

To czyni z krakowskich "Dziadów" kontynuację nurtu rozpoczętego "Nie-Boską", "Snem nocy letniej", "Wszystko dobre co się dobrze kończy". Atak na obojętność, kompromisowość, namiastki. Atak na współczesną moralność i współczesną cywilizację (potem w bałwochwalczym pomieszaniu języków, nazwano cywilizacją modne i wykwintne ubiory, smaczną kuchnię, wygodne karczmy, piękne teatra i szerokie drogi - pisał Mickiewicz). A. więc nawrót do teatru wielkiej moralistyki. Oraz publiczności zdolnej do współuczestnictwa.

To "współuczestnictwo" - na które moda rośnie coraz bardziej - oznacza na ogół tzw. integralność sceny i widowni. Lecz tylko dla nielicznych twórców, jak Grotowski, jak - w innym sensie - Kantor. ("Widz musi wziąć odpowiedzialność za wejście") integralność owa ma sens głębszy niż proste i niepotrzebne mieszanie publiczności z aktorami. Ale zasadą jednoczącą we wspólnym przeżyciu widzów u Grotowskiego jest kameralność odprawianych tam misteriów. Swinarski od kameralności jest daleki w podwójnym znaczeniu: jego teatr tak bardzo widowiskowy żąda też licznej publiczności.

Publiczność... Można z nią wyczyniać różne rzeczy, przy jej mniejszej lub większej aprobacie. Środki, którymi posługiwał się dotychczas Swinarski, były tak wieloznaczne, że owo "współuczestnictwo" dokonywało się niepostrzeżenie.

Więc krok pierwszy: przemienienie widza w świadka. Z pozoru nie ma tu różnicy. Cechą - zda się immanentną - obu jest bierność. Co innego jednak znaczy być obserwatorem scenicznych wydarzeń, co innego świadkiem działań, które dzieją się obok nas. w "życiu" (te, lub inne im podobne przynajmniej w konsekwencjach). O "neorealizmie" Swinarskiego, jego zamiłowaniu do efektów jaskrawych pisano często, gubił się gdzieś jednak ten aspekt: działanie na publiczność. Egzaltacja przechodząca w fanatyzm i nietolerancję, fizyczne i moralnie okrucieństwo, oto treść prawie wszystkich odinscenizatorskich epizodów, narzucających odbiorcom poczucie współwiny. Poczucie obce widzowi; nie musi on brać odpowiedzialności za żadne zło dziejące się na scenie. Bierność widza jest jedną z teatralnych konwencji (dziś przynajmniej) Bierność świadka jest etyczną postawą.

W "Dziadach" pozbawia nas Swinarski zarówno statusu widza jak i świadka, wtrącając w dosłowne uczestnictwo. Wejście w obrzęd, jakim jest dla nas owa kaplica, jest zaledwie przygotowaniem. Nieco mechanicznym, narzuconym jakby odgórnie poprzez "rozkaz" inscenizatora. Współuczestnictwo w części III jest już subtelniejszej natury. Siedzimy zamknięci. W pomieszczeniu? W jakiejś rzeczywistości? Ta sala, wokół której krążą żandarmi, może być po prostu dosłownym lub symbolicznym więzieniem. Lecz może być także kosmosem. Kim jesteśmy? Sojusznikami spiskowców? Literatami z warszawskiego salonu (ci literaci u Swinarskiego współczują serio Cichowskiemu. Widzą tylko jakie mogą być współczucia tego konsekwencje)? Uczestnikami Balu u Senatora? Może ludem z początkowego obrzędu, który w czasie Wielkiej Improwizacji zajada jajka na twardo? Identyfikować możemy się różnie, zależnie od prywatnych rachunków sumienia. Cóż stąd wynika?

SWINARSKI daje znać wyraźnie (także na piśmie), że w inscenizacji jego idzie bardziej o prawdy uniwersalne niż o konkretny etap naszej polskiej martyrologii. Nie najważniejszy jest więc tu proces filomatów, ani zagadka "czterdzieści i cztery", ani żadne "narodowe msze". Mniej istotne będzie tu np. to czego dowiedzieć możemy się o Nowosilcowie (jako postaci historycznej), bardziej to "co wynika z charakteru tej i innych postaci dla rozważań o karierze. "Dziady" to utwór traktujący o problemie "ja, kosmos, społeczeństwo" czy też "ja, społeczeństwo, kosmos". W pojęciu kosmosu mieści się właściwie wszystko, także "Bóg", "życie", jest również i odbicie drogi człowieka do doskonalenia się" - twierdzi Swinarski. I inscenizacja jego jest rzeczywiście (choć nie wyłącznie) widowiskiem o "wyzwalaniu się" z niewoli cudzej (przemocy) i niewoli własnej (egoizmu, zobojętnienia) Jest także widowiskiem o przyczynach, dla których rezygnujemy z "wyzwolenia". O buncie i o powodach upadania buntów. "Dziady" krakowskie są dziełem Wielkiego Moralisty, choć zdawało się. że czas Wielkich Moralistów minął, nie tylko w teatrze. Trzeba być Wielkim Moralistą, by brać się dziś za poruszanie sumień.

Czy istotnie wychodzimy oczyszczeni lub żądni oczyszczenia z tego obrzędu? Czy teatr może być jeszcze obrzędem? Czy nie istnieją jakieś granice czy prawa teatru, które najbardziej z pozoru autentycznym przeżyciom nadają pewną sztuczność? Krakowskie "Dziady" są przedstawieniem wybitnym, a jednak sądzę, że nie osiągnęły rangi choćby "Nie-Boskiej".

Być może postawiono tu widzowi zbyt maksymalne cele. Jakikolwiek dystans przekreśla połowę sensów tej inscenizacji, choć oczywiście może pozostawić wrażenie jakiejś niesprecyzowanej wielkości przedstawienia ("przedstawienia" jednak).

Czy cel główny może w ogóle zostać osiągnięty? Zjadanie jajek na twardo jest - jak wiadomo - zajęciem powszechniejszym, bardziej naturalnym i bezpiecznym niż słuchanie Wielkich nawet Improwizacji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji