Artykuły

Fest!

Rodzi się pytanie, czy zaproszone grupy podważają, dyskutują w jakikolwiek sposób ze zjawiskami zachodzącymi w centrum miasta? Wręcz przeciwnie. Idealnie wtapiają się w zastaną sytuację, nie stawiając żadnych pytań, nie powodując żadnej dyskusji - o XXVII Międzynarodowym Festiwalu Teatrów Ulicznych w Jeleniej Górze pisze Wojciech Wojciechowski z Nowej Siły Krytycznej.

XXVII Międzynarodowy Festiwal Teatrów Ulicznych w Jeleniej Górze przeszedł do historii. Trwał trzy dni. Przybyło dziewięć zespołów. Pozostało pytanie: Czy organizowanie festiwalu w takiej formule i na takim poziomie jak w ostatnim czasie ma jeszcze sens? Jeśli organizatorzy nie podejmą ryzyka artystycznego, dokonując innej selekcji przy wyborze poszczególnych grup artystycznych, to dotychczasowe wizyty cyrku na peryferiach miasta w zupełności wystarczą.

Trudno powiedzieć, jakimi kategoriami kieruje się Teatr Norwida, budując repertuar MFTU, ale podczas planowania kolejnych edycji może warto przez moment zastanowić się nad samym nazwaniem miejsca, w którym ów impreza ma się odbyć. Tutaj jest często mowa o "jeleniogórskiej ulicy", "jeleniogórskim bruku", czy w końcu Placu Ratuszowym. Nie odkryjemy również Ameryki, gdy zaczniemy mówić po prostu o przestrzeni publicznej, która coraz częściej jest zawłaszczana przez nachalne kampanie reklamowe, instytucje finansowe, wydzielane są z niej przez deweloperów enklawy mieszkalne i przy okazji tworzy się rozwarstwienie społeczne - my jesteśmy tu, a wy za bramą. Warto jeszcze wspomnieć o kulturze indywidualizmu, kulturze telewizji, zappingu, antypsychiatrii, parapsychologii, UFO, zen, emo, dodajmy do tego konsumpcjonizm, utowarowienie sztuki i wymieszajmy - wszystko po to by "oderwać się od ziemi", oddzielić się od realności. W jakim stopniu teatr może reagować na współczesne zjawiska, przemiany? Trzeba tutaj przypomnieć głosy publicystów, którzy twierdzą, że polska przestrzeń publiczna jest sflaczała. Artyści działający w niej, którzy już się samocenzurują, oskarżani są przez polityków i prokuratorów.

Wróćmy jednak do MFTU. Publiczna instytucja, jaką jest Teatr Norwida, ma do dyspozycji przez trzy dni przestrzeń publiczną w centrum miasta. Rodzi się pytanie, czy zaproszone grupy podważają, dyskutują w jakikolwiek sposób ze zjawiskami zachodzącymi w tym obszarze, społeczeństwie czy w świecie w ogóle? Wręcz przeciwnie. Idealnie wtapiają się w zastaną sytuację, nie stawiając żadnych pytań, nie powodując żadnej dyskusji, nie tworząc żadnych ciekawych kontekstów, napięć z otaczającą przestrzenią. Nie można oczekiwać, że cały MFTU będzie maratonem poważnych spektakli - chwila na oddech i uśmiech jest potrzebna - jednak wśród małej ilości zaproszonych zespołów, słaby i wręcz cyrkowy poziom oraz profil festiwalu jest szczególnie widoczny i tym samym nie dochodzi do prawdziwego spotkania publiczności z teatrem ulicznym, gdyż jego poziom jest niski. Wszystko ogranicza się do obserwacji gagów, fajerwerków i kolorowych piór czyli czystego popędu radości. Następuje wypełnienie przestrzeni śmiechem pozbawionym refleksji. Tylko gapimy się romantycznie.

Nie można oczywiście zarzucić występującym zespołom braku zaangażowania i profesjonalizmu. Na uwagę zasługuje chociażby widowiskowy "Wiśniowy sad" lwowskiego Voskresinnia Theatre, który wprawdzie nie zaryzykował, nie wyszedł poza treść sztuki Czechowa, ale był różnorodny i nowatorski pod względem plastycznym. Perła dla miłośników klasyki. W pamięci pozostanie również spektakl "Mignone" Teatru Wędrujących Lalek Pan Pejo. Śmieszna, momentami straszna i wzruszająca historia dziewczynki, która poszukuje siebie, więzi z kimś bliskim i prawdziwego kontaktu ze światem. Ciekawa muzyka, wyjątkowe maski stworzyły pierwszego wieczoru festiwalu szczególny klimat. Co poza tym? Nadmiar klaunady, żonglerki, upadków na pupę ("Fantazje klaunów" Teatr Karnaval, Ukraina; "Perlas y Plumas", grupa Los Gingers, Hiszpania), spektakl przypominający program Benny Hill, czyli młodzi panowie grają starszych panów, prężą muskuły na widok młodych dam i przedłużające się wypuszczanie sztucznych ogni dla zajęcia wolnego czasu widzom, ponieważ artystom brakuje zwyczajnie pomysłu ("Płonące laski cztery" Teatr Akt, Warszawa), dalej chodzenie na szczudłach dla samego chodzenia ("Ombre" grupa Oplas Danza, Włochy) - artyści z Włoch przyznali w jednej z rozmów, że ich spektakl nie podejmuje żadnego problemu, niczego nie opowiada - oraz akrobacje na wysokości, które ma uzupełnić banalna opowieść o miłości dwojga zakochanych ("Isso" Compagnie Du Mirador, Belgia) w efekcie finalnym otrzymujemy niemalże cyrk. Zabrakło bowiem woltyżerki i tygrysa biegnącego głównym deptakiem miasta. Ba! Wtedy można by było nawet zarzucić Jeleniogórskiemu Teatrowi, że zaprasza artystów tworzących sztukę zaangażowaną, ponieważ wypuszczenie zwierza z klatki zburzyłoby porządek społeczny, naruszyłoby lokalne status quo. Tyle tylko, że byłoby to okupione dużą ilością krwi na murach miasta, śladami śrutu w bramach, a tak zaangażowanego widowiska nikt by raczej nie chciał.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji