Artykuły

Ile czołgów udźwignie most?

- Zawsze chciałam "robić teatr". Byłam utrapieniem dla rodziny, bo wszystko przerabiałam, budowałam, nastawiałam, przestawiałam i się przebierałam - mówi scenografka MAŁGORZATA BULANDA.

Za co kocha Legnicę, o co kłóci się z Jackiem Głombem i dlaczego jako dziecko zasypała mąką kuchnię. Z Małgorzatą Bulandą [na zdjęciu], scenografem i kostiumografem teatralnym i filmowym rozmawia Małgorzata Matuszewska:

Przed premierą "Operacji Dunaj" w reżyserii Jacka Głomba powiedziała Pani, że jest dumna, bo "nie każdy teatr może mieć swój film". Spodziewała się Pani tego, zaczynając pracę w Legnicy?

- Nie. Początki były bardzo trudne. Przyjechałam do Legnicy na chwilę, w 1993 roku, bo Jacek Głomb wspólnie z Robertem Czechowskim kierowali wtedy artystycznie legnickim teatrem. Robert reżyserował spektakl "Zdrady miłosne" wg Moliera, do którego zrobiłam scenografię. Za rok wróciliśmy z Jackiem na stałe. Zafascynowała nas Legnica. To, że jest taka piękna, zniszczona i niedoceniona przez mieszkańców. Czuliśmy, że ludzie mają do niej stosunek: "Mieszkam tu przypadkiem, ale zaraz wyjeżdżam". Pokazywaliśmy im to, co mają, co codziennie mijają i nawet nie dostrzegają. Stąd wziął się pomysł spektakli w dziwnych, oryginalnych przestrzeniach. Patrzyliśmy na Legnicę oczami przybyszów, bo oboje jesteśmy z Tarnowa. Tam nas nauczono miłości do miejsca, w którym się mieszka. Myśmy tę miłość przenieśli na Legnicę. I jak kiedyś kochaliśmy Tarnów, teraz kochamy Legnicę. Znamy jej historię, oprowadzamy po niej ludzi, próbujemy zafascynować. To jest dla nas bardzo ważne miejsce.

Co najpierw Panią urzekło?

- Remontowany kościół Najświętszej Marii Panny. Prawie wdarłam się tam przez małe drzwi, niedomknięte przez zapomnienie. Ten świat mnie pochłonął. Zobaczyłam w tym kościele różne światy: Alhambry, Grenady, średniowiecza. W1977 roku kościół został zalany przez powódź do 1/5 wysokości kolumn. Kolumny zmurszały, freski zmieniły barwę. Pięknie wyglądało światło padające na kamienie naruszone w posadzce. Pomyślałam, że to piękno trzeba pokazać widzom. Tu wystawiliśmy "Pasję" Abramowicza. Ciekawe było zetknięcie z dużą przestrzenią, z rozchodzeniem się głosu w wielkim kościele. Dla nas, inscenizatorów, wyzwaniem było, jak pokazać nie tylko spektakl, ale też kościół, żeby zobaczyli go wszyscy i zachwycili się.

Film "Operacja Dunaj" wyrósł z przedstawienia. Pamięta Pani korzenie filmu?

- Przedstawienie było bajeczną opowieścią o tym, jak z ludzi złych, zdezorientowanych i nieświadomych można stworzyć dobrych, pełnych idei. Czyli o tym, jak ich naprawić. Przestrzeń scenograficzna też była inna. Wyrosła z pomysłu grania zabawkami, stąd wziął się czołg, motor. Wszystko zostało zrobione z drewna, spektakl zaczynał się sceną z małym modelem drewnianego czołgu. To było bliższe widzowi teatralnemu. Gdybyśmy naśladowali realia, ponieślibyśmy klęskę.

Czuje Pani, że rozwinęła skrzydła? Zabawek filmowych jest o wiele więcej niż teatralnych.

- Nie. Kocham teatr, nigdy bym go nie zamieniła na film. Film mnie trochę - przepraszam za określenie - śmieszy. W teatrze obserwuję zmieniający się proces powstawania sztuki. Gotowy film jest lepszy albo gorszy, ale niezmienialny. Teatr ma inną energię, także w pracy scenografa. Kocham historie, w których ujęcie zaczyna się od przedmiotu puentującego potem scenę.

Pamięta Pani swoją pierwszą scenografię?

- Zawsze chciałam "robić teatr". Byłam utrapieniem dla rodziny (śmiech), bo wszystko przerabiałam, budowałam, nastawiałam, przestawiałam i się przebierałam. Miałam chyba cztery lata, babcia zostawiła mnie na chwilę samą w domu. Zrobiłam zimę. Górka ze stołu i krzeseł, ślizgawka ze starej drewnianej deski. Ze spiżarki wyciągnęłam kaszę, mąkę, ryż i to wszystko narzuciłam na ten stół, deskę i okolice. Założyłam babci futro i zjeżdżałam. I to była moja pierwsza scenografia. A profesjonalna powstała w Jeleniej Górze, do "Szklanej menażerii". To była fantastyczna przygoda. Wymyśliłam dziwny świat, w którym nie było amerykańskiego salonu i szafki ze szklanymi zwierzątkami. Wszystko było starym strychem, a szklana menażeria soplami lodu.

Od kiedy współpracuje Pani z Jackiem Głombem?

- Od stu lat (śmiech). Znamy się bardzo długo. Jacek studiował historię na Uniwersytecie

Jagiellońskim. Byliśmy w jednej towarzyskiej paczce inteligentnych młodych ludzi, interesujących się tym i owym. Założyliśmy Ośrodek Teatru "Warsztatowa". Pamiętam performance w Janowicach Wielkich, gdzie rozpuściliśmy wieść o przybyciu uzdrowiciela... Drugim pamiętnym wydarzeniem były warsztaty w Lipnicy Murowanej. Przygotowaliśmy tam - jako fikcyjny Teatr Klasyczny im. CK. Norwida - spektakl "Romeo i Julia". Na premierze okazało się, że aktora grającego Romea pobili chłopcy z miasteczka. Widzowie się obruszyli i mówili, że nikt w życiu nikogo u nich nie bił. Oczywiście całe wydarzenie było wykreowane, to był nasz sposób mówienia o rzeczywistości.

Na premierę filmu w Nowej Rudzie założyła Pani kombinezon i wyglądała, jakby wyszła z czołgu. Super się składa, że bardzo przypomina kombinezony czołgistów.

- Uszyłam ostatnio trzy sukienki, zrobiłam własnoręcznie buty, ale doszłam do wniosku, że kombinezon pasuje najlepiej.

Skąd pochodzi filmowy czołg?

- Został pożyczony od Frantiszka Kocha z Wojskowego Muzeum w Rokiczanach pod Pragą. Synowie Franty prowadzą czołgi, motocykle, ciężarówki, Franta skupia wokół siebie wielką grupę kolekcjonerów.

Delikatna, drobna kobieta musi znać się na czołgach i ich tonażu. Nie ciąży Pani ta wiedza?

- W Polsce nie ma mostów, którymi mogłyby przejechać czołgi, każdy ważący 32 tony. Mosty mają nośność od 10 do 15 ton, więc czołg nie miałby jak dojechać do Karpnik, gdzie kręciliśmy film. Franta pożyczył nam czołg na miesiąc. Pracując, szukam ludzi, którzy mogą użyczyć mi potrzebnej wiedzy. Kobieta naprawdę potrafi zaskoczyć niejednego faceta. Piekąc placek, muszę wiedzieć, ile użyć mąki. Pracując nad scenografią do "Operacji Dunaj", musiałam wiedzieć, jaki jest przekrój lufy czołgu T-34 (śmiech). Przy pracy spotkałam się z Markiem Warszewskim, współtwórcą scenografii, precyzyjnym facetem, z którym świetnie się rozumieliśmy i uzupełnialiśmy. Na planie nie było więc zgrzytów ani rywalizacji, która często się zdarza.

W pracy scenografa są problemy trudne dla kobiety?

- Nie na wszystkim się przecież znamy. Największym problemem jest opór mężczyzn, którzy zawsze na wszystko patrzą z powątpiewaniem. Nie wierzą w potencjał kobiety i to, że czasem nawet coś lepszego od nich może wymyślić. W teatrach spotykam się z kierownikami technicznymi, z szefami pracowni. Na początku patrzą na mnie z powątpiewaniem. Sprawia mi przyjemność, kiedy czasem mogę im udowodnić, że coś wymyśliłam fajnego. Ale nie chcę walczyć z mężczyznami.

Jacek Głomb chyba w Panią wierzy?

- Jacek jest atechniczny, amatematyczny i wierzy we mnie. To ja zajmuję się sprawami związanymi z matematyką i techniką.

Jak wygląda współpraca z nim?

- To jest bardzo trudne, ale też fascynujące. W rozmowach domowych wymyślamy sobie marzenie. To marzenie jest bardzo odległe, fruwa nad nami i wydaje się kompletnie nie do zrealizowania. Po jakimś czasie nabiera kształtów. I nagle okazuje się, że można je realizować. Jestem wymyślaczem, Jacek jest bardzo konsekwentny. Bardzo go podziwiam, że jest cierpliwy, prowadzi każdą rzecz punkt po punkcie, kiedy ja poszłabym już do czegoś innego. Mamy tych projektów mnóstwo, w różnym stopniu rozwoju. Świetnie się uzupełniamy. Kiedy on jest zmęczony, ja mogę nad czymś popracować. Fajnie z nim współpracować, bo się razem energetyzujemy, to jest nasz sposób na życie. I to życie nasze jest fantastyczne. Żyć świadomością, że się codziennie robi coś także dla innych fajnego, którym pokazuje się coś nowego, inny świat, to jest fajne, bardzo nas napędza.

Patrzy Pani na dom i swoje życie jak na scenografię? Lubi Pani szyć, urządzać dom?

- Jest we mnie energia, która daje mi siłę do przetwarzania wszystkiego. W zależności od tego, w jakim jestem nastroju, w jakich nastrojach jesteśmy oboje z Jackiem, dom się zmienia. Każda kobieta lubi zmieniać dom. Dom, w którym niewiele czasu spędzamy, musi być piękny, ciepły i zachwycać, zachęcać do odpoczynku, wspólnych rozmów, śmiechu. Wolę jeść tylko kromkę z masłem, ale chcę, żeby to jedzenie było pełne szczęścia. Nasze małżeństwo na pewno jest fascynujące, bo nigdy nie kłócimy się o zakupy. To jest fajne. Spieramy się tylko o spektakle, projekty, katalogi. Nawet prowadzimy o to wojny, przy jednym projekcie nie odzywaliśmy się do siebie prawie przez dwa tygodnie. Jacek wręcz przestał chodzić na próby i powiedział, żebym sobie sama robiła ten spektakl. Nie powiem który, na szczęście wszystko się udało. Spektakl podobał się widzom, a ja po raz kolejny przekonałam się, że cel jest najważniejszy. Żeby wszyscy zrozumieli, gdzie idziemy, nie tylko my we dwoje, ale też aktorzy, zespół techniczny. Staram się sprawić, żeby oni czuli dobrą energię. Mam fantastycznych ludzi w teatrze. Aktorzy są świetnym zespołem, ale ja współpracuję z zespołem technicznym, który pracuje często w trudnych warunkach i bardzo ciężko. Jesteśmy teatrem wbijającym się niekiedy w duże hale. Bywa że industrializm nas prawie zabija. Musimy pokonać szerokości, wysokości, głębokości. Trzeba coś podwiesić, zapiąć, wszystko musi być superbezpieczne. Jestem dla moich współpracowników pełna podziwu i szacunku. Kiedy byliśmy na tournee w Stanach, nie mogliśmy wziąć całej ekipy technicznej. Całą dekorację "Otella": statek z masztami budowaliśmy my, aktorzy i Jacek.

Patrząc na współpracę na planie polsko-czeskiego filmu, uważa Pani, że dogadanie się po latach jest możliwe?

- Jesteśmy pokoleniem, które w tamtych czasach nie decydowało, co trzeba zrobić. Widzę wiele dobrej woli z obu stron. Na planie wszyscy o tym ze sobą rozmawiali otwarcie. Jedni zastanawiali się, czy porozumienie jest możliwe, inni wspominali i mówili, że może tak, ale może lepiej z innej strony. Nasz teatr przyjaźni się z wieloma Czechami. Uważamy, że są świetni, mają zupełnie inne poczucie świadomości człowieka, dużo wyrozumiałości, ciepła, którego my nie posiadamy. To jest w nich super. Powinniśmy się uczyć od nich właśnie tego i zdystansowania się do siebie samych. Czesi miękko podchodzą do trudnych tematów. Łatwo im to przychodzi tam, gdzie my się od razu spinamy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji